plakat

plakat

sobota, 31 stycznia 2015

Rozdział 17

- Harry? - słyszę cichy głosik, który sprawia, że szybko otwieram oczy. Louis siedzi skrzyżnie na swojej połowie łóżka, wpatrując się we mnie ze smutkiem wymalowanym na twarzy. Przecieram powieki, za chwilę siadając w tej samej pozycji co brunet. Biorę jego dłonie w swoje, składając na nich delikatne pocałunki. - Kręci mi się w głowie.
- Połóż się, zaraz przyniosę ci tabletki - mówię, poprawiając jedną z poduszek. - Jadłeś coś? Tylko szczerze, Lou. To ważne.
- Ja...nie.
- Kładź się. - Wstaję z łóżka, idąc w kierunku wyjścia z sypialni. - Zaraz wracam. Gdyby coś się działo masz mnie wołać.
Louis kiwa głową, przykrywając się białą kołdrą.
Życie w ciągłym strachu przed końcem zabija mnie z każdą minutą. W każdej chwili serce Louisa może przestać bić. Za kilka minut mogę wrócić do sypialni i już nigdy nie usłyszeć jego głosu, nie spojrzeć w jego niebieskie tęczówki, pocałować usta, które nie odwzajemnią pocałunku. Każda sekunda jest jedną wielka niewiadomą.
Jesteśmy tak blisko pożegnania, a jednak tak dalego.
Wyjmuję z lodówki Nutelle, którą smaruję jedną połowę bułki. Jestem przekonany, że Louis nie weźmie do ust czegoś innego ani tym bardziej nie zje dwóch połówek bułki. Kładę jedzenie na niedużym talerzu, który po chwili podaję nadal leżącemu w łóżku Louisowi. Chłopak wpatruje się w kanapkę z widocznym grymasem.
- Muszę? - pyta, patrząc na mnie TYM wzrokiem.
- Musisz. - Nie ugnę się, nie tym razem.
- Ehh. - Bierze kanapkę, za chwilę robiąc małego gryza.
- Louis, proszę cię, przecież lubisz Nutelle.
- Lubiłem - poprawia mnie. - Niczego już nie lubie, ani nie kocham, poza tobą. Wszystko straciło swój sens, poza miłością do ciebie. Mój świat nie ma sensu. Jest taki...pusty i beznadziejny. W sumie dobrze, że umieram. Jestem tak cholernie zmęczony życiem.
- Louis! - Jego słowa są dla mnie jak nóż, wbijajacy sie w moje serce, z sekundy na sekunde coraz głębiej.
- Przepraszam, ja wcale tak nie myślę. Po prostu szukam pozytywnych stron tego całego gówna - wzdycha i robi kolejnego gryza. - Ale widać że takie nie istnieją.
- Nie mówi się z pełną buzią.
- Harry, błagam. Ja niedługo umre, a ty pieprzysz o dobrych manierach. - Wywraca oczami, wbijając wzrok w moją zaciśniętą dłoń. - Tabletki?
- Tak, musisz je połknąć.
- Na cholere mi tabletki. Wiesz co? Piękne jest to, jak bardzo pragniesz uratować życie, które już nie jest do uratowania. Harry, kocham cię, cholernie mocno cie kocham, ale nie potrafię zrozumieć. Po co to wszystko? W co ty się właściwie bawisz?
- Chcę, żebyś połknął te pieprzone tabletki, bo inaczej będziesz cierpiał. Mówi ci coś ból brzucha? Wymioty co kilka minut? Zawroty głowy?
- Okej, okej. Wybacz, zwracam honor.
- Wydaję mi się, że sobie ze mnie kpisz - zauważam, na co Louis kręci głową.
- Nie z ciebie tylko ze śmierci. Ile mogę się nad sobą użalać? Na to jeszcze przyjdzie czas, kiedy moje powieki będą ciężkie jak nigdy, a oddech będzie jedną z najgorszych tortur dla moich płuc. Zawsze chciałem wyśmiać śmierć. Spojrzeć jej w oczy i powiedzieć coś, czego żaden człowiek nie miałby odwagi powiedzieć. Wyszeptać "Wiesz? Możesz mnie zabrać, ale nigdy nie cofniesz czasu, nie zabierzesz wspomnień, nie zmusisz mnie, bym przestał marzyć. Ktoś kiedyś powiedział, że kiedy człowiek przestaje marzyć to umiera, ale ja nie przestanę, nigdy".
- Jesteś cholernie mądry, ale jednocześnie taki głupi.
- Wiem, ale chyba za to mnie kochasz, prawda?
- Nie tylko za to - mówię, na co Louis uśmiecha się.
- Kocham cię - szepcze, łapiąc moją dłoń i splatając nasze palce.
- Wiem, Lou. Wiem.

****

- Jaki piękny! - woła szczęśliwie Katy, wpatrując się w naszyjnik z małą przywieszką przedstawiającą wieże Eiffla. Louis uśmiecha się, patrząc na mnie. Spalta nasze palce i opiera głowę na moim ramieniu.
- To wspaniale, że ci się podoba - mówi brunet, na co kiwam głową.
- Dziękuję tak bardzo! - Katy przytula nas obu, po czym skacze szczęśliwie po łóżku.
Już za kilka dni wypisują ją do domu. Chociaż jedna dobra informacja spośród masy fatalnych.
Niall próbuje uspokoić dziewczynke, ktora zdaje się nie zwracać na niego wiekszej uwagi. Wreszcie, kręcąc głową z uśmiechem, podchodzi do nas siadając na przeciwko mnie, na brzegu łóżka.
- Nie patrz tak na mnie, proszę - mówi Louis, odwracając głowe. - Wszędzie widzę to beznajdziejne współczucie. Nie chcę go widzieć. I tak wiem, że jestem słaby.
- Nie jesteś słaby. Jesteś najsilniejszym człowiekiem, jakiego znam, przysięgam. - Niall wydaje się być przekonujący dla Louisa i jak najbardziej prawdomówny dla mnie. Blondyn ma racje, Louis jest silny, był przez cały czas.
- Louis? - Głos Katy wyrywa mnie z zamyślenia.
- Tak, skarbie?
- Oceń od zera do dziesięciu, jak bardzo się boisz? Tutaj zawsze mnie o to pytali przed jakimś zabiegiem i prawie zawsze dawałam dziesięć.
- Ohh, więc jak bardzo się boję? - Louis patrzy na mnie, a ja spuszczam głowe, czując napływające do moich oczu łzy. - Dziewięć.
- Jesteś wspaniały - stwierdza Katy, przytulając się do Louisa.
- Nie jestem - mówi Louis, odwzajmeniając gest.
- Jesteś - mówię, ściskając jego dłoń. - Jesteś najwspanialszym człowiekiem na całym świecie.
- Zgadza się - dodaje Niall. - I...cholera...tak okropnie będę tęsknił, stary. Nie potafię sobie tego wyobrazić, świata bez Louisa Tomlinsona. Nie potafię... - Przeciera oczy, pociągając nosem.
Całuję delikatnie policzek Louisa widząc, jak spływa po nim samotna łza.
- Czy... - pyta Katy, zatrzymując się w pół zdania. - Czy...ty....umierasz?
- Tak, Katy. Dlatego jestem tutaj, żeby się pożegnać - mówi, a ja podziwiam to, jak prosto te słowa przechodzą mu przez gardło.
- Ale...ja nie chcę żebyś umierał, nie chcę. - Dziewczynka przytula się do bruneta, płacząc.
- Cii skarbie, taka jest kolej rzeczy - mówi, głaszcząc delikatnie jej plecy. Tak bardzo chciałbym widzieć Louisa trzymającego tak nasze dziecko.
- Ale ja nie chcę, nie teraz, proszę - szepcze Katy w ramie Louisa.
- Będę patrzył na ciebie z góry, zgoda? Zawsze będę obok, wystarczy że spojrzysz na niebo nocą. Będę tam, obiecuję.

Katy płakała do czasu, w ktorym usnęła w ramionach Lou. Jej ostatnimi słowami przed zaśnięciem było ciche "nie bój się" do Louisa i równocześnie ostatnimi słowami, jakie Louis usłyszał z jej ust.

Pożegnaliśmy się z Niallem, który tamtego wieczoru trzymał Louis w ramionach przez dobre kilka minut, płacząc w jego koszulke, szepcząc przeróżne zdania.

Kiedy dojechaliśmy do domu, Louis poprosił mnie o to, żebym wziął gitare i kartke papieru oraz trzy koce. Kiedy poszedłem po instrument, wziął w ramiona Łatka, składając na czubku jego główki krótki pocałunek. Słyszałem, jak szepcze w jego uszko "pa maluszku" i moje serce rozbiło sie na malutkie kawałeczki bo w tamtej chwili zdałem sobie sprawę, że Louis jest już pewny. Zdałem sobie sprawę, że to stanie się tej nocy. Że tej nocy Louis zaśnie, a ja już nigdy nie obudzę go pocałunkiem.

_______________________________________________________________________

Ahh został ostatni rozdział i epilog. Nie mogę uwierzyć, że zbliżamy się do momentu, który zaplanowałam już na samym początku tego ff i który teraz będę mogła wreszcie opisać (i sobie ZNÓW popłakać, ale o tym dlaczego "znów" napiszę więcej pod ostatnim rozdziałem).

Więęęc:

Rozdział 18 - 05.02
Epilog - 07.02

:) xx

środa, 28 stycznia 2015

Rozdział 16

Louis staje przede mną, patrząc na mnie wzrokiem, który automatycznie wbija niewidzialny nóż w moje serce. Jest niewyspany, bo widać to po jego podkrążonych oczach, bardziej podkrążonych niż zwykle. Jest słaby, bo sam się do tego przyznaje. Nie ma ochoty już żyć, bo wykrzyczał to wczoraj wieczorem. Nie chce być dla mnie problemem, ale przecież nie jest i nigdy nim nie był.
- Jedziemy? - pytam, biorąc jego dłoń w swoje. Brunet patrzy na mnie chwilę, po czym spuszcza głowę, bawiąc się moimi palcami.
- A mam inne wyjście? - Niechętnie zakłada buty i kurtke, nie patrząc na mnie nawet przez chwilę.
- Louis... - mówię cicho, na co chłopak nawet nie reaguje. - Kochanie, przestań się smucić.
- Mam być szczęśliwy? Niby z jakiego powodu? - pyta spokojnie, nawet nie unosząc głosu. - Nie chcę tej cholernej maszyny, rozumiesz? Nie potrzebuję jakiegoś chorego sprzętu, który ma podtrzymywać moje życie. Nie chcę umrzeć odłączając się od tego gówna. Chcę umrzeć tak, jak powinieniem, jak trzeba umierać. Nie zabieraj mnie tam i nie daj podłączyć do tego żelaza, proszę. Jeśli chcesz sprawić, żebym był szczęśliwy to daj mi odejść, jutro, albo nawet dzisiaj, ale bez tej maszyny.
Nic nie mówię. Podchodzę do Louisa biorąc go w ramiona i prowadzę w stronę kanapy, ale nic nie mówię.
Milczenie to dobry sposób, żeby powstrzymać napływające łzy. Milczenie to dobry sposób, żeby nie pokazywać bólu. A może wcale nie jest dobrym sposobem? Może tylko wszystko pogarsza?

***

- Rezygnujemy - mówię, ale to jedno słowo ledwo wydostaje się z moich ust.
- Przepraszam? - mówi doktor, podchodząc do mnie bliżej.
- Rezygnujemy - powtarzam nieco pewniej. - To znaczy...Louis rezygnuje.
- Ahh. - Mężczyzna zdejmuje okulary. - Louis rezygnuje...
- Nie potrafię go przekonać, on chyba chce już....
- Louis jest bardzo mądrym chłopakiem i wie co robi, na jego miejscu zrobiłbym to samo.
- Słucham? - Nie moge uwierzyć w to, co słyszę.
- Wydaje mi się, że dobrze słyszałeś. Louis i tak bardzo długo walczył, jak na tę chorobę. Jego organizm jest strasznie słaby i każdy krok sprawia mu trudność. Być może tego nie okazuje, ale tak jest.
- Ale...ile jeszcze wytrzyma jego serce? Ile jeszcze on wytrzyma?
- Będzie wiedział, kiedy nadejdzie ten czas. Będzie to czuł i na pewno o tym powie.
- Ile mniej więcej zostało czasu?
- Obawiam się, że nie więcej niż kilka dni. - Siadam na krześle, chowając twarz w dłonie. Nawet nie zauważam, kiedy łzy spływają po moich policzkach. - Jedź do domu, musisz teraz przy nim być, cały czas.
- Boję się - mówię cicho. - Cholernie.
- Wiem, Harry, wiem i wcale się tobie nie dziwię.
- Ja...nie dam rady tak po prostu pozwolić mu zasnąć i już nigdy się nie obudzić. Nie dam rady...
- Jeśli go kochasz, pozwól mu odejść. Nie ma innego wyjścia, musisz mu na to pozwolić. Nie tracisz go, on nadal będzie przy tobie. - Mężczyzna kładzie dłoń w miejscu gdzie znajduje sie serce. - Tutaj.
Uśmiecham się delikatnie, nie mogąc powstrzymać łez.
- Chyba muszę już iść - mówię po chwili ciszy.
- Idź i uściskaj ode mnie Louisa z całych sił.
Kiwam głową, wstając i powoli, ocierając łzy, idę w stronę wyjścia. Po drodze mijam pokój Katy. Patrzę na dziewczynke, siedzącą na kolanach jakiegoś mężczyzny. Jest uśmiechnięta i szczęśliwa. Przez chwile myślę nad tym, czy odwiedzić ją dzisiaj, ale w ostateczności odchodzę, obiecując sobie, że przyjadę jutro z Louisem. W końcu jej to obiecałem, a obietnice się dotrzymuje.

***

Siadam na kanapie, a Louis kładzie głowę na moich kolanach. Jego policzki są całe czerwone, a oczy opuchnięte od łez (zresztą tak samo jak moje). Delikatnie przeczesuję jego włosy palcami, nucąc pod nosem naszą piosenkę. Brunet zamyka oczy, uśmiechając się lekko. Pojedyńcza łza spływa po jego policzku.
- Zaśpiewasz mi ją, prawda? - pyta, na co kiwam głową. - Kiedy będę zasypiał, jako naszą ostatnią kołysankę.
- Obiecałem, że spełnie wszystkie twoje marzenia z listy, pamiętasz?
- Mhm.
Trzy ostatnie punkty na liście są tymi, które bolą najbardziej. Jedenasty punkt to prośba o napisanie listu pożegnalnego dla Lou, taka jakby przemowa. Dwunasty to zaśpiewanie naszej piosenki po raz ostatni. Trzynasty punkt brzmi "zasnąć w ramionach Harry'ego". Wszystkie punkty, poza tymi trzema są już wykreślone. Te trzy, te beznadziejne trzy ostatnie punkty bolą jak cholera.
Pomyśleć, że zostało kilka dni. Jedynie kilka dni. Co będzie dalej? Tego nie wiem, ale jestem pewny, że nie będzie dobrze, ani pięknie, bo świat bez Louisa nie jest piękny, ani dobry.

Kiedyś zastanawiałem się, skąd ludzie, którzy opisują w książkach umieranie, podczas, gdy sami nie umarli, wiedzą, jak to robić, co znaczy "umierać". Teraz wiem, że umierali. Przynajmniej jakaś cząstka ich umierała bądź umarła. Tak jak ja umieram razem z Louisem.
Kto powiedział, że umierać można w jeden sposób? Każdy z nas cierpi z różnych przyczyn, nawet nie zdając sobie sprawy, że coś w nas ginie i tylko czasem zmartwychwstaje.
Louis odchodzi, już teraz, w tej chwili, w każdej sekundzie. Słyszę, jak jego serce powoli przestaje bić i widzę, jak powieki opadają, również powoli. Umieranie Louisa jest jak zapadanie w sen. Najpierw wolno, jak zasypianie, a potem nagle, w jednej sekundzie, wszystko się kończy. Zasypia. Zapada w sen, z którego nie dane jest mu się obudzić.
Pewnego dnia obudzę się bez niego, a świat już nigdy nie będzie taki sam.

- Możemy iść na spacer? - pyta Louis. Kiwam głową.

Spacerujemy po lesie, zbieramy jesienne liście opadające z drzew.
- To nasz ostatni spacer - mówi Louis, ściskając moją dłoń. - Czuję, gdzieś w sobie, że jutro będzie moim ostatnim dniem.
Jego słowa sprawiają ból, jak kolce wbijane w cienką skóre. Mimo to nie odzywam się. Nie proszę, żeby przestał tak mówić, bo być może ma racje.
Może już jutro będę musiał go pożegnać.

_____________________________________________________________________

Następny rozdział w niedziele :) x

sobota, 17 stycznia 2015

Rozdział 15

Całuję delikatnie bark Louisa, kiedy rozczesuję jego potargane włosy. Patrzę na jego wystające łopatki, które nie powinny takie być, nie powinny aż tak rzucać się w oczy. Podobnie jak żebra, które mógłbym policzyć stojąc kilka metrów przed nim. Jego lekko zaokrąglony brzuszek, który kiedyś tak uwielbiałem po prostu zniknął. Louis znika, z każdym dniem inna część jego ciała rozpada się jak pęknięte szkło. Jego kości policzkowe stają się coraz bardziej widoczne, a oczy podkrążone.
Patrzę na szczotkę, widząc na niej zbyt dużo powyrywanych włosów.
- Widzisz? - pyta cicho Louis, spuszczając głowę. - Właśnie tak wygląda umieranie. Kiedyś zastanawiało cie, jak to będzie wyglądać, jaki będę ja. Proszę, masz odpowiedź.
- Louis... - wzdycham, opierając głowe o bark chłopaka.
- Proszę, nie mów, że będzie dobrze, bo nic nie będzie dobrze. - Brunet ściera łze spływającą po jego policzku. - Nie rób sobię nadziei, że wyzdowieję, bo tak nie będzie.
- Wiem, Lou - mówię, zgodnie z prawdą. On nie wyzdowieje. To boli, ale niestety taka jest szara rzeczywistość, z którą muszę się pogodzić, ale nadal nie mogę.
- Tak bardzo cie kocham, z całego serca, które niedługo przestanie bić - szepcze, a ja składam pocałunek na jego szyi.
- Też cie kocham, najbardziej na świecie.
- Mam do ciebie jedną prośbę - mówi, odwracając się w moją stronę. Bierze moje dłonie w swoje, przysuwając się bliżej. - Nie zapomnij o mnie. Proszę, pamiętaj, że kiedyś istniałem, bo tak cholernie boję się zapomnienia.
- Nigdy o tobie nie zapomnę, Lou, obiecuję. - Biorę go w ramiona i przytulam delikatnie, jakbym bał się, że mogę go połamać. - O takich ludziach się nie zapomina.

***

To niesamowite, jak bardzo mądre i pouczające jest życie. To nieprawdopodobne, że stawia nam na drodze tyle zagadek, ale nie oczekuje rozwiązania i to tylko nasza wola, czy zechcemy je rozwiązać. Czasem zastanawiam się, czy choroba Louisa nie była zaplanowana. Co, jeśli to jakaś lekcja albo ten ktoś na górze próbuje mi coś udowodnić? Jeśli chciałeś sprawić, bym cierpiał to gratulacje, bo udało ci się. Udało ci się mnie w jakiś sposób zabić. Możesz być z siebie dumny.
Cały czas zastanawia mnie jedna rzecz: po co się rodzimy, skoro i tak umrzemy? To nie ma sensu. W sumie każdy z nas umiera już w środku życia, ale nie zdaje sobie z tego sprawy. Tak naprawdę w życiu jest więcej bólu niż szczęścia. Można wywnioskować to po tym, ile razy płaczemy ze smutku, a ile ze szczęścia.
Przez to wszystko zyskałem jakiś filozoficzny pogląd na świat. Nieprawdopodobne, jak dwa miesiące mogą zmienić człowieka w szklaną postać, tak delikatną, że nawet strach jej dotykać. Nie jestem już tym samym Harrym, a za kilka tygodni nie będę wcale Harrym, bo nie dam rady być tą samą osobą bez Louisa. Ten chłopak jest wszystkim, co mam. Może to głupie, ale tak jest.
Może lepiej, gdyby odszedł tak niespodziewanie? Bo czekanie na jego śmierć jest jeszcze gorsze od tego całego umierania.
Siadam na kanapie, patrząc na śpiącego obok Łatka. Kiedy Louis odejdzie, on będzie jedną z pamiątek po nim. Będę brał go na ręce, patrzył w jego niebieskie oczka i żałował, że nie widzę w nich odbicia mnie i Louisa, który kładzie głowę na moim barku i uśmiecha się niewinnie.
- Harry? - Louis, cały owinięty kocem staje w przejściu z korytarza do salonu, patrząc na mnie smutno.
- Coś się stało? - pytam, podchodząc do chłopaka.
- Nie, tylko... - urywa, spuszczając głowe. Łapię za jego podbródek, unosząc go delikatnie do góry.
- Loulou, co się dzieje? - pytam cicho.
- Lista - mówi, wyjmując z kieszeni spodni kartke i podaje mi ją niepewnie. Patrzę na kawałek papieru, gdzie skreślone zostało już dziewięć punktów. - Zostały cztery. Właściwie to jeden do zrobienia teraz. Zasadzimy drzewo?
Ósmy punkt na liście Louisa brzmi "Zasadzić drzewo w ogródku". Dość dziwne marzenie, ale czemu by tego nie zrobić?
- Więc trzeba pojechać do sklepu po jakieś drzwko - stwierdzam. - Jedziemy?
- Za kilka minut będę gotowy. Czekaj na mnie w samochodzie. - Śmieję się pod nosem, kręcąc głową na tą uwielbianą przeze mnie spontaniczność Louisa. Ten chłopak ma w sobie coś niezwykłego, za czym świat jeszcze zatęskni.

***

- Bierzemy? - pytam, wskazując na małą sadzonkę, która prezentowała się dość dobrze.
- Bierzemy! - Louis kiwa głową, biorąc w dłonie roślinke. - Jak duże drzewko z niej wyrośnie?
- Tutaj pisze, że coś koło dwóch metrów - mówię, wskazując na tabliczke, znajdującą się przy roślince.
- W sam raz! - Louis uśmiecha się, patrząc na to, co za chwilę będzie nasze.
- Więc idziemy do kasy!

***

Kopię dość duży dołek, do którego Louis wkłada sadzonkę, po czym przykrywam jej korzenie sporą ilością ziemi.
- Myślisz, że będzie miała te dwa metry? - pyta, na co wzruszam ramionami.
- Nie wiem, skarbie, ale jestem pewien, że będzie piękna. - Na moje słowa brunet uśmiecha się, ale za chwilę zmienia się to w dziwny grymas. - Wszystko okej? - pytam, gdy przenosi dłonie na brzuch.
- Chyba nie - mówi, zasłaniając jedną ręką usta.
- Będziesz wymiotował? - Louis kiwa szybko głową. Zaprowadzam go do łazienki. Wymiotuje, a ja pocieram jego plecy dając mu tym znak, że jestem obok.

Potem wszystko jest jedynie gorzej. Następnego dnia Louis jest osłabiony i nawet nie ma ochoty wyjść z łóżka, dlatego leżymy wtuleni w siebie, oglądając po raz kolejny te same komedie, które tym razem nie potrafią nas rozśmieszyć.
Kiedy planujemy iść spać, coś we mnie pęka i płaczę, zamknięty w łazience. Już jutro serce Louisa zostanie podłączone do głupiej maszyny, która będzie odpowiedzialna za jego bicie.
To wszystko nie ma sensu, ale co mogę zrobić?
Zupełnie nic i to boli, cholernie.

________________________________________________________________
Na początek przepraszam że rozdział dodaje dopiero teraz, ale opuściła mnie wena i totalnie nie miałam na niego pomysłu :/
Następny pojawi się pod koniec tego tygodnia. Zostały jeszcze 3 rozdziały i epilog do końca ahh dość szybko zleciało, przecież tak niedawno pisałam prolog :/
Co do opowiadania to zdradze Wam, że koniec miałam już zaplanowamy od początku tego ff. Któregoś tam dnia sobie leżałam nic nie robiąc i wymyśliłam tylko koniec i..nie, nie powiem, jak to opowiadanie się skończy bo nie chce wam tego narazie zdradzać, wszystko w swoim czasie :) x

sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział 14

- Poradzisz sobie? - pytam, zatrzymując Louisa. Chłopak odwraca się w moją stronę, wywracając teatralnie oczami.
- Harry, nie jestem dzieckiem. - mówi lekko zirytowany. - Nie denerwuj mnie, prosze, jestem wystarczająco zestresowany.
- Przepraszam, po prostu...
- Wiem, Harry... - przerywa mi. - Też się boję, ale będzie dobrze, prawda? Musi być.
Uśmiecham się do niego, delikatnie pocierając jego ramiona dodając mu tym choć odrobine otuchy. Louis odwzajemnia uśmiech i po chwili znika za drzwiami gabinetu.
Nie lubię tutaj wracać. Szpital to miejsce, w którym życie człowieka zaczyna się i kończy. Kiedy się rodzisz to jest mniej więcej jak "hej, wrócę tutaj za ileś tam lat i powiem wam, czy miałem fajne życie!" i wracasz z rakiem lub innym gównem, które cie niszczy, albo nie wracasz wcale. Życie i śmierć nigdy nie były sprawiedliwe, ale jeśli mam spojrzeć na to wszystko w inny sposób, to początek jest lepszy od końca. Rodzimy się bo nasi rodzice tak chcieli, to oni dali nam życie, a śmierć? Śmierć przychodzi tak nagle, tak zupełnie niespodziewanie i nikt nam jej nie ofiarowuje.
Czasami zastanawiam się, czy Louis cierpi, a jeśli cierpi, to jak ogromny jest jego ból. Nie chcę, żeby tak wyglądało umieranie. Louis umiera. Każdego dnia walczy o życie, które i tak niedługo straci. Boję się dnia, w którym odejdzie, cholernie się go boję. Boję się, że nie będę potrafił go oddać.
- Harry? - znajomy głos wyrywa mnie z zamyślenia. - Harry, wszystko okej?
Spoglądam w stronę blondyna stojącego naprzeciwko mnie.
- Cześć, Niall - mówię, wymuszając uśmiech. - Nie jest okej, jak zwykle.
- Gdzie jest Louis? - pyta. Wskazuję palcem na drzwi od jednego z gabinetów. - Och.
- To niby tylko badania, ale mam złe przeczucia. Niall, wydaję mi się, że coś jest nie w porządku.
- Wszystko będzie okej, zobaczysz. - Blondyn uśmiechnął sie delikatnie, pocierając moje ramie.
- Mam nadzieję. Co z Katy?
- Chemioterapia przebiega prawidłowo, a lekarze są dobrej myśli.
- Mógłbym ją odwiedzić? - pytam, na co Niall kiwa głową.

Przekraczam próg jednej ze szpitalnych sali, patrząc na szczupłą dziewczynkę, siedzącą na łóżku.
- Katy, patrz kto cie odwiedził! - mówi Niall, podchodząc do dziewczynki.
- Harry? - Cichy głosik sprawia, że na moich ustach szybko pojawia się uśmiech. Podchodzę do Katy, która w jednym momencie wtula się we mnie mocno, szepcząc coś pod nosem.
- Hej, Katy. - Odsuwam ją delikatnie, biorąc jej malutkie dłonie w moje. - Jak się czujesz?
- Dobrze, ale nie mam włosów - mówi, wskazując palcem na czubek głowy. - Były takie piękne, szkoda, że już ich nie mam.
- Kidy wyzdrowiejesz, odrosną i będą jeszcze piękniejsze. - Katy uśmiecha się, rozglądając się na około.
- A gdzie Louis? - pyta cicho.
- Louis ma teraz badania, ale niedługo wróci i cie odwiedzi. Ma dla ciebie niespodzianke.
- Powinieneś do niego iść - stwierdza, wzruszając ramionami. - Jak miałam badania to Niall i tatuś byli przy mnie cały czas, przez co nie bałam się tak bardzo.
- Więc myślisz, że powinienem do niego pójść? - pytam, na co Katy szybko kiwa głową.
- Kochasz go, a jak się kogoś kocha, to się przy nim jest - stwierdza. - Idź do Louisa, on na pewno chce, żebyś przy nim był.
- Ale nie wiem, czy mogę. Wątpie żeby mnie wpuścili.
- To poczekaj przed drzwiami na niego.
- Wiesz, chyba tak zrobię - uśmiecham się delikatnie.
- Idź do niego, ja tu na was poczekam - mówi, odwzajemniając uśmiech.
- Katy ma racje, powinieneś teraz do niego iść, chociażby poczekać na korytarzu - stwierdza Niall, zgadzając się z kuzynką.
- Macie racje. - Wstaje szybko, idąc w stronę wyjścia z sali. - Niedługo wrócę, obiecuję.

Siadam na jednym z krzeseł, stojących przed gabinetem, do którego niedawno wchodził Louis. Mija pięć minut, potem piętnaście, dwadzieścia pięć, a Louisa nadal nie ma. W końcu decyduję się zapukać do gabinetu. Drzwi otwiera mi starsza kobieta, prawdobodobnie jedna z pielęgniarek.
- Mogę w czymś pomóc? - pyta.
- Niedawno do tego gabinetu wchodził taki młody chłopak, bordowa bluza, czarne rurki, kojarzy pani?
- Och, tak, niedawno zabrano go do innej sali.
- Jakiej sali?
- Bodajże sali badań, piętro wyżej, numer dwadzieścia cztery.
- Dziękuję bardzo.
Szybko biegnę po schodach do sali badań. Przez cały czas próbuję odpowiedzieć sobie na pytanie, czemu zabrano tam Louisa. Przecież to miały być zwyczajne badania, nawet bez kłucia czy innych tego typu rzeczy. Być może coś sie skomlikowało? Mam nadzieję, że moje przypuszczenia nie są trafne.
Po piętnastu minutach widzę Louisa wychodzącego z sali. Za nim idzie lekarz, który nie wygląda na szczęsliwego. Louis siada obok mnie, nawet na mnie nie patrząc. Chowa twarz w dłoniach, odwracając się do mnie plecami.
- Mógłbym pana prosić? - Mężczyzna zwraca się do mnie, na co kiwam głową.
- Poczekaj tu, zaraz wrócę - mówię do Louisa i nawet nie wiem, czy moje słowa do niego dotarły.
- Proszę usiąść - mówi doktor, wskazując na jedno z drewnianych krzeseł, nieco oddalonych od tego, na którym siedzi Louis. - Mam dla pana złą wiadomość. - W jednej chwili wszystko jakby stanęło mi przed oczami. Jaką złą wiadomość? Co jeszcze może mnie zaskoczyć? - Stan Louisa pogarsza się. Być może tego nie widać, bo to dopiero początek.
- Początek czego?
- Umierania. Louis umiera. Jego organizm powoli przestaje prawidłowo funkcjonować. Na prawdę przykro mi to mówić, ale pozostało mało czasu.
- Ile? - pytam, nie zwracając uwagi na łzy spływające po moich policzkach.
- Skrócił się do miesiąca, albo nawet trzech tygodni. Za trzy dni podepniemy go do aparatu podtrzymującego jego serce, chyba, że...
- Chyba, że co?
- Chyba, że pacjent nie wyraża zgody. Wtedy pozostaje jedynie tydzień, może nawet krócej. Niech pan z nim porozmawia, ale nie dzisiaj. Widać, że chłopak jest w bardzo złym stanie. Proszę zabrać go jak najszybciej do domu.
- Dobrze - mówię, powoli wstając i idę w kierunku Louisa. - Do widzenia.
Podchodzę do bruneta, biorąc jego kruche ciało w ramiona. Chłopak płacze, wtulając się we mnie.
- Cii - szepczę. - Nie płacz skarbie, słyszysz? Wszystko jest w porządku, nie płacz.
- Nie oszukuj mnie i siebie - mówi nagle, wyrywając się z moich objęć. - Nic nie jest w porządku, rozumiesz? Nic.
- Louis, proszę...
- O co prosisz?! O co ci znów chodzi, co?! Ty zawsze tylko potrafisz mnie albo o coś prosić, albo mi coś kazać! Louis to, Louis tamto, Louis nie płacz, Louis nie denewruj się. Gdybyś tak jak ja umierał, nie mówiłbyś tak! Wiesz, jak ja się czuję?! Dla ciebie nie liczą się moje uczucia! Nie liczy się dla ciebie to, że cierpię i mam wszystkiego dość! Nie chcę być podłączony do tej zasranej maszyny! Chcę umrzeć! Chce wreszcie mieć to za sobą! To wszystko! Moje całe beznadziejne życie! - krzyczy, nie zwracając uwagi na ludzi wokół. - Daj mi wreszcie pieprzony spokój i pozwól mi odejść! Tak będzie lepiej i dla mnie i dla ciebie! Zrozum wreszcie, że umieram cały czas, a ty tylko to wszystko spowalniasz! Jesteś takim pieprzonym egoistą.
- Louis, przestań, błagam cię, nie mów tak.
- Daj mi wreszcie spokój! Jedź do domu i zostaw mnie w pieprzonym spokoju! - Louis chowa twarz w dłoniach. Kucam przed nim, kładąc dłonie na jego kolanach.
- Nie płacz, skarbie - mówię cicho. - Chodź, jedziemy do domu.
- Widzisz, jak to wszystko mnie niszczy? Nawet nie umiem nad sobą panować, jestem taki beznadziejny.

Nie jesteś beznadziejny, Lou. Beznadziejne jest to, że cie tracę. Beznajdziejne jest to, że za kilka dni twoje życie zależeć będzie od gównianej maszyny i beznadziejne jest to, że nie potrafię nic zrobić.
Nie umiem.
Jestem taki bezsilny...

_____________________________________________________________________
Do końca zostały 3 może 4 rozdziały i epilog. Następny w piątek lub sobotę :) x