plakat

plakat

sobota, 7 lutego 2015

Epilog

Jeśli chcecie i nie będzie Wam to przeszkadzać w czytaniu to włączcie pierwszą piosenke z playlisty aka Owl City - Vanilla Twilight xx

_____________________

"Będę tęsknić za Twoimi obejmującymi mnie ramionami
Chciałbym wysłać Ci pocztówkę, mój drogi
Bo chciałbym żebyś tu był"

Leżę samotnie w tym samym miejsu, w którym zaledwie tydzień temu leżałem z Louisem. Tutaj, na naszym podwórku, za naszym domem.
Już tydzień żyję w świecie bez Louisa i...cholera...ten świat jest taki beznadziejny.

"Będę oglądać noc zmieniającą się w lekki błękit
Ale to nie to samo bez Ciebie
Bo potrzeba dwojga, aby cicho szeptać"

Wpatruję się w gwiazdy i zerkam na tą najjaśniejszą, której wcześniej nie widziałem. Wydaje mi się, że jakby zamrugała kilka razy, kiedy się uśmiechnąłem, ale może jedynie mi się zdaje?
Wyjmuję z koperty list, włączam małą lampkę na baterie za mną i zaczynam czytać:

Drogi Harry

Pamiętasz, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy? Gdy spotkaliśmy się zupełnie przez przypadek (albo raczej przez moje marne umiejętności jeżdżenia na rowerze)? Ja pamiętam ten dzień tak dokładnie. Już wtedy wiedziałem, że nie po raz ostatni widzę Twoje zielone tęczówki i urocze loczki. Kiedy leżeliśmy w szpitalnych łóżkach obok siebie, poznawaliśmy się coraz lepiej. Nigdy Ci tego nie mówiłem, ale każdej nocy patrzyłem na Ciebie, kiedy spałeś. Byłeś taki piękny, nadal jesteś. Słyszałem, jak mówisz przez sen. Chyba śniły Ci się koszmary. Czasem trzęśłeś się z zimna i wtedy kładłem się obok Ciebie, brałem Cie w ramiona i delikatnie całowałem Twoją skroń. Gdy już się nie trzęsłeś i widziałem, że wszystko w porządku, wracałem na swoje łóżko.
Tak strasznie żałuję, że nasze "zawsze" nie może trwać trochę dłużej.
Ktoś kiedyś powiedział, że prawdziwa miłość nigdy nie umiera. Można strzelać do niej z pistoletu bądź zamykać w najciemniejszych zakamarkach naszych serc, ale ona i tak przetrwa. Jestem pewny, że nasza miłość jest prawdziwa i tak niesmowicie piękna.
Nie powiedziałem Ci czegoś bardzo ważnego, Hazz. Nie powiedziałem Ci czegoś, o czym powinieneś wiedzieć od dawna.
Wtedy w szpitalu, po naszym małym wypadku, wykryli u mnie raka. Już wtedy wiedziałem, że jestem chory, ale nie wiedziałem, ile czasu mi zostało. Pamiętasz te dni, kiedy bylem taki przybity, a Ty nie wiedziałeś, co mi jest? Jak myślałeś, że to przez badania, że wykryli coś, co mnie zniszczy? Miałeś racje, Harry. Już wtedy byłem chory i o tym wiedziałem, ale Ci nie mówiłem, bo bałem się, że ze mnie wtedy zrezygnujesz. Byłem taki głupi. Przepraszam, że Cie okłamywałem. Już wtedy lekarze nie dawali mi szans. Już wtedy mówili, że zostały mi może 2 albo 3 lata. Tak bardzo Cie przepraszam. Myślałem, że jak to przemilcze będzie lepiej. Lepiej dla mnie, dla Ciebie, dla nas. Wiesz, że czasem zapominałem o tej chorobie? Czasem po prostu ona dla mnie nie istniała. Liczyłeś się tylko Ty, tylko my. Pewnego dnia świadomość o niej wróciła, ale był to ten dzień, kiedy pojechałeś ze mną do szpitala, bo było ze mną coś nie tak. I tak jakby na nowo zaczynałem umierać. Przepraszam, Harry.
Jesteś dla mnie wszystkim, wiesz? Jesteś moją jedyną rodziną, jedynym przyjecielem. Jedyną osobą, którą byłem w stanie tak bardzo pokochać.
Jeśli czytasz ten list to znaczy, że mnie już nie ma. Boże, jak to strasznie brzmi. Nie ma nas, nie ma naszych idealnie splecionych dłoni i pocałunków, które tak bardzo kochałem. Przepraszam, nie powinienem tego pisać. Nie powinienem rozdrapywać jeszcze niezagojonych ran, przepraszam Skarbie.
Harry. Mój kochany, najdroższy Harry. Tak bardzo Cie kocham. I tak bardzo dziękuję za wszystko. Dziękuję za te dwa lata. Najwspanialsze dwa lata mojego życia.
Obiecuję, że zawsze będę obok Ciebie. Nie będziesz mnie widział, ale ja będę. Będę tuż obok. Będę patrzył na Ciebie w dzień i zasypiał z Tobą w nocy. Nigdy nie zostawię Cie samego, Harry. Nigdy Cie nie zostawię. Przysięgam.

- Wiem, Lou - mówię cicho, jakby do samego siebie. - Wiem.
Odwracam kartkę na drugą stronę.

Kocham Cie, Harry. Boże, tak bardzo Cie kocham. Jesteś moim całym światem, a ja jestem szczęściarzem, że mogę Cie kochać.

Na samym dole listu widnieje jeszcze mały napis:

Punkt 14 listy życzeń: Bądź szczęśliwy, Harry.

Nie gniewam się na niego za to, że nie powiedział mi o chorobie. Nie potrafię się na niego o to gniewać. Nie teraz, nie gdy tak cholernie za nim tęsknie. Tak bardzo chciałbym mieć go spowrotem przy sobie.

"Cisza nie jest taka zła
Dopóki nie popatrzę na swoje ręcę i nie poczuję się smutno
Bo przestrzenie między moimi palcami
Są takie, że Twoje palce pasują tam idealnie"

Choroba Louisa nauczyła mnie, że można umierać tak naprawdę nie umierając. Nauczyła mnie, jak bardzo można cierpieć i jak dużo można wylać łez w jedną noc.

"Tyle razy ile mrugam
Będę myśleć o Tobie dzisiejszej nocy"

Nie mam wątpliwości, że Louis był prawdziwym Aniołem, ze skrzydłami ukrytymi pod skórą.
Nie pytajcie, skąd to wiem. Po prostu wiem.
Louis był Aniołem, nadal nim jest. Teraz rozświetla niebo swoim blaskiem.
I może się uśmiecha?

Kocham go, Boże, jak ja go kocham.

"I zapomnę o świecie, który znałem
Ale przysięgam, nie zapomnę o Tobie
Oh, gdyby mój głos mógł sięgnąć do przeszłosci
Wyszeptałbym Ci do ucha:
Oh kochanie, chciałbym, żebyś tu był"

______________________________________________________________________________________________________________

No i mamy koniec.
Nawet nie wiecie, jak mi teraz dziwnie :(
No ale jak ja to zawsze mówię: wszystko się kiedyś kończy.

Chcę ogromnie podziękować za wszystkie komentarze. Były one naprawdę pomocne i bardzo mnie motywowały, także ogromnie za nie dziękuję <3

I dziękuję Wam oczywiście za poświęcenie swojego czasu na czytanie tego opowiadania. To dla mnie ogromnie wiele znaczy. Każdy czytelnik to skarb i bardzo Wam wszystkim dziękuje, z całego serduszka <3

Mam nadzieję, że mimo takiego zakończenia ta historia Wam się podobała :)

Jeszcze raz wszystkim ogromnie dziękuję <3

Miłej niedzieli kochani!

xxx

poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozdział 18

Louis patrzy na naszą fotografię stojącą na kominku. Podchodzę do niego, kładąc głowę na jego ramieniu.
- Skąd wiesz, że już czas? - pytam.
- Po prostu wiem, czuję to. Czuję jak moje powieki są coraz cięższe, jak trudniej mi oddychać. Serce boli jak nigdy dotąd, wszystko boli jak nigdy dotąd, każdy ruch, czynność. - Wzdycham, cudem powstrzymując łzy napływające do moich oczu. - Jestem pewny, Harry. To dzisiaj, tej nocy. Nie myśl, że jestem słaby i chce się poddać, to nie tak. Ja po prostu...
- Wiem, kochanie, wiem - szepczę w jego ucho i delikatnie przyciskam usta do jego policzka.
- Harry, ja tak bardzo nie chcę umierać, tak strasznie chcę jeszcze żyć - mówi, wtulając się we mnie z całych sił.
- Ciii - uspokajam go, ale kto w takim razie uspokoi mnie?
Trzymam go w ramionach, kołysząc nas lekko i oddałbym tak wiele, żeby trwało to całą wieczność. Nasze małe "do końca świata" brzmi tak idealnie, kiedy on jest tutaj. Jest takie idealne, gdy trzymam go w ramionach, nie myśląc o tym, że już jutro go nie będzie, a ja zostanę zupełnie sam. Jeden mały Harry na cały ogromny świat. Świat bez Louisa.
Czasem sobie myślę, jakby wyglądał świat bez nas i, cholera, byłby taki beznadziejny.
- Mogę zadzwonić do twoich rodziców? - pyta nagle, na co kiwam głową, podając mu telefon.
- Dziękuję. - Muska delikatnie moje usta. Bierze ode mnie komórke i siada na kanapie, szukając w kontaktach numeru mojej mamy. Stoję oparty o ściane, patrząc na Louisa, który ociera spływajacą po policzku łze.
Uczucie, że patrzysz na kogoś, kogo za chwilę nie będzie jest gorsze od wszystkiego. Kochasz tą osobę tak cholernie, ponad wszystko, a jej za chwile zabraknie. Masz ochotę krzyczeć, płakać, umrzeć. To wszystko jest takie beznadziejne.
- Hej, tu Louis - słyszę załamujący się głos. - Dzwonie, żeby się pożegnać. - Cisza. - Nie płacz, proszę. - Cisza. - Wybaczcie, że nie przyjadę ale...nie umiem, nie potrafię, nie mam już sił. Przepraszam. - Cisza. - Dziękuję za wszystko, jesteście moją rodziną, tak bardzo was kocham i tak bardzo za wszystko dziękuję. Boże, tak mi przykro, że mówię to dopiero teraz i do tego przez telefon. - Znów krótka cisza. - Nie, nie przyjeżdżajcie. Proszę, zróbcie to dla mnie i nie przyjeżdżajcie. Nie chcę żebyście widzieli mnie w takim stanie. - Cisza. - Tak, Harry jest obok. - Louis patrzy na mnie i dopiero teraz widzę jego czerowone oczy i mokre od łez policzki. - Ja też was kocham, bardzo i tak ogromnie jestem wam wdzięczny. - Podchodzę do niego, biorąc go w ramiona. Jego głos załamuje się coraz bardziej. - Dobranoc.
Odkłada telefon obok siebie i wybucha płaczem. Przytulam go z całych sił. W końcu płaczemy oboje, nie potrafiąc wydusić z siebie ani słowa.

***

- Tutaj - mówi Louis rozkładając koc.
Jesteśmy na podwórku za domem. Z miejsca, które wybrał brunet idealnie widać gwiazdy i księżyc, który sprawia, że wokół nie jest aż tak ciemno. Patrzę, jak Louis powoli kładzie się na kocu i wzdycha cicho. Koło niego rozkładam drugi, a trzecim okrywam nasze nieco zmarznięte ciała.
- Są takie piękne - słyszę i zerkam na Lou, który wpatrzony jest w niebo nad nami. Sięgam po jego dłoń, kładąc ją sobie na klatce piersiowej i bawię się jego drobnymi, chudziutkimi palcami. - Spójrz, Hazz, jak piękne jest niebo tej nocy.
- Tak, jest piękne - przytakuję.
Chwilę leżymy w milczeniu. Słychać jedynie nasze oddechy i świersze, które jakby grają dla nas jedną z najpiękniejszych kołysanek.
Wreszcie Louis siada, wyciągając z kieszeni złożoną na kilka części koperte. Podaje mi ją, nic nie mówiąc.
- Co to? - pytam wreszcie.
- Coś ważnego. Obiecaj, że to przeczytasz. Nie teraz, nie dzisiaj, ale obiecaj. - Kiwam głową, szepcząc krótkie "obiecuję" i wkładam koperte do kieszeni kurtki.
- Lou, ty...chciałeś, żebym napisał dla ciebie list, ale...nie potrafiłem, przepraszam. Za każdym razem gdy chciałem go napisać ja...nie potrafiłem, po prostu....
- Harry, rozumiem, naprawdę - mówi, łapiąc moją dłoń. - Nic nie szkodzi, skarbie. Szczerze? Nie zależy mi na tym liście tylko żebyś ze mną tu teraz był, a jesteś i to mi wystarcza.
Całuję czoło Louisa, uśmiechając się delikatnie. Czuję, jak łzy zaczynają napływać mi do oczu.
- Wszystko okej? - pytam, kiedy Louis łapie się za brzuch, zamykając oczy, a na jego twarzy pojawia się dziwny grymas.
- Ja...nie wiem, słabo mi. - Kładzie się, nadal trzymając moją dłoń. - Zaśpiewamy naszą piosenkę?
- Oczywiście skarbie.
Biorę gitarę i dłonią wycieram pojedyńczą łze spływającą po moim policzku.

Shut the door
Turn the light off
I wanna be with you
I wanna feel your love
I wanna lay beside you
I can not hide this even though I try

Louis wpatruje się we mnie z lekkim uśmichem, kiedy zaczynam naszą piosenkę. Naszą kołysankę.

Heart beats harder
Time escapes me
Trembling hands touch skin
It makes this harder
And the tears stream down my face

Śpiewa swoim cichutkim głosikiem i...Boże...brzmi jak najprawdziwszy anioł.

If we could only have this life for one more day
If we could only turn back time

Ten kawałek śpiewamy razem. Cholera, nasze głosy tak idealnie do siebie pasują.

You know I'll be
Your life, your voice your reason to be
My love, my heart
Is breathing for this
Moment in time
I'll find the words to say
Before you leave me today

Zamykam oczy, śpiewając refren i już nawet nie zatrzymuję łez.

Close the door
Throw the key
Don't wanna be reminded
Don't wanna be seen
Don't wanna be without you
My judgement is clouded
Like tonight's sky

Ale niebo nie jest zachmurzone tej nocy, a Louis chce być pamiętany, ale tylko przeze mnie.

Hands are silent
Voice is numb
Try to scream out my lungs
But it makes this harder
And the tears stream down my face

If we could only have this life for one more day
If we could only turn back time

Tak pięknie to brzmi, kiedy śpiewamy razem.

You know I'll be
Your life, your voice your reason to be
My love, my heart
Is breathing for this
Moment in time
I'll find the words to say

Patrzę na Louisa, na jego mokre policzki, które w blasku księżyca wyglądają jak pokryte najpiękniejszym brokatem.

Before you leave me today

Odkładam gitare i szybko wycieram łzy.
- Nie musisz - mówi Lou, znów splatając palce naszych dłoni. - Łzy nie są oznaką słabości. Pokazują, jak odważni jesteśmy i jak wiele potrafimy przejść. Nie potrafimy panować nad łzami bo jedynie one doskonale wiedzą, kiedy powinny popłynąc po naszych policzkach i teraz jest ten czas. Proszę, pozwól im.
Kiwam powoli głową. Louis uśmiecha się delikatnie i znów kładzie się na kocu. Za chwilę trzymam go w ramionach. Jego głowa spoczywa na mojej klatce piersiowej, a nasze palce nadal pozostają splecione.
- Wiesz, co ktoś mi kiedyś powiedział? - mówię cicho.
- Co takiego?
- Że anioły po śmierci znajdują swoje miejsce na niebie i zamieniają się w gwiazdy by świecić dla tych, którzy ich kochają, a którzy pozostali tutaj, na Ziemi.
- Dosyć mądre.
- Tak, i wiesz co? Będę co noc obserwował niebo w poszukiwaniu ciebie, a kiedy już cie znajdę będę podziwiał twoj blask bo jestem pewien, że będziesz świecił najjaśniej z tych wszystkich gwiazd. Tak bardzo cie kocham i nie żałuję żadnej chwili spędzonej z tobą, przysięgam. Jesteś moim wszystkim, skarbie i...cholera, nie poradze sobie bez ciebie.
- Poradzisz.
- Nie poradzę, Lou.
- Poradzisz, zawsze sobie radziłeś. Jesteś wspaniały. Założysz rodzine, będziesz miał dzieci, kochają żone lub męża. Będziesz szczęśliwy, dopilnuję tego, obiecuję. Kocham cię.
Czuję serce Louisa, które zaczyna bić coraz wolniej. Jego oddech nie jest taki, jaki powinnien być. Coś się dzieję i chyba wiem co. Nadchodzi mój koniec świata. Nasz koniec świata.
- Lou? Loulou? Skarbie?
- Kocham cię, Harry. Tak ogromnie cie kocham. Najbardziej na świecie. Proszę, nie żegnaj się ze mną, dobrze? Nie mów "dobranoc" ani "do widzenia". Po prostu się nie żegnaj.
- Nigdy o tobie nie zapomnę, Lou. Przysięgam - mówię cicho. Mokre ślady łez pokrywają moje policzki i przybywa ich coraz więcej i nie potrafię ich powstrzymać. Nie chcę ich powstrzymać. - Kocham cię.
- Nic już nie mów, Harry. Zaśnij, proszę. Miłych snów, skarbie. Mam nadzieję, że nie będziesz miał już nigdy więcej koszmarów. - Mam ochotę krzyczeć, powiedzieć coś, ale nie mówię. Nic już nie mówię. Louis łączy nasze usta w pocałunku. W ostatnim pocałunku. Oddałbym wszystko, żeby trwał wieczność. Naszą małą wieczność. Nasze małe zawsze. - Tak bardzo chciałbym mówić ci to co noc. Budzić cie pocałunkiem. Ale ja tej nocy już się nie obudzę i nie będę mógł cie pocałować. Tak strasznie mi przykro. Harry, ja...nie boję się. Nie boję się bo wiem, że jesteś przy mnie. Jesteś jak lekarstwo na całe zło i przy tobie nawet nie straszna mi śmierć. Przperaszam za wszystkie łzy, jakie przeze mnie wylałeś i dziękuję za wszystko. Dziękuję za to, że pokochała mnie tak wspaniała osoba, jak ty. Dziękuję, że jestem szczęściarzem, który mógł pokochać ciebie, z całego serca, które za chwile przestanie bić. Jesteś dla mnie wszystkim, Hazz. Kocham cię.
I to były ostatnie słowa wypowiedziane tej nocy. Ostatnie słowa, które usłyszałem. Ostatnie słowa Louisa.
Nie mówiłem już nic więcej. Prosił, bym nic nie mówił i nie powiedziałem. Jedynie w mojej głowie plątały się obietnice i słowa, które chciałem mu powiedzieć, ale tego nie zrobiłem.

I w pewnej chwili Louis przestał oddychać, a jego serce przestało bić. Louis po prostu zasnął, a ja nie mogłem go obudzić.
I do końca trzymałem go w ramionach i miałem nadzieję, że go nie bolało. Wierzyłem, że odszedł szczęśliwy. Chciałem, by tak było.

I kochałem go do końca, nadal kocham.



Śpij dobrze, mój mały Lou.



______________________________________________________________________________

Kto płacze łapka w góre (ja). Serio, popłakałam się przy pisaniu tego rozdziału.
Kiedy kiedyś wyobrażałam sobie zakończemie tego ff to ryczałam jak bóbr, przysięgam.
Ehhh troche schrzaniłam ten rozdział :( i przepraszam, że pojawił się dopiero teraz :(
W sobotę epilog i koniec ahh czemu ten czas tak szybko leci? :(

sobota, 31 stycznia 2015

Rozdział 17

- Harry? - słyszę cichy głosik, który sprawia, że szybko otwieram oczy. Louis siedzi skrzyżnie na swojej połowie łóżka, wpatrując się we mnie ze smutkiem wymalowanym na twarzy. Przecieram powieki, za chwilę siadając w tej samej pozycji co brunet. Biorę jego dłonie w swoje, składając na nich delikatne pocałunki. - Kręci mi się w głowie.
- Połóż się, zaraz przyniosę ci tabletki - mówię, poprawiając jedną z poduszek. - Jadłeś coś? Tylko szczerze, Lou. To ważne.
- Ja...nie.
- Kładź się. - Wstaję z łóżka, idąc w kierunku wyjścia z sypialni. - Zaraz wracam. Gdyby coś się działo masz mnie wołać.
Louis kiwa głową, przykrywając się białą kołdrą.
Życie w ciągłym strachu przed końcem zabija mnie z każdą minutą. W każdej chwili serce Louisa może przestać bić. Za kilka minut mogę wrócić do sypialni i już nigdy nie usłyszeć jego głosu, nie spojrzeć w jego niebieskie tęczówki, pocałować usta, które nie odwzajemnią pocałunku. Każda sekunda jest jedną wielka niewiadomą.
Jesteśmy tak blisko pożegnania, a jednak tak dalego.
Wyjmuję z lodówki Nutelle, którą smaruję jedną połowę bułki. Jestem przekonany, że Louis nie weźmie do ust czegoś innego ani tym bardziej nie zje dwóch połówek bułki. Kładę jedzenie na niedużym talerzu, który po chwili podaję nadal leżącemu w łóżku Louisowi. Chłopak wpatruje się w kanapkę z widocznym grymasem.
- Muszę? - pyta, patrząc na mnie TYM wzrokiem.
- Musisz. - Nie ugnę się, nie tym razem.
- Ehh. - Bierze kanapkę, za chwilę robiąc małego gryza.
- Louis, proszę cię, przecież lubisz Nutelle.
- Lubiłem - poprawia mnie. - Niczego już nie lubie, ani nie kocham, poza tobą. Wszystko straciło swój sens, poza miłością do ciebie. Mój świat nie ma sensu. Jest taki...pusty i beznadziejny. W sumie dobrze, że umieram. Jestem tak cholernie zmęczony życiem.
- Louis! - Jego słowa są dla mnie jak nóż, wbijajacy sie w moje serce, z sekundy na sekunde coraz głębiej.
- Przepraszam, ja wcale tak nie myślę. Po prostu szukam pozytywnych stron tego całego gówna - wzdycha i robi kolejnego gryza. - Ale widać że takie nie istnieją.
- Nie mówi się z pełną buzią.
- Harry, błagam. Ja niedługo umre, a ty pieprzysz o dobrych manierach. - Wywraca oczami, wbijając wzrok w moją zaciśniętą dłoń. - Tabletki?
- Tak, musisz je połknąć.
- Na cholere mi tabletki. Wiesz co? Piękne jest to, jak bardzo pragniesz uratować życie, które już nie jest do uratowania. Harry, kocham cię, cholernie mocno cie kocham, ale nie potrafię zrozumieć. Po co to wszystko? W co ty się właściwie bawisz?
- Chcę, żebyś połknął te pieprzone tabletki, bo inaczej będziesz cierpiał. Mówi ci coś ból brzucha? Wymioty co kilka minut? Zawroty głowy?
- Okej, okej. Wybacz, zwracam honor.
- Wydaję mi się, że sobie ze mnie kpisz - zauważam, na co Louis kręci głową.
- Nie z ciebie tylko ze śmierci. Ile mogę się nad sobą użalać? Na to jeszcze przyjdzie czas, kiedy moje powieki będą ciężkie jak nigdy, a oddech będzie jedną z najgorszych tortur dla moich płuc. Zawsze chciałem wyśmiać śmierć. Spojrzeć jej w oczy i powiedzieć coś, czego żaden człowiek nie miałby odwagi powiedzieć. Wyszeptać "Wiesz? Możesz mnie zabrać, ale nigdy nie cofniesz czasu, nie zabierzesz wspomnień, nie zmusisz mnie, bym przestał marzyć. Ktoś kiedyś powiedział, że kiedy człowiek przestaje marzyć to umiera, ale ja nie przestanę, nigdy".
- Jesteś cholernie mądry, ale jednocześnie taki głupi.
- Wiem, ale chyba za to mnie kochasz, prawda?
- Nie tylko za to - mówię, na co Louis uśmiecha się.
- Kocham cię - szepcze, łapiąc moją dłoń i splatając nasze palce.
- Wiem, Lou. Wiem.

****

- Jaki piękny! - woła szczęśliwie Katy, wpatrując się w naszyjnik z małą przywieszką przedstawiającą wieże Eiffla. Louis uśmiecha się, patrząc na mnie. Spalta nasze palce i opiera głowę na moim ramieniu.
- To wspaniale, że ci się podoba - mówi brunet, na co kiwam głową.
- Dziękuję tak bardzo! - Katy przytula nas obu, po czym skacze szczęśliwie po łóżku.
Już za kilka dni wypisują ją do domu. Chociaż jedna dobra informacja spośród masy fatalnych.
Niall próbuje uspokoić dziewczynke, ktora zdaje się nie zwracać na niego wiekszej uwagi. Wreszcie, kręcąc głową z uśmiechem, podchodzi do nas siadając na przeciwko mnie, na brzegu łóżka.
- Nie patrz tak na mnie, proszę - mówi Louis, odwracając głowe. - Wszędzie widzę to beznajdziejne współczucie. Nie chcę go widzieć. I tak wiem, że jestem słaby.
- Nie jesteś słaby. Jesteś najsilniejszym człowiekiem, jakiego znam, przysięgam. - Niall wydaje się być przekonujący dla Louisa i jak najbardziej prawdomówny dla mnie. Blondyn ma racje, Louis jest silny, był przez cały czas.
- Louis? - Głos Katy wyrywa mnie z zamyślenia.
- Tak, skarbie?
- Oceń od zera do dziesięciu, jak bardzo się boisz? Tutaj zawsze mnie o to pytali przed jakimś zabiegiem i prawie zawsze dawałam dziesięć.
- Ohh, więc jak bardzo się boję? - Louis patrzy na mnie, a ja spuszczam głowe, czując napływające do moich oczu łzy. - Dziewięć.
- Jesteś wspaniały - stwierdza Katy, przytulając się do Louisa.
- Nie jestem - mówi Louis, odwzajmeniając gest.
- Jesteś - mówię, ściskając jego dłoń. - Jesteś najwspanialszym człowiekiem na całym świecie.
- Zgadza się - dodaje Niall. - I...cholera...tak okropnie będę tęsknił, stary. Nie potafię sobie tego wyobrazić, świata bez Louisa Tomlinsona. Nie potafię... - Przeciera oczy, pociągając nosem.
Całuję delikatnie policzek Louisa widząc, jak spływa po nim samotna łza.
- Czy... - pyta Katy, zatrzymując się w pół zdania. - Czy...ty....umierasz?
- Tak, Katy. Dlatego jestem tutaj, żeby się pożegnać - mówi, a ja podziwiam to, jak prosto te słowa przechodzą mu przez gardło.
- Ale...ja nie chcę żebyś umierał, nie chcę. - Dziewczynka przytula się do bruneta, płacząc.
- Cii skarbie, taka jest kolej rzeczy - mówi, głaszcząc delikatnie jej plecy. Tak bardzo chciałbym widzieć Louisa trzymającego tak nasze dziecko.
- Ale ja nie chcę, nie teraz, proszę - szepcze Katy w ramie Louisa.
- Będę patrzył na ciebie z góry, zgoda? Zawsze będę obok, wystarczy że spojrzysz na niebo nocą. Będę tam, obiecuję.

Katy płakała do czasu, w ktorym usnęła w ramionach Lou. Jej ostatnimi słowami przed zaśnięciem było ciche "nie bój się" do Louisa i równocześnie ostatnimi słowami, jakie Louis usłyszał z jej ust.

Pożegnaliśmy się z Niallem, który tamtego wieczoru trzymał Louis w ramionach przez dobre kilka minut, płacząc w jego koszulke, szepcząc przeróżne zdania.

Kiedy dojechaliśmy do domu, Louis poprosił mnie o to, żebym wziął gitare i kartke papieru oraz trzy koce. Kiedy poszedłem po instrument, wziął w ramiona Łatka, składając na czubku jego główki krótki pocałunek. Słyszałem, jak szepcze w jego uszko "pa maluszku" i moje serce rozbiło sie na malutkie kawałeczki bo w tamtej chwili zdałem sobie sprawę, że Louis jest już pewny. Zdałem sobie sprawę, że to stanie się tej nocy. Że tej nocy Louis zaśnie, a ja już nigdy nie obudzę go pocałunkiem.

_______________________________________________________________________

Ahh został ostatni rozdział i epilog. Nie mogę uwierzyć, że zbliżamy się do momentu, który zaplanowałam już na samym początku tego ff i który teraz będę mogła wreszcie opisać (i sobie ZNÓW popłakać, ale o tym dlaczego "znów" napiszę więcej pod ostatnim rozdziałem).

Więęęc:

Rozdział 18 - 05.02
Epilog - 07.02

:) xx

środa, 28 stycznia 2015

Rozdział 16

Louis staje przede mną, patrząc na mnie wzrokiem, który automatycznie wbija niewidzialny nóż w moje serce. Jest niewyspany, bo widać to po jego podkrążonych oczach, bardziej podkrążonych niż zwykle. Jest słaby, bo sam się do tego przyznaje. Nie ma ochoty już żyć, bo wykrzyczał to wczoraj wieczorem. Nie chce być dla mnie problemem, ale przecież nie jest i nigdy nim nie był.
- Jedziemy? - pytam, biorąc jego dłoń w swoje. Brunet patrzy na mnie chwilę, po czym spuszcza głowę, bawiąc się moimi palcami.
- A mam inne wyjście? - Niechętnie zakłada buty i kurtke, nie patrząc na mnie nawet przez chwilę.
- Louis... - mówię cicho, na co chłopak nawet nie reaguje. - Kochanie, przestań się smucić.
- Mam być szczęśliwy? Niby z jakiego powodu? - pyta spokojnie, nawet nie unosząc głosu. - Nie chcę tej cholernej maszyny, rozumiesz? Nie potrzebuję jakiegoś chorego sprzętu, który ma podtrzymywać moje życie. Nie chcę umrzeć odłączając się od tego gówna. Chcę umrzeć tak, jak powinieniem, jak trzeba umierać. Nie zabieraj mnie tam i nie daj podłączyć do tego żelaza, proszę. Jeśli chcesz sprawić, żebym był szczęśliwy to daj mi odejść, jutro, albo nawet dzisiaj, ale bez tej maszyny.
Nic nie mówię. Podchodzę do Louisa biorąc go w ramiona i prowadzę w stronę kanapy, ale nic nie mówię.
Milczenie to dobry sposób, żeby powstrzymać napływające łzy. Milczenie to dobry sposób, żeby nie pokazywać bólu. A może wcale nie jest dobrym sposobem? Może tylko wszystko pogarsza?

***

- Rezygnujemy - mówię, ale to jedno słowo ledwo wydostaje się z moich ust.
- Przepraszam? - mówi doktor, podchodząc do mnie bliżej.
- Rezygnujemy - powtarzam nieco pewniej. - To znaczy...Louis rezygnuje.
- Ahh. - Mężczyzna zdejmuje okulary. - Louis rezygnuje...
- Nie potrafię go przekonać, on chyba chce już....
- Louis jest bardzo mądrym chłopakiem i wie co robi, na jego miejscu zrobiłbym to samo.
- Słucham? - Nie moge uwierzyć w to, co słyszę.
- Wydaje mi się, że dobrze słyszałeś. Louis i tak bardzo długo walczył, jak na tę chorobę. Jego organizm jest strasznie słaby i każdy krok sprawia mu trudność. Być może tego nie okazuje, ale tak jest.
- Ale...ile jeszcze wytrzyma jego serce? Ile jeszcze on wytrzyma?
- Będzie wiedział, kiedy nadejdzie ten czas. Będzie to czuł i na pewno o tym powie.
- Ile mniej więcej zostało czasu?
- Obawiam się, że nie więcej niż kilka dni. - Siadam na krześle, chowając twarz w dłonie. Nawet nie zauważam, kiedy łzy spływają po moich policzkach. - Jedź do domu, musisz teraz przy nim być, cały czas.
- Boję się - mówię cicho. - Cholernie.
- Wiem, Harry, wiem i wcale się tobie nie dziwię.
- Ja...nie dam rady tak po prostu pozwolić mu zasnąć i już nigdy się nie obudzić. Nie dam rady...
- Jeśli go kochasz, pozwól mu odejść. Nie ma innego wyjścia, musisz mu na to pozwolić. Nie tracisz go, on nadal będzie przy tobie. - Mężczyzna kładzie dłoń w miejscu gdzie znajduje sie serce. - Tutaj.
Uśmiecham się delikatnie, nie mogąc powstrzymać łez.
- Chyba muszę już iść - mówię po chwili ciszy.
- Idź i uściskaj ode mnie Louisa z całych sił.
Kiwam głową, wstając i powoli, ocierając łzy, idę w stronę wyjścia. Po drodze mijam pokój Katy. Patrzę na dziewczynke, siedzącą na kolanach jakiegoś mężczyzny. Jest uśmiechnięta i szczęśliwa. Przez chwile myślę nad tym, czy odwiedzić ją dzisiaj, ale w ostateczności odchodzę, obiecując sobie, że przyjadę jutro z Louisem. W końcu jej to obiecałem, a obietnice się dotrzymuje.

***

Siadam na kanapie, a Louis kładzie głowę na moich kolanach. Jego policzki są całe czerwone, a oczy opuchnięte od łez (zresztą tak samo jak moje). Delikatnie przeczesuję jego włosy palcami, nucąc pod nosem naszą piosenkę. Brunet zamyka oczy, uśmiechając się lekko. Pojedyńcza łza spływa po jego policzku.
- Zaśpiewasz mi ją, prawda? - pyta, na co kiwam głową. - Kiedy będę zasypiał, jako naszą ostatnią kołysankę.
- Obiecałem, że spełnie wszystkie twoje marzenia z listy, pamiętasz?
- Mhm.
Trzy ostatnie punkty na liście są tymi, które bolą najbardziej. Jedenasty punkt to prośba o napisanie listu pożegnalnego dla Lou, taka jakby przemowa. Dwunasty to zaśpiewanie naszej piosenki po raz ostatni. Trzynasty punkt brzmi "zasnąć w ramionach Harry'ego". Wszystkie punkty, poza tymi trzema są już wykreślone. Te trzy, te beznadziejne trzy ostatnie punkty bolą jak cholera.
Pomyśleć, że zostało kilka dni. Jedynie kilka dni. Co będzie dalej? Tego nie wiem, ale jestem pewny, że nie będzie dobrze, ani pięknie, bo świat bez Louisa nie jest piękny, ani dobry.

Kiedyś zastanawiałem się, skąd ludzie, którzy opisują w książkach umieranie, podczas, gdy sami nie umarli, wiedzą, jak to robić, co znaczy "umierać". Teraz wiem, że umierali. Przynajmniej jakaś cząstka ich umierała bądź umarła. Tak jak ja umieram razem z Louisem.
Kto powiedział, że umierać można w jeden sposób? Każdy z nas cierpi z różnych przyczyn, nawet nie zdając sobie sprawy, że coś w nas ginie i tylko czasem zmartwychwstaje.
Louis odchodzi, już teraz, w tej chwili, w każdej sekundzie. Słyszę, jak jego serce powoli przestaje bić i widzę, jak powieki opadają, również powoli. Umieranie Louisa jest jak zapadanie w sen. Najpierw wolno, jak zasypianie, a potem nagle, w jednej sekundzie, wszystko się kończy. Zasypia. Zapada w sen, z którego nie dane jest mu się obudzić.
Pewnego dnia obudzę się bez niego, a świat już nigdy nie będzie taki sam.

- Możemy iść na spacer? - pyta Louis. Kiwam głową.

Spacerujemy po lesie, zbieramy jesienne liście opadające z drzew.
- To nasz ostatni spacer - mówi Louis, ściskając moją dłoń. - Czuję, gdzieś w sobie, że jutro będzie moim ostatnim dniem.
Jego słowa sprawiają ból, jak kolce wbijane w cienką skóre. Mimo to nie odzywam się. Nie proszę, żeby przestał tak mówić, bo być może ma racje.
Może już jutro będę musiał go pożegnać.

_____________________________________________________________________

Następny rozdział w niedziele :) x

sobota, 17 stycznia 2015

Rozdział 15

Całuję delikatnie bark Louisa, kiedy rozczesuję jego potargane włosy. Patrzę na jego wystające łopatki, które nie powinny takie być, nie powinny aż tak rzucać się w oczy. Podobnie jak żebra, które mógłbym policzyć stojąc kilka metrów przed nim. Jego lekko zaokrąglony brzuszek, który kiedyś tak uwielbiałem po prostu zniknął. Louis znika, z każdym dniem inna część jego ciała rozpada się jak pęknięte szkło. Jego kości policzkowe stają się coraz bardziej widoczne, a oczy podkrążone.
Patrzę na szczotkę, widząc na niej zbyt dużo powyrywanych włosów.
- Widzisz? - pyta cicho Louis, spuszczając głowę. - Właśnie tak wygląda umieranie. Kiedyś zastanawiało cie, jak to będzie wyglądać, jaki będę ja. Proszę, masz odpowiedź.
- Louis... - wzdycham, opierając głowe o bark chłopaka.
- Proszę, nie mów, że będzie dobrze, bo nic nie będzie dobrze. - Brunet ściera łze spływającą po jego policzku. - Nie rób sobię nadziei, że wyzdowieję, bo tak nie będzie.
- Wiem, Lou - mówię, zgodnie z prawdą. On nie wyzdowieje. To boli, ale niestety taka jest szara rzeczywistość, z którą muszę się pogodzić, ale nadal nie mogę.
- Tak bardzo cie kocham, z całego serca, które niedługo przestanie bić - szepcze, a ja składam pocałunek na jego szyi.
- Też cie kocham, najbardziej na świecie.
- Mam do ciebie jedną prośbę - mówi, odwracając się w moją stronę. Bierze moje dłonie w swoje, przysuwając się bliżej. - Nie zapomnij o mnie. Proszę, pamiętaj, że kiedyś istniałem, bo tak cholernie boję się zapomnienia.
- Nigdy o tobie nie zapomnę, Lou, obiecuję. - Biorę go w ramiona i przytulam delikatnie, jakbym bał się, że mogę go połamać. - O takich ludziach się nie zapomina.

***

To niesamowite, jak bardzo mądre i pouczające jest życie. To nieprawdopodobne, że stawia nam na drodze tyle zagadek, ale nie oczekuje rozwiązania i to tylko nasza wola, czy zechcemy je rozwiązać. Czasem zastanawiam się, czy choroba Louisa nie była zaplanowana. Co, jeśli to jakaś lekcja albo ten ktoś na górze próbuje mi coś udowodnić? Jeśli chciałeś sprawić, bym cierpiał to gratulacje, bo udało ci się. Udało ci się mnie w jakiś sposób zabić. Możesz być z siebie dumny.
Cały czas zastanawia mnie jedna rzecz: po co się rodzimy, skoro i tak umrzemy? To nie ma sensu. W sumie każdy z nas umiera już w środku życia, ale nie zdaje sobie z tego sprawy. Tak naprawdę w życiu jest więcej bólu niż szczęścia. Można wywnioskować to po tym, ile razy płaczemy ze smutku, a ile ze szczęścia.
Przez to wszystko zyskałem jakiś filozoficzny pogląd na świat. Nieprawdopodobne, jak dwa miesiące mogą zmienić człowieka w szklaną postać, tak delikatną, że nawet strach jej dotykać. Nie jestem już tym samym Harrym, a za kilka tygodni nie będę wcale Harrym, bo nie dam rady być tą samą osobą bez Louisa. Ten chłopak jest wszystkim, co mam. Może to głupie, ale tak jest.
Może lepiej, gdyby odszedł tak niespodziewanie? Bo czekanie na jego śmierć jest jeszcze gorsze od tego całego umierania.
Siadam na kanapie, patrząc na śpiącego obok Łatka. Kiedy Louis odejdzie, on będzie jedną z pamiątek po nim. Będę brał go na ręce, patrzył w jego niebieskie oczka i żałował, że nie widzę w nich odbicia mnie i Louisa, który kładzie głowę na moim barku i uśmiecha się niewinnie.
- Harry? - Louis, cały owinięty kocem staje w przejściu z korytarza do salonu, patrząc na mnie smutno.
- Coś się stało? - pytam, podchodząc do chłopaka.
- Nie, tylko... - urywa, spuszczając głowe. Łapię za jego podbródek, unosząc go delikatnie do góry.
- Loulou, co się dzieje? - pytam cicho.
- Lista - mówi, wyjmując z kieszeni spodni kartke i podaje mi ją niepewnie. Patrzę na kawałek papieru, gdzie skreślone zostało już dziewięć punktów. - Zostały cztery. Właściwie to jeden do zrobienia teraz. Zasadzimy drzewo?
Ósmy punkt na liście Louisa brzmi "Zasadzić drzewo w ogródku". Dość dziwne marzenie, ale czemu by tego nie zrobić?
- Więc trzeba pojechać do sklepu po jakieś drzwko - stwierdzam. - Jedziemy?
- Za kilka minut będę gotowy. Czekaj na mnie w samochodzie. - Śmieję się pod nosem, kręcąc głową na tą uwielbianą przeze mnie spontaniczność Louisa. Ten chłopak ma w sobie coś niezwykłego, za czym świat jeszcze zatęskni.

***

- Bierzemy? - pytam, wskazując na małą sadzonkę, która prezentowała się dość dobrze.
- Bierzemy! - Louis kiwa głową, biorąc w dłonie roślinke. - Jak duże drzewko z niej wyrośnie?
- Tutaj pisze, że coś koło dwóch metrów - mówię, wskazując na tabliczke, znajdującą się przy roślince.
- W sam raz! - Louis uśmiecha się, patrząc na to, co za chwilę będzie nasze.
- Więc idziemy do kasy!

***

Kopię dość duży dołek, do którego Louis wkłada sadzonkę, po czym przykrywam jej korzenie sporą ilością ziemi.
- Myślisz, że będzie miała te dwa metry? - pyta, na co wzruszam ramionami.
- Nie wiem, skarbie, ale jestem pewien, że będzie piękna. - Na moje słowa brunet uśmiecha się, ale za chwilę zmienia się to w dziwny grymas. - Wszystko okej? - pytam, gdy przenosi dłonie na brzuch.
- Chyba nie - mówi, zasłaniając jedną ręką usta.
- Będziesz wymiotował? - Louis kiwa szybko głową. Zaprowadzam go do łazienki. Wymiotuje, a ja pocieram jego plecy dając mu tym znak, że jestem obok.

Potem wszystko jest jedynie gorzej. Następnego dnia Louis jest osłabiony i nawet nie ma ochoty wyjść z łóżka, dlatego leżymy wtuleni w siebie, oglądając po raz kolejny te same komedie, które tym razem nie potrafią nas rozśmieszyć.
Kiedy planujemy iść spać, coś we mnie pęka i płaczę, zamknięty w łazience. Już jutro serce Louisa zostanie podłączone do głupiej maszyny, która będzie odpowiedzialna za jego bicie.
To wszystko nie ma sensu, ale co mogę zrobić?
Zupełnie nic i to boli, cholernie.

________________________________________________________________
Na początek przepraszam że rozdział dodaje dopiero teraz, ale opuściła mnie wena i totalnie nie miałam na niego pomysłu :/
Następny pojawi się pod koniec tego tygodnia. Zostały jeszcze 3 rozdziały i epilog do końca ahh dość szybko zleciało, przecież tak niedawno pisałam prolog :/
Co do opowiadania to zdradze Wam, że koniec miałam już zaplanowamy od początku tego ff. Któregoś tam dnia sobie leżałam nic nie robiąc i wymyśliłam tylko koniec i..nie, nie powiem, jak to opowiadanie się skończy bo nie chce wam tego narazie zdradzać, wszystko w swoim czasie :) x

sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział 14

- Poradzisz sobie? - pytam, zatrzymując Louisa. Chłopak odwraca się w moją stronę, wywracając teatralnie oczami.
- Harry, nie jestem dzieckiem. - mówi lekko zirytowany. - Nie denerwuj mnie, prosze, jestem wystarczająco zestresowany.
- Przepraszam, po prostu...
- Wiem, Harry... - przerywa mi. - Też się boję, ale będzie dobrze, prawda? Musi być.
Uśmiecham się do niego, delikatnie pocierając jego ramiona dodając mu tym choć odrobine otuchy. Louis odwzajemnia uśmiech i po chwili znika za drzwiami gabinetu.
Nie lubię tutaj wracać. Szpital to miejsce, w którym życie człowieka zaczyna się i kończy. Kiedy się rodzisz to jest mniej więcej jak "hej, wrócę tutaj za ileś tam lat i powiem wam, czy miałem fajne życie!" i wracasz z rakiem lub innym gównem, które cie niszczy, albo nie wracasz wcale. Życie i śmierć nigdy nie były sprawiedliwe, ale jeśli mam spojrzeć na to wszystko w inny sposób, to początek jest lepszy od końca. Rodzimy się bo nasi rodzice tak chcieli, to oni dali nam życie, a śmierć? Śmierć przychodzi tak nagle, tak zupełnie niespodziewanie i nikt nam jej nie ofiarowuje.
Czasami zastanawiam się, czy Louis cierpi, a jeśli cierpi, to jak ogromny jest jego ból. Nie chcę, żeby tak wyglądało umieranie. Louis umiera. Każdego dnia walczy o życie, które i tak niedługo straci. Boję się dnia, w którym odejdzie, cholernie się go boję. Boję się, że nie będę potrafił go oddać.
- Harry? - znajomy głos wyrywa mnie z zamyślenia. - Harry, wszystko okej?
Spoglądam w stronę blondyna stojącego naprzeciwko mnie.
- Cześć, Niall - mówię, wymuszając uśmiech. - Nie jest okej, jak zwykle.
- Gdzie jest Louis? - pyta. Wskazuję palcem na drzwi od jednego z gabinetów. - Och.
- To niby tylko badania, ale mam złe przeczucia. Niall, wydaję mi się, że coś jest nie w porządku.
- Wszystko będzie okej, zobaczysz. - Blondyn uśmiechnął sie delikatnie, pocierając moje ramie.
- Mam nadzieję. Co z Katy?
- Chemioterapia przebiega prawidłowo, a lekarze są dobrej myśli.
- Mógłbym ją odwiedzić? - pytam, na co Niall kiwa głową.

Przekraczam próg jednej ze szpitalnych sali, patrząc na szczupłą dziewczynkę, siedzącą na łóżku.
- Katy, patrz kto cie odwiedził! - mówi Niall, podchodząc do dziewczynki.
- Harry? - Cichy głosik sprawia, że na moich ustach szybko pojawia się uśmiech. Podchodzę do Katy, która w jednym momencie wtula się we mnie mocno, szepcząc coś pod nosem.
- Hej, Katy. - Odsuwam ją delikatnie, biorąc jej malutkie dłonie w moje. - Jak się czujesz?
- Dobrze, ale nie mam włosów - mówi, wskazując palcem na czubek głowy. - Były takie piękne, szkoda, że już ich nie mam.
- Kidy wyzdrowiejesz, odrosną i będą jeszcze piękniejsze. - Katy uśmiecha się, rozglądając się na około.
- A gdzie Louis? - pyta cicho.
- Louis ma teraz badania, ale niedługo wróci i cie odwiedzi. Ma dla ciebie niespodzianke.
- Powinieneś do niego iść - stwierdza, wzruszając ramionami. - Jak miałam badania to Niall i tatuś byli przy mnie cały czas, przez co nie bałam się tak bardzo.
- Więc myślisz, że powinienem do niego pójść? - pytam, na co Katy szybko kiwa głową.
- Kochasz go, a jak się kogoś kocha, to się przy nim jest - stwierdza. - Idź do Louisa, on na pewno chce, żebyś przy nim był.
- Ale nie wiem, czy mogę. Wątpie żeby mnie wpuścili.
- To poczekaj przed drzwiami na niego.
- Wiesz, chyba tak zrobię - uśmiecham się delikatnie.
- Idź do niego, ja tu na was poczekam - mówi, odwzajemniając uśmiech.
- Katy ma racje, powinieneś teraz do niego iść, chociażby poczekać na korytarzu - stwierdza Niall, zgadzając się z kuzynką.
- Macie racje. - Wstaje szybko, idąc w stronę wyjścia z sali. - Niedługo wrócę, obiecuję.

Siadam na jednym z krzeseł, stojących przed gabinetem, do którego niedawno wchodził Louis. Mija pięć minut, potem piętnaście, dwadzieścia pięć, a Louisa nadal nie ma. W końcu decyduję się zapukać do gabinetu. Drzwi otwiera mi starsza kobieta, prawdobodobnie jedna z pielęgniarek.
- Mogę w czymś pomóc? - pyta.
- Niedawno do tego gabinetu wchodził taki młody chłopak, bordowa bluza, czarne rurki, kojarzy pani?
- Och, tak, niedawno zabrano go do innej sali.
- Jakiej sali?
- Bodajże sali badań, piętro wyżej, numer dwadzieścia cztery.
- Dziękuję bardzo.
Szybko biegnę po schodach do sali badań. Przez cały czas próbuję odpowiedzieć sobie na pytanie, czemu zabrano tam Louisa. Przecież to miały być zwyczajne badania, nawet bez kłucia czy innych tego typu rzeczy. Być może coś sie skomlikowało? Mam nadzieję, że moje przypuszczenia nie są trafne.
Po piętnastu minutach widzę Louisa wychodzącego z sali. Za nim idzie lekarz, który nie wygląda na szczęsliwego. Louis siada obok mnie, nawet na mnie nie patrząc. Chowa twarz w dłoniach, odwracając się do mnie plecami.
- Mógłbym pana prosić? - Mężczyzna zwraca się do mnie, na co kiwam głową.
- Poczekaj tu, zaraz wrócę - mówię do Louisa i nawet nie wiem, czy moje słowa do niego dotarły.
- Proszę usiąść - mówi doktor, wskazując na jedno z drewnianych krzeseł, nieco oddalonych od tego, na którym siedzi Louis. - Mam dla pana złą wiadomość. - W jednej chwili wszystko jakby stanęło mi przed oczami. Jaką złą wiadomość? Co jeszcze może mnie zaskoczyć? - Stan Louisa pogarsza się. Być może tego nie widać, bo to dopiero początek.
- Początek czego?
- Umierania. Louis umiera. Jego organizm powoli przestaje prawidłowo funkcjonować. Na prawdę przykro mi to mówić, ale pozostało mało czasu.
- Ile? - pytam, nie zwracając uwagi na łzy spływające po moich policzkach.
- Skrócił się do miesiąca, albo nawet trzech tygodni. Za trzy dni podepniemy go do aparatu podtrzymującego jego serce, chyba, że...
- Chyba, że co?
- Chyba, że pacjent nie wyraża zgody. Wtedy pozostaje jedynie tydzień, może nawet krócej. Niech pan z nim porozmawia, ale nie dzisiaj. Widać, że chłopak jest w bardzo złym stanie. Proszę zabrać go jak najszybciej do domu.
- Dobrze - mówię, powoli wstając i idę w kierunku Louisa. - Do widzenia.
Podchodzę do bruneta, biorąc jego kruche ciało w ramiona. Chłopak płacze, wtulając się we mnie.
- Cii - szepczę. - Nie płacz skarbie, słyszysz? Wszystko jest w porządku, nie płacz.
- Nie oszukuj mnie i siebie - mówi nagle, wyrywając się z moich objęć. - Nic nie jest w porządku, rozumiesz? Nic.
- Louis, proszę...
- O co prosisz?! O co ci znów chodzi, co?! Ty zawsze tylko potrafisz mnie albo o coś prosić, albo mi coś kazać! Louis to, Louis tamto, Louis nie płacz, Louis nie denewruj się. Gdybyś tak jak ja umierał, nie mówiłbyś tak! Wiesz, jak ja się czuję?! Dla ciebie nie liczą się moje uczucia! Nie liczy się dla ciebie to, że cierpię i mam wszystkiego dość! Nie chcę być podłączony do tej zasranej maszyny! Chcę umrzeć! Chce wreszcie mieć to za sobą! To wszystko! Moje całe beznadziejne życie! - krzyczy, nie zwracając uwagi na ludzi wokół. - Daj mi wreszcie pieprzony spokój i pozwól mi odejść! Tak będzie lepiej i dla mnie i dla ciebie! Zrozum wreszcie, że umieram cały czas, a ty tylko to wszystko spowalniasz! Jesteś takim pieprzonym egoistą.
- Louis, przestań, błagam cię, nie mów tak.
- Daj mi wreszcie spokój! Jedź do domu i zostaw mnie w pieprzonym spokoju! - Louis chowa twarz w dłoniach. Kucam przed nim, kładąc dłonie na jego kolanach.
- Nie płacz, skarbie - mówię cicho. - Chodź, jedziemy do domu.
- Widzisz, jak to wszystko mnie niszczy? Nawet nie umiem nad sobą panować, jestem taki beznadziejny.

Nie jesteś beznadziejny, Lou. Beznadziejne jest to, że cie tracę. Beznajdziejne jest to, że za kilka dni twoje życie zależeć będzie od gównianej maszyny i beznadziejne jest to, że nie potrafię nic zrobić.
Nie umiem.
Jestem taki bezsilny...

_____________________________________________________________________
Do końca zostały 3 może 4 rozdziały i epilog. Następny w piątek lub sobotę :) x

piątek, 26 grudnia 2014

Rozdział 13

- Tak bardzo cie kocham - mówi Louis, patrząc na czerwoną kłódke, którą wieszam na tak zwanym "moście zakochanych". Jest późno, jakaś pierwsza w nocy, a my wybraliśmy się na dość długi spacer. Czy to szaleństwo? Możliwe, ale tak właśnie można określić miłość. To uczucie jest jednym wielkim szaleństwem, ale właśnie to sprawia, że jest tak bardzo wyjątkowe i doceniane. 
- Ja ciebie też kocham, bardzo mocno. - Przyciągam do siebie Louisa, składając delikatny pocałunek na jego ciepłych wargach. Chłopak odwzajemnia gest, za chwilę go pogłębiając. Językiem dotykam delikatnie jego warg, podniebienia. Całujemy się wolno, ale z ogromnym uczuciem, które łączy nas już od ponad dwóch lat. W jednej chwili Louis popycha mnie delikatnie, a ja upadam na ziemie, śmiejąc się.
- Ups, przepraszam - mówi i szybko składa krótki pocałunek na moim czole. - Dobrze, że tu nikogo nie ma bo jeszcze ktoś by pomyślał, że się nad tobą znęcam - śmieje się uroczo, wstając i podeje mi ręke.
- Jesteś stuknięty - rzucam, a uśmiech wciąż nie zchodzi z mojej twarzy.
- Być może, ale tylko przy tobie. - Chłopak wtula się we mnie, patrząc na naszą kłódke, wiszącą pośród masy innych.
- Louis? - zaczynam cicho.
- Tak? - pyta, nawet na chwilę nie odrywając się ode mnie.
- Chciałbym ci coś dać - mówię, odsuwając go delikatnie. Wyjmuję z kieszeni małe pudełeczko i kładę je na drobnej dłoni chłopaka, uśmiechając się lekko. - Otwórz.
Louis chwile wpartuje się w pudełeczko aż wreszcie otwiera je, przez chwile zamierając w bezruchu.
- Harry, to... - zaczyna, a w jego oczach widoczne są łzy. Klękam przed nim, biorąc jedną z jego dłoni w swoje.
- Louis, wiem, że zostało nam niewiele czasu, ale...wiesz co? To nieprawda, została nam cała wieczność. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że kiedy się kogoś kocha nawet śmierć nie jest w stanie ugasić tego uczucia. Nawet śmierć nie jest w stanie rozłączyć dwóch zakochanych serc. Śmierć nie jest deszczem i nie jest w stanie ugasić ognia miłości. Przysięgam, że będę kochał cie zawsze. I nawet kiedy twoje powieki opadną, a serce przestanie bić, będę kochał cie najmocniej i najsilniej, jak tylko się da. Pomogę ci przejść przez najciemniejszą z dróg, pomogę ci dostać się do miejsca, do którego powinieneś trafić, do miejsa, w którym śpiewają i tańczą anioły, do miejsca, w którym będziesz mógł wreszcie odzyskać swoje skrzydła, które zgubiłeś przychodząc na świat. Jesteś aniołem, kochanie. Jesteś aniołem, który mnie uratował. - Wstaje powoli, patrząc w zaszkolne przez łzy oczy chłopaka. - Kocham cie z całych sił, Louis. Kocham cie bardziej od dnia i nocy. Kocham cie bardziej od pór roku, od miesięcy, od wszystkich ludzi ma świecie. Jesteś moim wszystkim, moim małym aniołkiem, moim światełkiem, promyczkiem, słoneczkiem. Tak bardzo cie kocham.
- Harry... - zaczyna Louis załamanym głosem, ale nie pozwalam mu dokończyć.
- To są obrączki, kochanie. Nie chcę czekać na ślub, bo może być za późno. Chcę, żebyśmy dla siebie byli małżeństwem i nie potrzeba nam niczyjego potwierdzenia naszej miłości. - Wyjmuję jedną obrączke z pudełeczka i biorę trzęsącą się dłoń Louisa w swoją. - Louisie Williamie Tomlinsonie, obiecuję kochać cie z całych sił do końca moich dni, a jeśli po śmierci jest życie to obiecuję kochać cie również w nim. Nie oddałbym wszystkiego, żebyś był zdrowy, bo to ty jesteś moim wszystkim, Lou. Louisie Williamie Tomlinsonie, czy zostaniesz moim mężem? Tu i teraz?
- Hazz, ja... boże, dlaczego to robisz? - pyta nagle, a łzy spływają po jego policzkach. - Moje serce za chwile nie wytrzyma. Boże, tak strasznie cie kocham, tak bardzo. Styles, ty pieprzony romantyczny idioto.
- Czyli odpowiedź brzmi tak?
- Tak! Cholera, Harry, oczywiście, że tak! - Uśmiecham się, wsuwając jedną z obrączek na palec Louisa.
- Nawet nie wiesz, jak strasznie się cieszę - mówię, patrząc na chłopaka, który przygląda się obrączce. - Tak bardzo cie kocham.
- Ja ciebie też kocham, Harry, ogromnie i... - przerywa, biorąc głęboki oddech. - Jesteś wszystkim co mam. Harry, jesteś dla mnie jak powietrze, bez którego nie umiałbym żyć. Jesteś dla mnie najważniejszy na całym świecie i kiedy dowiedziałem się, że umieram pierwszym o czym pomyślałem nie był ból czy obawa przed śmiercią, pierwsze, co przyszło mi do głowy to strach. Nie strach przed umieraniem, strach przed pożegnaniem się z tobą. Bałem się i nadal boję się z tobą pożegnać, bo kiedy powiem to ostatnie cholerne "do widzenia" i usłyszę je z twoich ust będę wiedział, że wszystko się skończyło. Będę wiedział, że to koniec, że żegnamy się już na zawsze. Ostatni pocałunek, ostatni dotyk, ostatnie słowa, a ja tak bardzo nie chcę, żeby to wszystko się kończyło. Boję się, Harry, cholernie się boję. Obiecaj, że będziesz trzymał mnie w ramionach, kiedy będę zasypiał i obiecaj, że nie powiesz mi "do widzenia". Nie mów mi tego, Harry. - Louis ociera łze spływającą po jego policzku i delikatnie ściska moją dłoń. - Harry, obiecuję kochać cie z całych sił do końca moich dni, a jeśli po śmierci jest życie, to obiecuję kochać cie również w nim. - Uśmiecham się delikatnie na moje słowa zapamiętane przez chłopaka idealnie. - Harry Edwardzie Stylesie, zostaniesz moim mężem, czyniąc mnie największym szczęściarzem na ziemi?
- Oczywiście, że tak, głuptasie - Louis uśmiecha się szczerze, wsuwając obrączke na mój palec po czym składa na moich ustach długi pocałunek.
- Czyli od teraz jesteśmy małżeństwem? - pyta, odsuwając się delikatnie.
- Tak, kochanie. Może nie takim oficialnym, ale jesteśmy - tłumaczę, po czym delikatnie całuje czubek nosa Louisa.

Wtuleni w siebie, ze splecionymi palcami dłoni wracamy do hotelu. Dzień nie był męczący. Na śniadanie poszliśmy do tej samej restauracji, co poprzedniego dnia z tą różnicą, że poprosiliśmy o coś specjalnego. Kelner przyniósł nam wyśmienitą jajecznice, pyszne grzanki i sok jabłkowy. Po posiłku zabrałem Louisa na któtki spacer po okolicach. Szliśmy uliczkami Paryża, podziwiając piękno tego miasta. Wieczorem wybraliśmy się do restauracji, z której kelnerka w pewnym momencie musiała nas wyprosić, bo zbliżała się północ i musieli zamykać, a ja i Louis zupełnie straciliśmy poczucie czasu. Po kolacji wybraliśmy się na kolejny spacer, tym razem do miejsca, nazwanego przez francuzów "mostem zakochanych". Ten dzień minął nam bardzo szybko, ale był naprawde wspaniały, a zakończenie go sprawiło, że pokochałem Paryż jeszcze bardziej.

- Dzisiaj o dwunastej powrót do domu - wzdycha Louis, zdejmując z siebie przemoczoną bluzke. - Cholerny deszcz, akurat musiał nas spotkać jak zostało nam dosłownie kilkanaście kroków do hotelu.
- Kochanie, jest noc, nie myśl teraz o dniu, okej? - mówię, podchodząc do niego i składam delikatny pocałunek na jego mokrym czole.
- Postaram się. - Uśmiecha się, rzucając koszulkę na podłoge obok drzwi od łazienki. - Możesz się przesunąć? Muszę zdjąć spodnie.
- A co, jakbym to ja ci je zdjął, hm? - Kładę dłonie na biodrach chłopaka i przyciągam go do siebie, wpijając się w jego ciepłe usta. Całujemy się tak, jakby miał to być nas ostatni pocałunek, ostatni dotyk. Rozpinam rozporek Louisa, przygryzając jego warge. Chwytam jego biodra, podsadzając go do góry po czym kładę go na łóżku ani przez chwile nie odrywając się od chłopaka. Po chwili zdejmuję jego spodnie i rzucam je gdzieś obok łóżka.
- Harry - szepcze Louis, próbując zdjąć ze mnie koszulkę. Kiedy mu się to udaje, wplata palce w moje włosy, patrząc na mnie chwile. - Kochaj się ze mną.
Uśmiecham się, kiwając głową.
- Wedle twojego rozkazu, książe - mówię, po czym przenoszę usta na jego szyję i składam na niej mokre pocałunki. Louis wzdycha cicho, odchylając głowe. Jego dłonie wędrują po moich plecach, zostawiając lekkie zadrapanie na mojej skórze. Przenoszę pocałunki na jego obojczyki, klatke piersiową, brzuch. Powolnym ruchem zdejmuję jego bokserki, które za chwilę również znajdują swoje miejsce przy łóżku.
- H-harry, zrób to, p-proszę - mówi cicho, na co kiwam głową. Sięgam do szafki, w której znajdował się lubrykant. Wyciskam wystarczającą ilość zawartości na palce i siadam pomiędzy nogami Louisa.
- To będzie trochę zimne - ostrzegam go, po czym delikatnie rozprowadzam żel. Louis wzdycha cicho, a pod moim dotykiem jego plecy wyginają się w łuk. Po chwili kładę jego nogi na moich ramionach, nachylając się nad chłopakiem. - Gotowy? - pytam, na co Louis szybko kiwa głową. Składam krótki pocałunek na jego czole, po czym powoli wchodzę w niego, patrząc w jego niebieskie tęczówki, które za chwilę przysłaniają powieki. -Wszystko dobrze?
- T-tak, Harry, tak, jest okej - mówi, otwierając oczy. To niesamowite, jak wielkim zaufaniem darzy mnie ten chłopak i jestem mu za nie ogromnie wdzięczny.
- Zaczynać? - pytam, na co Louis kiwa głową. Zaczynam poruszać się w nim, z początku wolno, ale gdy widze, że chłopak zaczyna czerpać z tego przyjemność i nie czuje już bólu, przyśpieszam ruchy. Co chwile słyszę Louisa, wołającego moje imię i muszę przyznać, że cholernie mi się to podoba, zawsze mi się podobało i mam do tego ogromną słabość. Dochodzę razem z nim, opadając w jego ramiona. Nasze oddechy wydają się być zgrane a ciała pasują do siebie idealnie.
- Kocham cię - mówi Louis, całując mnie delikatnie. - Tak cholernie cie kocham.
- Ja ciebie też, skarbie.
Splatam nasze palce i kładę głowę na jego klatce piersiowej, a chwilę po tym zasypiam.

***

- Masz wszystko? - pyta Louis, na co kiwam głową.
- Więc wracamy do domu... - mówię, biorąc na ręce walizki i pakuję je do bagażnika samochodu.
Po godzinie jesteśmy na lotnisku, na którym już czeka nasz samolot. Louis żegna Paryż, robiąc ostatnie zdjęcie z okna samolotu.
- O cholera. - mówię nagle, a Louis patrzy na mnie pytająco. - Nie byliśmy na wieży Eiffla.
- I dobrze, mam lęk wysokości, nie przeżyłbym tego - stwierdza Louis, kładąc głowę na moim ramieniu. - I tak to były jedne z najlepszych dni mojego życia, Harry.
- To dobrze. - Uśmiecham się, wplatając palce we włosy Lou.
- Dziękuję, Harry - mówi cicho, robiąc opuszkiem palca małe kółeczka na mojej dłoni.
- Za co?
- Za wszystko, Hazz, za wszystko co dla mnie robisz, za to, że jesteś. Za wszystko.
- Proszę, kochanie.
Kiedy samolot odrywa się od ziemi, Louis gwałtownie odsuwa się ode mnie.
- Co się dzieje? - pytam nieco przestraszony zachowaniem Louisa.
- Zapomnieliśmy kupić pamiątki dla Łatka - oznajmia, na co wybucham śmiechem.
- Chodź tu, głuptasie. - Przyciągam go do siebie, składając delikatny pocałunek na jego skroni. - I nigdy, przenigdy mnie tak nie strasz.

_____________________________________________________________________

Jeszcze raz ogromnie przepraszam, że tak późno dodaję ten rozdział :( Potrzebowałam małej przerwy od pisania, której niestety nie przewidziałam wcześniej.
Następny rozdział prawdopodobnie w niedziele :) x

wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 12

 Zmieszane zapachy cynamonu, wanilii i wody kolońskiej są tymi, które chciałbym czuć każdego ranka, gdy wstaję i każdego wieczora, kiedy zasypiam. Tak właśnie pachnie Louis. Uwielbiam spać za nim, tuląc go do siebie i od czasu do czasu składać delikatne pocałunki na jego odsłoniętych ramionach, szyi, policzku. Kocham uczucie ciepła, kiedy budzę się przy nim, czując jego perfumy, widząc zaspane oczy i słysząc zachrypnięty głos. Louis rano wydaje się być kilka lat młodszy, zupełnie jakby ktoś postanowił zamienić go w beztroskiego piętnastolatka. Jego włosy w totalnym nieładzie, rozwiane na różne strony, zaspane oczy, niepewny uśmiech i nagie ciało, od którego bije ciepło.
 Całuję delikatnie jego ramiona, szyje, barki. Opuszkami palców dotykam jego podbrzusza i bioder. Louis uśmiecha się delikatnie, dając mi tym znak, że już nie śpi. Odwraca się w moją stronę, wbijając wzrok w tatuaże jaskółek zdobiących moją pierś i palami obrysowuje ich kontury.  
- Jak się spało? - pytam cicho, na co Louis wzrusza ramionami. 
- Normalnie - odpowiada zachrypniętym głosem. 
- Louis, coś się dzieje? Jesteś taki...smutny? - zauważam, ale Louis kręci głową. 
- Nie jestem, Harry. - mówi. - Jestem szczęśliwy, naprawdę, tylko... 
- Tylko co? 
- Boli mnie brzuch, ale to na pewno przejdzie, chyba po prostu jestem głodny. 
- Więc idziemy na śniadanie. Niedaleko jest podobno całkiem dobra restauracja.
Louis kiwa głową, uśmiechając się lekko. Całuję go delikatnie, po czym powoli wstaję i idę w stronę leżącej przy ścianie walizki. Wyjmuję z niej bokserki, czarne rurki i białą koszulkę, które po chwili zakładam. Louis obserwuje mnie bacznie, nawet przez chwile nie odwracając wzroku. Rumienię się, zakrywając twarz dłońmi.
- Ugh, nie patrz na mnie w ten sposób - mówię, uśmiechając się pod nosem.
- Przepraszam, po prostu podziwiam mojego pięknego chłopaka, nie mogę? - Louis wstaje, podchodząc do mnie i złącza nasze usta w słodkim pocałunku. Wplatam palce w jego włosy, przenosząc usta na szyje chłopaka.
- Tak bardzo cię kocham - szepczę w jego skórę, w chwili, gdy Louis kładzie dłonie na moich biodrach.
- Ja ciebie też, Harry, bardzo - mówi, złączając nasze czoła. Patrzę w jego niebieskie oczy, w których nie zauważam już bólu. Są przepełnione radością i miłością, jaką ten chłopak mnie darzy. Widzę oczy Louisa, którego poznałem dwa lata temu. Widzę to, co chciałem widzieć od dawna, ale nie byłem w stanie zobaczyć. Widzę blask szczęścia w oczach Louisa, szczęśliwego Louisa, mojego Louisa.
- Mam dla ciebie niespodziankę - mówię, biorąc dłoń bruneta w swoje.
- Tak? A jaką? - pyta, splatając nasze palce.
- Niespodzianka to niespodzianka, kochanie.
- Wiem, ale mógłbyś mi powiedzieć coś więcej na jej temat?
- Wydaję mi się, że gdybym powiedział coś więcej, to zdradziłbym ci całą niespodziankę, a nie na tym ona polega - tłumaczę. - Najpierw zabieram cię na dobre śniadanko.
- Teraz? - pyta, powoli odsuwając się ode mnie.
- Tak, ubieraj się i za góra dziesięć minut wychodzimy. Jestem cholernie głodny.
- W porządku. - Louis uśmiecha się, pokazując przy tym rządek białych zębów. Odwzajemniam uśmiech, siadając na łóżku. Biorę w dłonie telefon, leżący obok i wpisuję w internet ''ciekawe miejsca w Paryżu''. W sumie wszystko już zaplanowałem, ale po śniadaniu mam zamiar zabrać Louisa w jakieś ciekawe miejsce.
- Gotowy? - pytam, kiedy Louis staje przede mną, ubrany w czarny t-shirt z jakimś wzorkiem i czarne rurki. Chłopak kiwa głową, a ja uśmiecham się lekko, wstając z łóżka.
- Gdzie dokładnie jest ta restauracja? - pyta, kiedy przekręcam klucz w drzwiach od naszego pokoju.
- Jakieś pięć minut drogi stąd.
- Autem czy pieszo?
- Pieszo.
- Więc nie aż tak źle.
 Wkładam klucze do kieszeni, łapiąc dłoń Louisa i splatając nasze palce. Chłopak patrzy na mnie pytająco, na co uśmiecham się delikatnie.
- Och, kochanie, to Paryż! Miasto zakochanych! Dla nich widok dwóch facetów trzymających się za rękę to codzienność, nie masz się czego obawiać - tłumaczę, na co Louis kiwa głową.
- Mam nadzieję, że masz racje. To nie tak, że boję się wyzwisk czy coś, ale...
- Wiem, o co chodzi. Nie martw się. Francuzi są naprawdę tolerancyjni.
Kąciki ust Louisa wędrują ku górze, kiedy składam delikatny pocałunek na jego czole.
 Po niecałych dziesięciu minutach zajmujemy miejsca przy jednym ze stolików. Postanawiam pójść złożyć zamówienie, które ma być niespodzianką.
Siadam obok Louisa, czekając na zamówione jedzenie.
- Co zamówiłeś? - pyta brunet, przeglądając kartę dań.
- Niespodzianka.
- Znowu? Dla ciebie to wszystko tutaj będzie niespodzianką, prawda?
- Nie, dla ciebie są te niespodzianki. - Louis wywraca teatralnie oczami.
- Jesteś głupi.
- Ale i tak mnie kochasz.
 Po chwili kelner przynosi nam naleśniki z jabłkiem i sok pomarańczowy w dwóch, dość dużych szklankach.
- Naleśniki? Dość pomysłowe.
- Nie bądź wybredny, one są podobno naprawdę dobre - mówię, biorąc kawałek naleśnika do buzi.
- Nie jestem wybredny. Doceniam twoje starania i te naleśniki także.
Louis próbuje potrawy, a jego uśmiech wskazuje na to, że mu smakuje.
- I co sądzisz?
- To jest...naprawdę pyszne.
 - W takim razie smacznego.

 Z restauracji wyszliśmy około jedenastej. Najedzeni i szczęśliwi udaliśmy się na długi spacer. Wszystko idealnie zaplanowałem. Punkty, które mieliśmy tego dnia odwiedzić zapisałem dokładnie na liście. Odhaczałem każde z miejsc, które odwiedziliśmy.

1. Łuk Triumfalny

- Nie spodziewałem się, że to właśnie tak wygląda - mówi Louis, wpatrując się w budowle.
- Zaskoczony? - pytam, na co Louis kiwa głową. - Pozytywnie czy negatywnie?
- Pozytywnie, jak najbardziej! Zrób zdjęcie, Harry, proszę!
Wyjmuję aparat, podając go Louisowi.
- Ty je zrób - mówię, uśmiechając się.
- W porządku!

2. Champs Elysees

- Tu jest przepięknie! - woła Louis, pociągając mnie za rękę w stronę sklepu z pamiątkami. - Musimy kupić coś na pamiątkę! Och, i coś dla twoich rodziców! Koniecznie!
- Louis, hej, poczekaj. - Louis zatrzymuje się, patrząc na mnie pytająco. - Tutaj jest masa sklepów, jesteś pewny, że chcesz wejść akurat do tego?
- Zdaje mi się, że to jedyny sklep z pamiątkami. Wejdźmy tu! Proooooszę!
- No dobrze - zgadzam się, posyłając Louisowi uśmiech, który natychmiast odwzajemnia.
  Po wyjściu ze sklepu i kupieniu pamiątek dla moich rodziców, Nialla i Katy udaliśmy się na dalszy spacer i zwiedzanie wspaniałej reprezentacyjnej alei Paryża.

3. Plac Trocadero

 - Daj mi aparat - mówi Louis, rozglądając się wokół.
- A może tak proszę?
- Daj mi aparat proszę.
Wywracam teatralnie oczami podając chłopakowi aparat. Brunet podchodzi do mnie i całuję mnie w policzek, w tym samym czasie robiąc zdjęcie.
- Idealne - stwierdza, pokazując mi wspaniałe, wręcz idealne ujęcie.
- Kocham cię - szepcze, niemal niesłyszalnie, złączając nasze usta w słodkim pocałunku.

4. Rejs po Sekwanie 

 Na koniec dnia wybraliśmy się na romantyczny rejs, którym zakończyliśmy nasz spacer. Płynąc jedną z dostojnych łodzi, wspominaliśmy najciekawsze momenty naszego wspólnego życia. Śmialiśmy się, co chwila składając drobne pocałunki.
Jeśli miałbym podsumować jednym słowem ten dzień, wybrałbym słowo ''idealny'', bo był idealny. Był najlepszym dniem jaki przeżyłem. Żaden nie był w stanie mu dorównać, no może poza tym, w którym poznałem Louisa.

I mimo tego, że być może był to jeden z moich ostatnich szczęśliwych dni, zasnąłem z myślą, że kocham życie takim, jakie teraz jest i gdybym mógł, zmieniłbym w nim jedną jedyną rzecz. Zabrałbym chorobę Louisa, która jest jedynym powodem, dlaczego te dni nie będą trwać wiecznie, a moje szczęście pryśnie w ułamku jednej sekundy. 


______________________________________

Na początku chciałam ogromnie przeprosić za ten rozdział, bo jest beznadziejny :( Miał być dłuższy od poprzedniego a jest nawet krótszy ugh. 

Postanowiłam jednak podzielić te dni we Francji na 3 rozdziały, bo uważam, że tak będzie lepiej, tym bardziej, że w drugim dniu stanie się coś wspaniałego :) 

Zawiodłam się na sobie no ale cóż...każdy ma te gorsze momenty :( Mam nadzieję, że wybaczycie mi, że tak krótko opisałam ich pobyt w danym miejscu. Obiecuję, że w następnym rozdziale bardziej to rozwinę :) 
Następny rozdział w piątek lub sobotę :) 

+ w notce informacyjnej wspominałam o niespodziance, a jest nią świąteczny shot! :)  Pojawi się on na moim tumblr'ze prawdopodobnie jutro :) Także jak jesteście ciekawi tego shota to zapraszam na mojego tumblra ( compassmetship.tumblr.com ), gdzieś tak ok. 16 powinnam go wstawić ;) 

To tyle :) 

Wesołych Świąt kochani! Duuuużo prezentów i wspaniałej wigilii spędzonej w jak najlepszej, rodzinnej atmosferze :) xx 



piątek, 12 grudnia 2014

Rozdział 11

 Louis uśmiecha się, patrząc na dwa samolotowe bilety, leżące na blacie w kuchni. 
Chłopak od dawna marzył o podróży do Francji, a ja zrobię wszystko, by był szczęśliwy. Wczoraj, z pomocą finansową mamy, postanowiłem kupić bilety i tak oto, dokładnie dzisiaj wieczorem lecimy do Paryża. 
- Jesteś najlepszym chłopakiem na całym świecie - mówi Louis, biorąc w ręce jeden z biletów. - Nie mogę uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. Skąd w ogóle miałeś na to pieniądze? 
- Powiedzmy, że moja mama pomaga mi spełniać twoje marzenia. - Uśmiecham się, podchodząc do Louisa i opieram głowę na jego prawym barku. Rękoma chwytam go w pasie i mocno przytulam. 
- Nie sądzisz, że to za wcześnie? W sensie...nie wiem, czy jestem gotowy na tak daleką podróż i... 
- Poradzimy sobie - zapewniam go. - Wszystko dokładnie zaplanowałem. Wystarczy jedynie się spakować i zawieść Łatka do mojej mamy. Wszystko mam pod kontrolą, skarbie. 
- Jesteś pewny? Wolę nie ryzykować, w końcu Paryż jest dość daleko - mówi cicho. - To nie tak, że się boję czy coś, ale...
- Rozumiem o co ci chodzi, Lou. Powtarzam, że nie masz się o co martwić. Zaufaj mi, okej? 
- W porządku. - Składam delikatny pocałunek na jego ustach i odsuwam od siebie delikatnie. 
- Zapomniałem ci wczoraj powiedzieć, że jadę dzisiaj do szpitala, odwiedzić Katy - mówię, mając nadzieję, że chłopak zrozumie, że naprawdę mi na tym zależy i mimo pakowania pozwoli mi do niej pojechać, chociażby na jedną godzinę.
- Oh, okej. To ja zostane w domu i spakuje nasze walizki. - Uśmiecha się, na co ja odpowiedam grymasem. 
- O nie, nie. Jedziesz ze mną. Nie ma opcji, żebyś został sam. 
- Dlaczego? Harry, błagam, nie jestem dzieckiem ani kaleką. Umiem poruszać się po własnym domu, naprawdę. - Chłopak krzyżuje ręce na piersi, patrząc na mnie wzrokiem, który przyprawia moje serce o stanowczo zbyt szybkie bicie.
- Wiem, ale pojedziesz ze mną - mówię uparcie, na co chłopak tupie nogą i, mimo wszystko, wygląda to naprawdę uroczo. 
- Harry, muszę się spakować, zrozum. Zostaję w domu.  
- Nie, Louis. Poza tym Katy się ucieszy, jeśli odwiedzimy ją oboje. Proszę, pojedź ze mną. - Louis chwilę się zastanawia, po czym przenosi swój wzrok na podłogę i wzdycha cicho. 
- No dobrze, ale to ty będziesz potem pakował walizki. 
- Zgoda - przytakuję ze szczerym uśmiechem na twarzy. 

***

 Po przekroczeniu wejścia do szpitala zauważam Nialla, siedzącego na jednym z drewnianych krzeseł. Wygląda na przybitego, jakby ktoś zabrał jakąś cząstke szczęścia z jego życia. Boję się zapytać, dlaczego taki jest, ale naprawdę chcę wiedzieć i mu jakoś pomóc, nie ma innego wyjścia. 
Blondyn patrzy na nas smutno, po czym klepie delikatnie wolne miejsce. Pokazuję Louisowi, żeby usiadł ale ten kręci głową, odmawiając. Po czterech odmowach upartego bruneta wzruszam ramionami i siadam na krześle obok Nialla. 
 - Cześć, jestem Louis. - Niebieskooki wyciaga dłoń w strone blondyna, którą ten ściska w geście zapoznania. 
- Niall - mówi, próbując się usmiechnąć, ale w ostateczności jego twarz zdobi nieprzyjemny grymas. 
- Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczny za oddanie mi krwi. To naprawdę cudowny gest, który uratował mi życie. Nie mam pojęcia, jak mogę ci się odwdzięczyć - mówi Louis, ale Niall nawet na niego nie patrzy. Jego wzrok wbity jest w ziemie. - Jesteś wspaniały. Dziękuję, ogromnie. 
- Umiesz czynić cuda? - pyta nagle blondyn, na co Louis jakby zamiera. 
- S-słucham? - Zerka na mnie, jakby spanikowanym wzrokiem, lub może bardziej zaskoczonym. 
- Pytałem, czy umiesz czynic cuda? - powtarza obojętnie. 
- Nie, niestety nie umiem - odpowiada Louis, podchodząc bliżej mnie. - Czemu pytasz? 
- Bo tylko cud może mi teraz pomóc. 
- Niall, co się dzieje? - pytam, ale chłopak nie odpowiada. Powtarzam to samo pytanie trzy razy i wreszcie decyduje się na mnie spojrzeć. 
- Chodzi o Katy - mówi wreszcie, a pojedyńcza łza spływa po jego policzku. - Robili jej badania i... to wszystko nie ma sensu, to nie może się dziać. 
- Niall, o co chodzi? Co z nią? - zadaję pytania, a Niall chowa twarz w dłonie. 
- Badania wykazały, że ma raka - mówi wreszcie, a ja czuję, jak robi mi się słabo. 
- Co? J-jak to...raka? - Louis zamiera, patrząc na mnie ze łzami w oczach. 
- Wykryli u niej raka. Nie wiem, czego dokładnie, ale powiedzieli, że musi przyjmować chemie. Na szczęście wykryli to szybko, rak dopiero się rozwija, dlatego są duże szanse na zwalczenie go - tłumaczy Niall, a po policzku Louisa spływa łza, którą po chwili postanawia zetrzeć.
- Przynajmniej z tego wyjdzie - mówi cicho, pocierając dłonie. Patrzę na niego i widzę szklaną postać, która rozpada się w każdej sekundzie. Każdy kawałek jego ciała jest jakby z cienkiego szkła, które powoli pęka. Teraz widzę, jak bardzo się zmienia. Widzę, że jest naprawdę źle. 
- Nie wiadomo, chemia może ją zniszczyć i... - mówi Niall, podnosząc wzrok na Louisa. - O Boże, zapomniałem, że ty...jezu, przepraszam, Louis, tak bardzo przepraszam. 
- Nie, nie masz za co. Jestem po prostu głupcem, bo nie zbadałem się wcześniej. To nie twoja wina. To tylko i wyłącznie przeze mnie umrę, powinieniem winić siebie, nikogo więcej. - Wstaję i biorę Louisa w ramiona, mocno tuląc go do siebie. Nie dam rady patrzeć na niego w takim stanie, to za bardzo boli. 
- To nie twoja wina, Lou. Nigdy nie wiń o to siebie, to nie twoja wina, słyszysz? Nie twoja wina - powtarzam. Nie chcę, żeby myślał, że to jego wina, bo to nieprawda. 
- Louis, Harry ma racje - mówi blondyn, a ja uśmiecham się w jego stronę, dziękując mu za te słowa. 
- Gdzie jest teraz Katy? - pytam, na co Niall pokazuje palcem na korytarz, który tak dobrze pamiętam. 
- Ta sama sala - dodaje.
- Możemy do niej pójść? - pyta Louis, na co Niall kręci głową. 
- Teraz śpi. Niedawno dali jej jakiś zastrzyk i powiedzieli, że będzie po nim spać. Przyjedzcie jutro. Zadzwonie, kiedy się obudzi. 
- Dzisiaj wyjeżdżamy, wrócimy za kilka dni - mówię smutno. - Przekażesz jej chociaż, że byliśmy? 
- Jasne. 
- I powiedz, że odwiedzimy ją za kilka dni. 
- Okej. 
- I żeby była silna i nie ma prawa się poddawać - dodaje Louis, uśmiechając się lekko. 
- W porządku. 
- Więc...na nas chyba już pora. Trzymaj się, Niall. Będę dzwonić - mówię, chwytając Louisa za rękę.
- Spróbuję i trzymam cię za słowo. 


***

 Pakuję do czerwonej, dość dużej walizki ostatnie ubrania. Składam białą koszulkę po czym upycham ją gdzieś między spodniami. 
- Może ci pomóc - pyta Louis, siedzący na kanapie. W prawej ręce trzyma kanapke, natomiast w lewej sok pomarańczowy w szklance w jakieś durne trygryski. Ten to ma jednak za dobrze, zdecydowanie. 
- Nie, dziękuję - mówię, udając poirytowanego. 
- Oj, Pan Harry się zdenerwował. No przepraszam, ale pojechałem z tobą do tego szpitala, więc teraz ty pakuj walizki. 
- Jesteś cholernie niesprawiedliwy - zauważam. 
- Ale i tak mnie kochasz, prawda? 
- Nie, nienawidzę cie. 
- Ojej, czyli nigdzie nie jedziemy? 
- Dlaczego? 
- Bo przecież Paryż to miasto zakochanych, a ty mnie nienawidzisz - wyjaśnia, a ja przewracam oczami. 
- W sumie racja, nie jedziemy. 
- Och, szkoda. 
- Dobra, dosyć tego. Pomóż mi pakować te pieprzone ubrania bo przysięgam, że zaraz oszaleję. 
- Okej, skrarbie. Bez nerwów. - Louis śmieje się pod nosem, a ja piorunuję go wzrokiem. 

 Po około dwudziestu minutach mamy spakowane dwie duże walizki. Wzięliśmy dość dużo rzeczy jak na trzy dni, ale Louis uważa, że wszystko się przyda, a ja nie chcę się z nim kłócić bo wiem, że i tak ma racje. 

 Odwieźliśmy Łatka do mojej mamy i równo o siedemnastej byliśmy na lotnisku. Samolot dotarł na czas, przez co już o ósmej siedzieliśmy w fotelach. 
 Lot trwał trochę więcej niż godzine, przez co dotarliśmy na miejsce w miarę wcześnie i udało nam się zwiedzić okolice hotelu, w którym mieliśmy spędzić dwie noce. 

- Tu jest przepięknie - mówi Louis, podziwiając oświetlone drzewa, mieniące się wszystkimi kolorami tęczy. - Nawet taxi mają niczego sobie. 
- Jutro zobaczymy przepiękne miejsce. Przygotuj się, bo nie dam ci jutro odpocząć. - Uśmiecham się, przyciągając Louisa do pocałunku. 
- Zabierzesz mnie w jakieś romantyczne miejsce? - pyta, na co kiwam głową. 
- Nie tylko w jedno, ale to zostawimy na wieczór. Mam dla ciebie niespodzianke, ale żeby ją dostać musisz być teraz grzeczny. 
- Przecież jestem grzeczny. 
- Ocenię to w hotelu. 
- W łóżku? 
- Być może. 
- Chodźmy do hotelu, jestem śpiący. 
- Tak nagle? Przed chwilą chciałeś zwiedzać i... 
- Harry! - przerywa mi, tupiąc. - Chodź do łóż...znaczy hotelu. 
- Wiesz, że cie kocham? - biorę dłoń Louisa w swoją, splatając nasze palce. 
- A wiesz, że ja ciebie też? 
- Wiem, skarbie, wiem. - Uśmiecham się, złączając nasze usta w słodkim pocałunku.
 Już dawno nie byłem taki szczęśliwy. Tu, w Paryżu będą najlepsze dni mojego życia, jestem tego pewny. 




_______________________________________
Następny rozdział prawdopodobnie w następną sobote albo niedziele :) i obiecuję, że będzie o wiele dłuższy od tego, w końcu opisane będą w nim aż 3 dni :)  Muszę wam zdradzić, że będzie mnóstwo słodkości i chociaż przez ten jeden lub dwa rozdziały zapomnimy o tym, że Louis jest chory. Tak z okazji świąt będzie uroczo, uroczo i jeszcze raz uroooczo :D 
Więc ''do zobaczenia'' przy następnym rozdziale xx




niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział 10


  Latarnie oświetlają ciemne uliczki Londynu, które przemierzam w celu kupienia choinki. Jutro dwudziesty czwarty grudnia, czyli dzień, który kocham najbardziej ze wszystkich.
 - Dzień dobry. - Witam szczerym uśmiechem starszą panią, stojącą za ladą, która również uśmiecha się do mnie miło.
- Dzień Dobry, w czym mogę pomóc? - pyta, kiedy spoglądam na pięknie ubrane, niewysokie drzewka.
- Szukam choinki, takiej, jak...- podchodzę do jednej z nich, przyglądając się jej ze zdumieniem. - Ta jest idealna.
- W porządku. - Kobieta kiwa głową krótko i podchodzi do drzewka, sprawdzając numer, jaki jest mu przypisany. - Dwadzieścia dwa, chyba została jeszcze jedna, zaraz wracam.
Uśmiecham się miło i patrzę na zegarek, który wskazuje godzinę dziewiętnastą. Chyba zdążę kupić prezent urodzinowy dla Louisa.
Po chwili widzę przed sobą zapakowaną w siatkę, złożoną choinkę. Podaję kobiecie wyznaczoną sumę pieniędzy i biorąc drzewko w zimne dłonie mówię ciche ''wesołych świąt'' na pożegnanie.
 Po wejściu do jeszcze jednego sklepu nareszcie jestem w domu. Kiedy zamykam za sobą drzwi, czuję drobne ramiona na moim pasie. Zamykam oczy, gdy malinowe usta składają delikatny pocałunek na mojej szyi. Obracam się, spotykając niebieskie tęczówki, które potrafię kochać z całego serca, jednak czegoś w nich brakuje, czegoś bardzo ważnego.
- Zimno, prawda? - Cichy głosik jest jak koc, którym otulam się w najgorszą pogodę.
- Tak, okropnie zimno - mówię, zdejmując czapkę.
- Kupiłeś choinkę? - pyta, a ja kiwam głową, wskazując na stojące w rogu drzewko. - Kupiłem też prezent dla Louisa.
Brunetka patrzy na mnie ze współczuciem, po czym bierze mnie w ramiona.
- Pojedziemy do niego jutro, obiecuję - mówi cicho.
- Wiem, jutro są jego urodziny. Nie wyobrażam sobie nie dać mu prezentu, albo nie złożyć życzeń.
- Wiem, Harry, wiem.
Dziewczyna delikatnie głaszcze mnie po plecach, całując moją skroń.
- Tato, tato! - słyszę i delikatnie odsuwam od siebie brunetkę. W naszą stroną biegnie mała, urocza dziewczynka, która jest moim oczkiem w głowie.
- Hej, Jesy - mówię, kucając. Mała wtula się we mnie, pokazując palcem na choinkę.
- Choinka! Mamo, patrz! Tata kupił choinkę! - krzyczy radośnie, a ja uśmiecham się, biorąc córeczke na ręce.
- Tak, skarbie. - Kobieta bierze małą rączkę Jesy w swoje dłonie i całuje ją delikatnie.
- Będziemy ją ubierać? - pyta, a ja kiwam głową.
- Oczywiście, że tak. – Uśmiecham się. – Idź z mamą po ozdoby, a ja rozpakuję nasze drzewko.
Jesy podskakuje szczęśliwie kilka razy i za chwilę razem ze swoją mamą znika za schodami.

***
 Patrzę na zdjęcie uśmiechniętego Louisa, po czym zamykam oczy. Próbuję przypomnieć sobie go takiego. Próbuję odtworzyć jego obraz w mojej głowie, która przepełniona jest myślami o wszystkich wspaniałych i gorszych chwilach, jakie przeżyliśmy. Nie żałuje prawie żadnej chwili jaką spędziliśmy razem, poza tą, w której umierał. Nigdy nie zapomnę jego opadających powiek, ostatnich słów, ostatniego pocałunku.
- To jest Louis? - Pyta Jesy, siadając na moich kolanach i wskazując paluszkiem na zdjęcie.
- Tak, to on - mówię cicho, kiwając głową.
- Jest piękny. - Dziewczynka bierze zdjęcie w swoje drobne dłonie, składając na nim delikatny pocałunek. - Kochałeś go?
- Nadal kocham - odpowiadam, całując Jesy w skroń.
- Tak samo mocno, jak mamusie? - pyta i zerka na mnie oczekując niełatwej odpowiedzi.
- Odrobinę bardziej - mówi brunetka, uśmiechając się.
- Chciałabym go poznać - wzdycha dziewczynka, kładąc głowę na moim ramieniu.
 Spoglądam smutno na leżące obok mnie małe pudełeczko. Biorę je w zimne dłonie i powoli wyciągam z niego srebrny, cieniutki pierścionek. Przyciskam usta do przedmiotu, po czym kładę go na nagrobku, tuż obok zdjęcia. Patrzę na tablice, na której widnieje imię i nazwisko miłości mojego życia, a łza spływa po moim policzku.
- Jesy, chodź. - Słyszę głos kobiety, która od jakiegoś czasu jest jednym z dwóch powodów, dla których jeszcze żyje. - Musimy iść.
- A tatuś? Czemu tatuś nie idzie? - pyta dziewczynka.
- Tatuś zostanie tu jeszcze chwilkę, ale zaraz przyjdzie. Chodź, skarbie.
 Jasy zeskakuje z moich kolan, po czym bierze w drobną dłoń rękę swojej mamy. Brunetka posyła mi współczujące spojrzenie i pokazuje palcem na bramę wyjścia z cmentarza. Kiwam głową krótko obiecując, że niedługo do nich przyjdę. Patrzę, jak odchodzą, tym samym zostawiając mnie zupełnie samego.
- Hej, skarbie - mówię cicho, wpatrując się w zdjęcie uśmiechniętego Louisa. - Dzisiaj wigilia i twoje urodziny. Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku. Ja...nie wiem, co mam ci powiedzieć. To tak cholernie niezręczne mówić  jakby do samego siebie, czekając na odpowiedź, której nigdy nie dostanę. Wiesz, czasem myślę, że wszystko co ma teraz miejsce było w jakiś sposób zaplanowane. Nie wiem, nie umiem tego wytłumaczyć. Po prostu...cholera, jest dobrze. Naprawdę jest dobrze. Jestem szczęśliwy, naprawdę. Mam wspaniałą córeczkę, która uwielbia piłkę nożną, tak samo, jak ty. Mam piękną żonę, która ma prześliczne, niebieskie tęczówki i tak cholernie przypomina mi ciebie. Ale to wszystko jest popieprzone, bo nie potrafię kochać jej tak mocno, jak kochałem ciebie. Ona mi pomaga, nawet nie wiesz, jak bardzo, ale...to ty jesteś miłością mojego życia, ale przecież ciebie już nie ma. Dlaczego odszedłeś? Miałeś mnie nie zostawiać, obiecywałeś...
  Kładę dłoń na zimnym, granitowym nagrobku, a pojedyncza łza spływa po moim czerwonym od mrozu policzku.
- Minęło tak dużo czasu, odkąd odszedłeś. Ułożyłem sobie życie i niczego nie żałuje, poza jednym. Najbardziej do końca życia będę żałować, że nie zbadałeś się wcześniej. Cholera, Louis. Mielibyśmy piękny dom, wzięlibyśmy przepiękny ślub, mielibyśmy cudowne dzieci. Nawet nie wiesz, ile dałbym, by cofnąć czas. Kocham moją rodzinę, ale…brakuje tutaj jednej osoby. Brakuje tu ciebie. Emily rozumie, co do ciebie czułem i chyba nadal czuję, bo patrząc na twoje zdjęcie nadal mam motylki w brzuchu. Nadal jestem w tobie zakochany i będę do końca. Już dziesięć lat cię przy mnie nie ma, a ja z roku na rok coraz bardziej za tobą tęsknie.
 Splatam ze sobą palce u moich dłoni i spoglądam na zachmurzone niebo.
- Wesołych świąt, słoneczko – mówię cicho, wycierając opuszkiem palca ślad łzy na moim policzku.
Wstaję powoli, ostatni raz zerkając na znicze, kwiaty i zdjęcie, którego tak bardzo nie chciałbym tu widzieć.
Odchodzę, zostawiając za sobą mój cały świat, który już nie istnieje. I chociaż minęło tyle czasu, nadal nie potrafię się z tym pogodzić.
- Harry? –słyszę i zatrzymuję się. Czy to możliwe, żebym się przesłyszał? Czy może moje myśli zaczynają wariować? Wydaję mi się, że słyszę…Louisa? Nie, to nie możliwe.
- Harry, wstawaj, proszę.
- Louis? – Odwracam się, ale nikogo nie widzę. Wzdycham cicho, naciągając czapkę na uszy i idę szybko w stronę wyjścia z cmentarza.
- Harry, Harry, Harry. – Słyszę nadal bardzo wyraźnie. Upadam, tym samym nie wiedząc co się ze mną dzieje. Po chwili robi się niezwykłe ciepło, a wszystkie obrazy, które przed chwilą widziałem, zamieniają się w niepokojącą czerń.

- Harry, wstawaj, błagam. Przepraszam cię za wszystko, tak bardzo przepraszam. Nie chcę umierać, będę walczył, obiecuję, będę przy tobie. Harry, obudź się, proszę.
 Mrugam kilkakrotnie, uchylając zaspane powieki. Czuję, jak ktoś z całych sił ściska moją dłoń. Zatrzymuję wzrok na Louisie, nie mogąc uwierzyć, że mogę go jeszcze zobaczyć. W jednej chwili wracają wszystkie wspomnienia z poprzedniego dnia i znów mam ochotę płakać, tym razem ze szczęścia. Mój Louis żyje, nie zrobił tego. Louis żyje.
Biorę jego kruche ciało w ramiona i delikatnie całuje jego czoło.
- Przepraszam, Harry, ja… - mówi cicho, ale nie pozwalam mu skończyć.
- Nie przepraszaj. Kocham cię, bardzo.
- Ja nie chcę umierać, tak bardzo nie chcę.
- Wiem, skarbie, wiem.
Wplatam palce w jego włosy, dziękując, że żyje.

***

- Wszystko w porządku? – pyta Louis widząc, w jakim jestem stanie. Odkładam łyżkę, którą chwilę temu jadłem płatki i spuszczam wzrok.
- Tak, wszystko okej, tylko…
- Tylko co? – Louis siada obok mnie, biorąc moją dłoń w swoje i delikatnie całuje moje knykcie.
- Miałem zły sen – mówię, odgarniając grzywkę przysłaniającą moje oczy.
- Jak bardzo zły?
- Śniło mi się, że umarłeś.
Louis zamiera. Patrzę w jego oczy, które zaszkliły się łzami i zaczynam żałować, że powiedziałem mu o tym śnie.
- Och, no tak, w sumie śniła ci się prawda – mówi smutno, a ja biorę jego twarz w dłonie, kręcąc głową.
- Louis, proszę, nie myśl o tym wszystkim w ten sposób. W ogóle o tym nie myśl, proszę. Ważne jest to co dzieje się tu i teraz, pamiętasz? To cytat z twojej ulubionej książki. Louis, proszę, przestań myśleć w ten sposób.
- Ale…
- Nie ma żadnego ale. To tylko sen, zwyczajny sen.
- Ale tak będzie, Harry. Ja umrę. Powiedz mi chociaż, czy byłeś w tym śnie szczęśliwy. Czy miałeś rodzinę, dom, przyjaciół…
- Louis, proszę. To tylko sen, zwykły sen. Sny nie przewidują przyszłości.
- Wiem, ale… - Oparł delikatnie głowę na moim ramieniu.
- Nie przejmuj się tym, słyszysz?
- W porządku – mówi jakby szczerze, jednak wiem, że kłamie.

***

 Siedzę na naszym łóżku w sypialni, z gitarą na kolanach. Obok mnie śpi Łatek, któremu najwidoczniej nie przeszkadza dźwięk pociąganych strun. Po chwili do pokoju wchodzi Louis, trzymają w dłoni zgniecioną kartkę.
- Lista? – pytam, a brunet kiwa głową, siadając obok mnie.
- Napiszemy piosenkę?
- Jeśli tego chcesz, oczywiście.
Biorę zeszyt leżący na szafce obok łóżka. Louis podaje mi długopis i uśmiecha się lekko.
- Masz jakiś pomysł? – pyta, a ja kręcę głową.
- Nie, a ty?
- Też nie.
 Siedzimy przez chwilę w ciszy. Wreszcie biorę kartkę i długopis i piszę pierwsze cztery linijki tekstu, które przed chwilą przyszły mi do głowy.

Shut the door
Turn the light off
I wanna be with you
I wanna feel your love

Louis zerka na napisany przeze mnie tekst, uśmiechając się lekko. Patrzę chwile na kartkę, po czym dopisuję dwie linijki:
I wanna lay beside you
I can not hide this even though I try

Louis zabiera ode mnie kartkę, dopisując:

Heart beats harder
Time escapes me
Trembling hands touch skin
It make this harder
And the tears stream down my face

 Po około dwudziestu minutach na kartce widnieje cały tekst naszej własnej piosenki. Muszę przyznać, że jest naprawdę piękna.
- Pomyślisz nad muzyką do niej? Tylko mi jej teraz nie zdradzaj. Zaśpiewasz mi ją, gdy...
- Dobrze – przerywam, nie chcąc, by wypowiadał ostatnie słowa, bo wiem, jak bardzo go bolą.
- Kocham cię. – Mówi, opierając głowę na moim ramieniu.
- Ja ciebie też – Odpowiadam, całując delikatnie jego knykcie. 

 Cały dzień spędzamy w domu, tylko ze sobą, jakby był to ostatni dzień naszej miłości. Jakby jutro wszystko miało się skończyć. 

 Zostało coraz mniej czasu, coraz mniej dni, godzin, minut. 
Coraz bardziej boję się dnia, w którym wszystko dobiegnie końca. 
Chciałbym cofnąć czas, ale nie potrafię. 

Patrząc na śpiącego Louisa boję się, że pewnej nocy jego powieki już nigdy się nie podniosą, a blask jego niebieskich tęczówek zostanie jedynie wspomnieniem, które tak bardzo będę chciał odzyskać, ale nie będę potrafił. 

___________________________________
 Ogroooomnie Was przepraszam za to, że dodaję ten rozdział tak późno. Miałam dodać go tydzień temu, ale miałam ogromne zaległości w szkole (udało mi się je na szczęście nadrobić) i do tego parę spraw osobistych się pojawiło i nie miałam nawet czasu usiąść i go napisać. Znalazłam jedynie czas w piątek i wczoraj, a dzisiaj dokończyłam i jest :) 
 Następny dodam w piątek :) (w razie czegoś - będę informować :)) xx