plakat

plakat

piątek, 12 grudnia 2014

Rozdział 11

 Louis uśmiecha się, patrząc na dwa samolotowe bilety, leżące na blacie w kuchni. 
Chłopak od dawna marzył o podróży do Francji, a ja zrobię wszystko, by był szczęśliwy. Wczoraj, z pomocą finansową mamy, postanowiłem kupić bilety i tak oto, dokładnie dzisiaj wieczorem lecimy do Paryża. 
- Jesteś najlepszym chłopakiem na całym świecie - mówi Louis, biorąc w ręce jeden z biletów. - Nie mogę uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. Skąd w ogóle miałeś na to pieniądze? 
- Powiedzmy, że moja mama pomaga mi spełniać twoje marzenia. - Uśmiecham się, podchodząc do Louisa i opieram głowę na jego prawym barku. Rękoma chwytam go w pasie i mocno przytulam. 
- Nie sądzisz, że to za wcześnie? W sensie...nie wiem, czy jestem gotowy na tak daleką podróż i... 
- Poradzimy sobie - zapewniam go. - Wszystko dokładnie zaplanowałem. Wystarczy jedynie się spakować i zawieść Łatka do mojej mamy. Wszystko mam pod kontrolą, skarbie. 
- Jesteś pewny? Wolę nie ryzykować, w końcu Paryż jest dość daleko - mówi cicho. - To nie tak, że się boję czy coś, ale...
- Rozumiem o co ci chodzi, Lou. Powtarzam, że nie masz się o co martwić. Zaufaj mi, okej? 
- W porządku. - Składam delikatny pocałunek na jego ustach i odsuwam od siebie delikatnie. 
- Zapomniałem ci wczoraj powiedzieć, że jadę dzisiaj do szpitala, odwiedzić Katy - mówię, mając nadzieję, że chłopak zrozumie, że naprawdę mi na tym zależy i mimo pakowania pozwoli mi do niej pojechać, chociażby na jedną godzinę.
- Oh, okej. To ja zostane w domu i spakuje nasze walizki. - Uśmiecha się, na co ja odpowiedam grymasem. 
- O nie, nie. Jedziesz ze mną. Nie ma opcji, żebyś został sam. 
- Dlaczego? Harry, błagam, nie jestem dzieckiem ani kaleką. Umiem poruszać się po własnym domu, naprawdę. - Chłopak krzyżuje ręce na piersi, patrząc na mnie wzrokiem, który przyprawia moje serce o stanowczo zbyt szybkie bicie.
- Wiem, ale pojedziesz ze mną - mówię uparcie, na co chłopak tupie nogą i, mimo wszystko, wygląda to naprawdę uroczo. 
- Harry, muszę się spakować, zrozum. Zostaję w domu.  
- Nie, Louis. Poza tym Katy się ucieszy, jeśli odwiedzimy ją oboje. Proszę, pojedź ze mną. - Louis chwilę się zastanawia, po czym przenosi swój wzrok na podłogę i wzdycha cicho. 
- No dobrze, ale to ty będziesz potem pakował walizki. 
- Zgoda - przytakuję ze szczerym uśmiechem na twarzy. 

***

 Po przekroczeniu wejścia do szpitala zauważam Nialla, siedzącego na jednym z drewnianych krzeseł. Wygląda na przybitego, jakby ktoś zabrał jakąś cząstke szczęścia z jego życia. Boję się zapytać, dlaczego taki jest, ale naprawdę chcę wiedzieć i mu jakoś pomóc, nie ma innego wyjścia. 
Blondyn patrzy na nas smutno, po czym klepie delikatnie wolne miejsce. Pokazuję Louisowi, żeby usiadł ale ten kręci głową, odmawiając. Po czterech odmowach upartego bruneta wzruszam ramionami i siadam na krześle obok Nialla. 
 - Cześć, jestem Louis. - Niebieskooki wyciaga dłoń w strone blondyna, którą ten ściska w geście zapoznania. 
- Niall - mówi, próbując się usmiechnąć, ale w ostateczności jego twarz zdobi nieprzyjemny grymas. 
- Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczny za oddanie mi krwi. To naprawdę cudowny gest, który uratował mi życie. Nie mam pojęcia, jak mogę ci się odwdzięczyć - mówi Louis, ale Niall nawet na niego nie patrzy. Jego wzrok wbity jest w ziemie. - Jesteś wspaniały. Dziękuję, ogromnie. 
- Umiesz czynić cuda? - pyta nagle blondyn, na co Louis jakby zamiera. 
- S-słucham? - Zerka na mnie, jakby spanikowanym wzrokiem, lub może bardziej zaskoczonym. 
- Pytałem, czy umiesz czynic cuda? - powtarza obojętnie. 
- Nie, niestety nie umiem - odpowiada Louis, podchodząc bliżej mnie. - Czemu pytasz? 
- Bo tylko cud może mi teraz pomóc. 
- Niall, co się dzieje? - pytam, ale chłopak nie odpowiada. Powtarzam to samo pytanie trzy razy i wreszcie decyduje się na mnie spojrzeć. 
- Chodzi o Katy - mówi wreszcie, a pojedyńcza łza spływa po jego policzku. - Robili jej badania i... to wszystko nie ma sensu, to nie może się dziać. 
- Niall, o co chodzi? Co z nią? - zadaję pytania, a Niall chowa twarz w dłonie. 
- Badania wykazały, że ma raka - mówi wreszcie, a ja czuję, jak robi mi się słabo. 
- Co? J-jak to...raka? - Louis zamiera, patrząc na mnie ze łzami w oczach. 
- Wykryli u niej raka. Nie wiem, czego dokładnie, ale powiedzieli, że musi przyjmować chemie. Na szczęście wykryli to szybko, rak dopiero się rozwija, dlatego są duże szanse na zwalczenie go - tłumaczy Niall, a po policzku Louisa spływa łza, którą po chwili postanawia zetrzeć.
- Przynajmniej z tego wyjdzie - mówi cicho, pocierając dłonie. Patrzę na niego i widzę szklaną postać, która rozpada się w każdej sekundzie. Każdy kawałek jego ciała jest jakby z cienkiego szkła, które powoli pęka. Teraz widzę, jak bardzo się zmienia. Widzę, że jest naprawdę źle. 
- Nie wiadomo, chemia może ją zniszczyć i... - mówi Niall, podnosząc wzrok na Louisa. - O Boże, zapomniałem, że ty...jezu, przepraszam, Louis, tak bardzo przepraszam. 
- Nie, nie masz za co. Jestem po prostu głupcem, bo nie zbadałem się wcześniej. To nie twoja wina. To tylko i wyłącznie przeze mnie umrę, powinieniem winić siebie, nikogo więcej. - Wstaję i biorę Louisa w ramiona, mocno tuląc go do siebie. Nie dam rady patrzeć na niego w takim stanie, to za bardzo boli. 
- To nie twoja wina, Lou. Nigdy nie wiń o to siebie, to nie twoja wina, słyszysz? Nie twoja wina - powtarzam. Nie chcę, żeby myślał, że to jego wina, bo to nieprawda. 
- Louis, Harry ma racje - mówi blondyn, a ja uśmiecham się w jego stronę, dziękując mu za te słowa. 
- Gdzie jest teraz Katy? - pytam, na co Niall pokazuje palcem na korytarz, który tak dobrze pamiętam. 
- Ta sama sala - dodaje.
- Możemy do niej pójść? - pyta Louis, na co Niall kręci głową. 
- Teraz śpi. Niedawno dali jej jakiś zastrzyk i powiedzieli, że będzie po nim spać. Przyjedzcie jutro. Zadzwonie, kiedy się obudzi. 
- Dzisiaj wyjeżdżamy, wrócimy za kilka dni - mówię smutno. - Przekażesz jej chociaż, że byliśmy? 
- Jasne. 
- I powiedz, że odwiedzimy ją za kilka dni. 
- Okej. 
- I żeby była silna i nie ma prawa się poddawać - dodaje Louis, uśmiechając się lekko. 
- W porządku. 
- Więc...na nas chyba już pora. Trzymaj się, Niall. Będę dzwonić - mówię, chwytając Louisa za rękę.
- Spróbuję i trzymam cię za słowo. 


***

 Pakuję do czerwonej, dość dużej walizki ostatnie ubrania. Składam białą koszulkę po czym upycham ją gdzieś między spodniami. 
- Może ci pomóc - pyta Louis, siedzący na kanapie. W prawej ręce trzyma kanapke, natomiast w lewej sok pomarańczowy w szklance w jakieś durne trygryski. Ten to ma jednak za dobrze, zdecydowanie. 
- Nie, dziękuję - mówię, udając poirytowanego. 
- Oj, Pan Harry się zdenerwował. No przepraszam, ale pojechałem z tobą do tego szpitala, więc teraz ty pakuj walizki. 
- Jesteś cholernie niesprawiedliwy - zauważam. 
- Ale i tak mnie kochasz, prawda? 
- Nie, nienawidzę cie. 
- Ojej, czyli nigdzie nie jedziemy? 
- Dlaczego? 
- Bo przecież Paryż to miasto zakochanych, a ty mnie nienawidzisz - wyjaśnia, a ja przewracam oczami. 
- W sumie racja, nie jedziemy. 
- Och, szkoda. 
- Dobra, dosyć tego. Pomóż mi pakować te pieprzone ubrania bo przysięgam, że zaraz oszaleję. 
- Okej, skrarbie. Bez nerwów. - Louis śmieje się pod nosem, a ja piorunuję go wzrokiem. 

 Po około dwudziestu minutach mamy spakowane dwie duże walizki. Wzięliśmy dość dużo rzeczy jak na trzy dni, ale Louis uważa, że wszystko się przyda, a ja nie chcę się z nim kłócić bo wiem, że i tak ma racje. 

 Odwieźliśmy Łatka do mojej mamy i równo o siedemnastej byliśmy na lotnisku. Samolot dotarł na czas, przez co już o ósmej siedzieliśmy w fotelach. 
 Lot trwał trochę więcej niż godzine, przez co dotarliśmy na miejsce w miarę wcześnie i udało nam się zwiedzić okolice hotelu, w którym mieliśmy spędzić dwie noce. 

- Tu jest przepięknie - mówi Louis, podziwiając oświetlone drzewa, mieniące się wszystkimi kolorami tęczy. - Nawet taxi mają niczego sobie. 
- Jutro zobaczymy przepiękne miejsce. Przygotuj się, bo nie dam ci jutro odpocząć. - Uśmiecham się, przyciągając Louisa do pocałunku. 
- Zabierzesz mnie w jakieś romantyczne miejsce? - pyta, na co kiwam głową. 
- Nie tylko w jedno, ale to zostawimy na wieczór. Mam dla ciebie niespodzianke, ale żeby ją dostać musisz być teraz grzeczny. 
- Przecież jestem grzeczny. 
- Ocenię to w hotelu. 
- W łóżku? 
- Być może. 
- Chodźmy do hotelu, jestem śpiący. 
- Tak nagle? Przed chwilą chciałeś zwiedzać i... 
- Harry! - przerywa mi, tupiąc. - Chodź do łóż...znaczy hotelu. 
- Wiesz, że cie kocham? - biorę dłoń Louisa w swoją, splatając nasze palce. 
- A wiesz, że ja ciebie też? 
- Wiem, skarbie, wiem. - Uśmiecham się, złączając nasze usta w słodkim pocałunku.
 Już dawno nie byłem taki szczęśliwy. Tu, w Paryżu będą najlepsze dni mojego życia, jestem tego pewny. 




_______________________________________
Następny rozdział prawdopodobnie w następną sobote albo niedziele :) i obiecuję, że będzie o wiele dłuższy od tego, w końcu opisane będą w nim aż 3 dni :)  Muszę wam zdradzić, że będzie mnóstwo słodkości i chociaż przez ten jeden lub dwa rozdziały zapomnimy o tym, że Louis jest chory. Tak z okazji świąt będzie uroczo, uroczo i jeszcze raz uroooczo :D 
Więc ''do zobaczenia'' przy następnym rozdziale xx




2 komentarze:

  1. kocham to ff! jest cudowne

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedna Katy :c Ale mam nadzieje że wyzdrowieje (tak jak Lou.) Cieszę się że kolejny rozdział będzie taki słodki i romantiko ^^ Może ślub w Paryżu? Może Hazz to wszystko zaplanował! :D
    @69_with_batman

    OdpowiedzUsuń