plakat

plakat

piątek, 26 grudnia 2014

Rozdział 13

- Tak bardzo cie kocham - mówi Louis, patrząc na czerwoną kłódke, którą wieszam na tak zwanym "moście zakochanych". Jest późno, jakaś pierwsza w nocy, a my wybraliśmy się na dość długi spacer. Czy to szaleństwo? Możliwe, ale tak właśnie można określić miłość. To uczucie jest jednym wielkim szaleństwem, ale właśnie to sprawia, że jest tak bardzo wyjątkowe i doceniane. 
- Ja ciebie też kocham, bardzo mocno. - Przyciągam do siebie Louisa, składając delikatny pocałunek na jego ciepłych wargach. Chłopak odwzajemnia gest, za chwilę go pogłębiając. Językiem dotykam delikatnie jego warg, podniebienia. Całujemy się wolno, ale z ogromnym uczuciem, które łączy nas już od ponad dwóch lat. W jednej chwili Louis popycha mnie delikatnie, a ja upadam na ziemie, śmiejąc się.
- Ups, przepraszam - mówi i szybko składa krótki pocałunek na moim czole. - Dobrze, że tu nikogo nie ma bo jeszcze ktoś by pomyślał, że się nad tobą znęcam - śmieje się uroczo, wstając i podeje mi ręke.
- Jesteś stuknięty - rzucam, a uśmiech wciąż nie zchodzi z mojej twarzy.
- Być może, ale tylko przy tobie. - Chłopak wtula się we mnie, patrząc na naszą kłódke, wiszącą pośród masy innych.
- Louis? - zaczynam cicho.
- Tak? - pyta, nawet na chwilę nie odrywając się ode mnie.
- Chciałbym ci coś dać - mówię, odsuwając go delikatnie. Wyjmuję z kieszeni małe pudełeczko i kładę je na drobnej dłoni chłopaka, uśmiechając się lekko. - Otwórz.
Louis chwile wpartuje się w pudełeczko aż wreszcie otwiera je, przez chwile zamierając w bezruchu.
- Harry, to... - zaczyna, a w jego oczach widoczne są łzy. Klękam przed nim, biorąc jedną z jego dłoni w swoje.
- Louis, wiem, że zostało nam niewiele czasu, ale...wiesz co? To nieprawda, została nam cała wieczność. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że kiedy się kogoś kocha nawet śmierć nie jest w stanie ugasić tego uczucia. Nawet śmierć nie jest w stanie rozłączyć dwóch zakochanych serc. Śmierć nie jest deszczem i nie jest w stanie ugasić ognia miłości. Przysięgam, że będę kochał cie zawsze. I nawet kiedy twoje powieki opadną, a serce przestanie bić, będę kochał cie najmocniej i najsilniej, jak tylko się da. Pomogę ci przejść przez najciemniejszą z dróg, pomogę ci dostać się do miejsca, do którego powinieneś trafić, do miejsa, w którym śpiewają i tańczą anioły, do miejsca, w którym będziesz mógł wreszcie odzyskać swoje skrzydła, które zgubiłeś przychodząc na świat. Jesteś aniołem, kochanie. Jesteś aniołem, który mnie uratował. - Wstaje powoli, patrząc w zaszkolne przez łzy oczy chłopaka. - Kocham cie z całych sił, Louis. Kocham cie bardziej od dnia i nocy. Kocham cie bardziej od pór roku, od miesięcy, od wszystkich ludzi ma świecie. Jesteś moim wszystkim, moim małym aniołkiem, moim światełkiem, promyczkiem, słoneczkiem. Tak bardzo cie kocham.
- Harry... - zaczyna Louis załamanym głosem, ale nie pozwalam mu dokończyć.
- To są obrączki, kochanie. Nie chcę czekać na ślub, bo może być za późno. Chcę, żebyśmy dla siebie byli małżeństwem i nie potrzeba nam niczyjego potwierdzenia naszej miłości. - Wyjmuję jedną obrączke z pudełeczka i biorę trzęsącą się dłoń Louisa w swoją. - Louisie Williamie Tomlinsonie, obiecuję kochać cie z całych sił do końca moich dni, a jeśli po śmierci jest życie to obiecuję kochać cie również w nim. Nie oddałbym wszystkiego, żebyś był zdrowy, bo to ty jesteś moim wszystkim, Lou. Louisie Williamie Tomlinsonie, czy zostaniesz moim mężem? Tu i teraz?
- Hazz, ja... boże, dlaczego to robisz? - pyta nagle, a łzy spływają po jego policzkach. - Moje serce za chwile nie wytrzyma. Boże, tak strasznie cie kocham, tak bardzo. Styles, ty pieprzony romantyczny idioto.
- Czyli odpowiedź brzmi tak?
- Tak! Cholera, Harry, oczywiście, że tak! - Uśmiecham się, wsuwając jedną z obrączek na palec Louisa.
- Nawet nie wiesz, jak strasznie się cieszę - mówię, patrząc na chłopaka, który przygląda się obrączce. - Tak bardzo cie kocham.
- Ja ciebie też kocham, Harry, ogromnie i... - przerywa, biorąc głęboki oddech. - Jesteś wszystkim co mam. Harry, jesteś dla mnie jak powietrze, bez którego nie umiałbym żyć. Jesteś dla mnie najważniejszy na całym świecie i kiedy dowiedziałem się, że umieram pierwszym o czym pomyślałem nie był ból czy obawa przed śmiercią, pierwsze, co przyszło mi do głowy to strach. Nie strach przed umieraniem, strach przed pożegnaniem się z tobą. Bałem się i nadal boję się z tobą pożegnać, bo kiedy powiem to ostatnie cholerne "do widzenia" i usłyszę je z twoich ust będę wiedział, że wszystko się skończyło. Będę wiedział, że to koniec, że żegnamy się już na zawsze. Ostatni pocałunek, ostatni dotyk, ostatnie słowa, a ja tak bardzo nie chcę, żeby to wszystko się kończyło. Boję się, Harry, cholernie się boję. Obiecaj, że będziesz trzymał mnie w ramionach, kiedy będę zasypiał i obiecaj, że nie powiesz mi "do widzenia". Nie mów mi tego, Harry. - Louis ociera łze spływającą po jego policzku i delikatnie ściska moją dłoń. - Harry, obiecuję kochać cie z całych sił do końca moich dni, a jeśli po śmierci jest życie, to obiecuję kochać cie również w nim. - Uśmiecham się delikatnie na moje słowa zapamiętane przez chłopaka idealnie. - Harry Edwardzie Stylesie, zostaniesz moim mężem, czyniąc mnie największym szczęściarzem na ziemi?
- Oczywiście, że tak, głuptasie - Louis uśmiecha się szczerze, wsuwając obrączke na mój palec po czym składa na moich ustach długi pocałunek.
- Czyli od teraz jesteśmy małżeństwem? - pyta, odsuwając się delikatnie.
- Tak, kochanie. Może nie takim oficialnym, ale jesteśmy - tłumaczę, po czym delikatnie całuje czubek nosa Louisa.

Wtuleni w siebie, ze splecionymi palcami dłoni wracamy do hotelu. Dzień nie był męczący. Na śniadanie poszliśmy do tej samej restauracji, co poprzedniego dnia z tą różnicą, że poprosiliśmy o coś specjalnego. Kelner przyniósł nam wyśmienitą jajecznice, pyszne grzanki i sok jabłkowy. Po posiłku zabrałem Louisa na któtki spacer po okolicach. Szliśmy uliczkami Paryża, podziwiając piękno tego miasta. Wieczorem wybraliśmy się do restauracji, z której kelnerka w pewnym momencie musiała nas wyprosić, bo zbliżała się północ i musieli zamykać, a ja i Louis zupełnie straciliśmy poczucie czasu. Po kolacji wybraliśmy się na kolejny spacer, tym razem do miejsca, nazwanego przez francuzów "mostem zakochanych". Ten dzień minął nam bardzo szybko, ale był naprawde wspaniały, a zakończenie go sprawiło, że pokochałem Paryż jeszcze bardziej.

- Dzisiaj o dwunastej powrót do domu - wzdycha Louis, zdejmując z siebie przemoczoną bluzke. - Cholerny deszcz, akurat musiał nas spotkać jak zostało nam dosłownie kilkanaście kroków do hotelu.
- Kochanie, jest noc, nie myśl teraz o dniu, okej? - mówię, podchodząc do niego i składam delikatny pocałunek na jego mokrym czole.
- Postaram się. - Uśmiecha się, rzucając koszulkę na podłoge obok drzwi od łazienki. - Możesz się przesunąć? Muszę zdjąć spodnie.
- A co, jakbym to ja ci je zdjął, hm? - Kładę dłonie na biodrach chłopaka i przyciągam go do siebie, wpijając się w jego ciepłe usta. Całujemy się tak, jakby miał to być nas ostatni pocałunek, ostatni dotyk. Rozpinam rozporek Louisa, przygryzając jego warge. Chwytam jego biodra, podsadzając go do góry po czym kładę go na łóżku ani przez chwile nie odrywając się od chłopaka. Po chwili zdejmuję jego spodnie i rzucam je gdzieś obok łóżka.
- Harry - szepcze Louis, próbując zdjąć ze mnie koszulkę. Kiedy mu się to udaje, wplata palce w moje włosy, patrząc na mnie chwile. - Kochaj się ze mną.
Uśmiecham się, kiwając głową.
- Wedle twojego rozkazu, książe - mówię, po czym przenoszę usta na jego szyję i składam na niej mokre pocałunki. Louis wzdycha cicho, odchylając głowe. Jego dłonie wędrują po moich plecach, zostawiając lekkie zadrapanie na mojej skórze. Przenoszę pocałunki na jego obojczyki, klatke piersiową, brzuch. Powolnym ruchem zdejmuję jego bokserki, które za chwilę również znajdują swoje miejsce przy łóżku.
- H-harry, zrób to, p-proszę - mówi cicho, na co kiwam głową. Sięgam do szafki, w której znajdował się lubrykant. Wyciskam wystarczającą ilość zawartości na palce i siadam pomiędzy nogami Louisa.
- To będzie trochę zimne - ostrzegam go, po czym delikatnie rozprowadzam żel. Louis wzdycha cicho, a pod moim dotykiem jego plecy wyginają się w łuk. Po chwili kładę jego nogi na moich ramionach, nachylając się nad chłopakiem. - Gotowy? - pytam, na co Louis szybko kiwa głową. Składam krótki pocałunek na jego czole, po czym powoli wchodzę w niego, patrząc w jego niebieskie tęczówki, które za chwilę przysłaniają powieki. -Wszystko dobrze?
- T-tak, Harry, tak, jest okej - mówi, otwierając oczy. To niesamowite, jak wielkim zaufaniem darzy mnie ten chłopak i jestem mu za nie ogromnie wdzięczny.
- Zaczynać? - pytam, na co Louis kiwa głową. Zaczynam poruszać się w nim, z początku wolno, ale gdy widze, że chłopak zaczyna czerpać z tego przyjemność i nie czuje już bólu, przyśpieszam ruchy. Co chwile słyszę Louisa, wołającego moje imię i muszę przyznać, że cholernie mi się to podoba, zawsze mi się podobało i mam do tego ogromną słabość. Dochodzę razem z nim, opadając w jego ramiona. Nasze oddechy wydają się być zgrane a ciała pasują do siebie idealnie.
- Kocham cię - mówi Louis, całując mnie delikatnie. - Tak cholernie cie kocham.
- Ja ciebie też, skarbie.
Splatam nasze palce i kładę głowę na jego klatce piersiowej, a chwilę po tym zasypiam.

***

- Masz wszystko? - pyta Louis, na co kiwam głową.
- Więc wracamy do domu... - mówię, biorąc na ręce walizki i pakuję je do bagażnika samochodu.
Po godzinie jesteśmy na lotnisku, na którym już czeka nasz samolot. Louis żegna Paryż, robiąc ostatnie zdjęcie z okna samolotu.
- O cholera. - mówię nagle, a Louis patrzy na mnie pytająco. - Nie byliśmy na wieży Eiffla.
- I dobrze, mam lęk wysokości, nie przeżyłbym tego - stwierdza Louis, kładąc głowę na moim ramieniu. - I tak to były jedne z najlepszych dni mojego życia, Harry.
- To dobrze. - Uśmiecham się, wplatając palce we włosy Lou.
- Dziękuję, Harry - mówi cicho, robiąc opuszkiem palca małe kółeczka na mojej dłoni.
- Za co?
- Za wszystko, Hazz, za wszystko co dla mnie robisz, za to, że jesteś. Za wszystko.
- Proszę, kochanie.
Kiedy samolot odrywa się od ziemi, Louis gwałtownie odsuwa się ode mnie.
- Co się dzieje? - pytam nieco przestraszony zachowaniem Louisa.
- Zapomnieliśmy kupić pamiątki dla Łatka - oznajmia, na co wybucham śmiechem.
- Chodź tu, głuptasie. - Przyciągam go do siebie, składając delikatny pocałunek na jego skroni. - I nigdy, przenigdy mnie tak nie strasz.

_____________________________________________________________________

Jeszcze raz ogromnie przepraszam, że tak późno dodaję ten rozdział :( Potrzebowałam małej przerwy od pisania, której niestety nie przewidziałam wcześniej.
Następny rozdział prawdopodobnie w niedziele :) x

wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 12

 Zmieszane zapachy cynamonu, wanilii i wody kolońskiej są tymi, które chciałbym czuć każdego ranka, gdy wstaję i każdego wieczora, kiedy zasypiam. Tak właśnie pachnie Louis. Uwielbiam spać za nim, tuląc go do siebie i od czasu do czasu składać delikatne pocałunki na jego odsłoniętych ramionach, szyi, policzku. Kocham uczucie ciepła, kiedy budzę się przy nim, czując jego perfumy, widząc zaspane oczy i słysząc zachrypnięty głos. Louis rano wydaje się być kilka lat młodszy, zupełnie jakby ktoś postanowił zamienić go w beztroskiego piętnastolatka. Jego włosy w totalnym nieładzie, rozwiane na różne strony, zaspane oczy, niepewny uśmiech i nagie ciało, od którego bije ciepło.
 Całuję delikatnie jego ramiona, szyje, barki. Opuszkami palców dotykam jego podbrzusza i bioder. Louis uśmiecha się delikatnie, dając mi tym znak, że już nie śpi. Odwraca się w moją stronę, wbijając wzrok w tatuaże jaskółek zdobiących moją pierś i palami obrysowuje ich kontury.  
- Jak się spało? - pytam cicho, na co Louis wzrusza ramionami. 
- Normalnie - odpowiada zachrypniętym głosem. 
- Louis, coś się dzieje? Jesteś taki...smutny? - zauważam, ale Louis kręci głową. 
- Nie jestem, Harry. - mówi. - Jestem szczęśliwy, naprawdę, tylko... 
- Tylko co? 
- Boli mnie brzuch, ale to na pewno przejdzie, chyba po prostu jestem głodny. 
- Więc idziemy na śniadanie. Niedaleko jest podobno całkiem dobra restauracja.
Louis kiwa głową, uśmiechając się lekko. Całuję go delikatnie, po czym powoli wstaję i idę w stronę leżącej przy ścianie walizki. Wyjmuję z niej bokserki, czarne rurki i białą koszulkę, które po chwili zakładam. Louis obserwuje mnie bacznie, nawet przez chwile nie odwracając wzroku. Rumienię się, zakrywając twarz dłońmi.
- Ugh, nie patrz na mnie w ten sposób - mówię, uśmiechając się pod nosem.
- Przepraszam, po prostu podziwiam mojego pięknego chłopaka, nie mogę? - Louis wstaje, podchodząc do mnie i złącza nasze usta w słodkim pocałunku. Wplatam palce w jego włosy, przenosząc usta na szyje chłopaka.
- Tak bardzo cię kocham - szepczę w jego skórę, w chwili, gdy Louis kładzie dłonie na moich biodrach.
- Ja ciebie też, Harry, bardzo - mówi, złączając nasze czoła. Patrzę w jego niebieskie oczy, w których nie zauważam już bólu. Są przepełnione radością i miłością, jaką ten chłopak mnie darzy. Widzę oczy Louisa, którego poznałem dwa lata temu. Widzę to, co chciałem widzieć od dawna, ale nie byłem w stanie zobaczyć. Widzę blask szczęścia w oczach Louisa, szczęśliwego Louisa, mojego Louisa.
- Mam dla ciebie niespodziankę - mówię, biorąc dłoń bruneta w swoje.
- Tak? A jaką? - pyta, splatając nasze palce.
- Niespodzianka to niespodzianka, kochanie.
- Wiem, ale mógłbyś mi powiedzieć coś więcej na jej temat?
- Wydaję mi się, że gdybym powiedział coś więcej, to zdradziłbym ci całą niespodziankę, a nie na tym ona polega - tłumaczę. - Najpierw zabieram cię na dobre śniadanko.
- Teraz? - pyta, powoli odsuwając się ode mnie.
- Tak, ubieraj się i za góra dziesięć minut wychodzimy. Jestem cholernie głodny.
- W porządku. - Louis uśmiecha się, pokazując przy tym rządek białych zębów. Odwzajemniam uśmiech, siadając na łóżku. Biorę w dłonie telefon, leżący obok i wpisuję w internet ''ciekawe miejsca w Paryżu''. W sumie wszystko już zaplanowałem, ale po śniadaniu mam zamiar zabrać Louisa w jakieś ciekawe miejsce.
- Gotowy? - pytam, kiedy Louis staje przede mną, ubrany w czarny t-shirt z jakimś wzorkiem i czarne rurki. Chłopak kiwa głową, a ja uśmiecham się lekko, wstając z łóżka.
- Gdzie dokładnie jest ta restauracja? - pyta, kiedy przekręcam klucz w drzwiach od naszego pokoju.
- Jakieś pięć minut drogi stąd.
- Autem czy pieszo?
- Pieszo.
- Więc nie aż tak źle.
 Wkładam klucze do kieszeni, łapiąc dłoń Louisa i splatając nasze palce. Chłopak patrzy na mnie pytająco, na co uśmiecham się delikatnie.
- Och, kochanie, to Paryż! Miasto zakochanych! Dla nich widok dwóch facetów trzymających się za rękę to codzienność, nie masz się czego obawiać - tłumaczę, na co Louis kiwa głową.
- Mam nadzieję, że masz racje. To nie tak, że boję się wyzwisk czy coś, ale...
- Wiem, o co chodzi. Nie martw się. Francuzi są naprawdę tolerancyjni.
Kąciki ust Louisa wędrują ku górze, kiedy składam delikatny pocałunek na jego czole.
 Po niecałych dziesięciu minutach zajmujemy miejsca przy jednym ze stolików. Postanawiam pójść złożyć zamówienie, które ma być niespodzianką.
Siadam obok Louisa, czekając na zamówione jedzenie.
- Co zamówiłeś? - pyta brunet, przeglądając kartę dań.
- Niespodzianka.
- Znowu? Dla ciebie to wszystko tutaj będzie niespodzianką, prawda?
- Nie, dla ciebie są te niespodzianki. - Louis wywraca teatralnie oczami.
- Jesteś głupi.
- Ale i tak mnie kochasz.
 Po chwili kelner przynosi nam naleśniki z jabłkiem i sok pomarańczowy w dwóch, dość dużych szklankach.
- Naleśniki? Dość pomysłowe.
- Nie bądź wybredny, one są podobno naprawdę dobre - mówię, biorąc kawałek naleśnika do buzi.
- Nie jestem wybredny. Doceniam twoje starania i te naleśniki także.
Louis próbuje potrawy, a jego uśmiech wskazuje na to, że mu smakuje.
- I co sądzisz?
- To jest...naprawdę pyszne.
 - W takim razie smacznego.

 Z restauracji wyszliśmy około jedenastej. Najedzeni i szczęśliwi udaliśmy się na długi spacer. Wszystko idealnie zaplanowałem. Punkty, które mieliśmy tego dnia odwiedzić zapisałem dokładnie na liście. Odhaczałem każde z miejsc, które odwiedziliśmy.

1. Łuk Triumfalny

- Nie spodziewałem się, że to właśnie tak wygląda - mówi Louis, wpatrując się w budowle.
- Zaskoczony? - pytam, na co Louis kiwa głową. - Pozytywnie czy negatywnie?
- Pozytywnie, jak najbardziej! Zrób zdjęcie, Harry, proszę!
Wyjmuję aparat, podając go Louisowi.
- Ty je zrób - mówię, uśmiechając się.
- W porządku!

2. Champs Elysees

- Tu jest przepięknie! - woła Louis, pociągając mnie za rękę w stronę sklepu z pamiątkami. - Musimy kupić coś na pamiątkę! Och, i coś dla twoich rodziców! Koniecznie!
- Louis, hej, poczekaj. - Louis zatrzymuje się, patrząc na mnie pytająco. - Tutaj jest masa sklepów, jesteś pewny, że chcesz wejść akurat do tego?
- Zdaje mi się, że to jedyny sklep z pamiątkami. Wejdźmy tu! Proooooszę!
- No dobrze - zgadzam się, posyłając Louisowi uśmiech, który natychmiast odwzajemnia.
  Po wyjściu ze sklepu i kupieniu pamiątek dla moich rodziców, Nialla i Katy udaliśmy się na dalszy spacer i zwiedzanie wspaniałej reprezentacyjnej alei Paryża.

3. Plac Trocadero

 - Daj mi aparat - mówi Louis, rozglądając się wokół.
- A może tak proszę?
- Daj mi aparat proszę.
Wywracam teatralnie oczami podając chłopakowi aparat. Brunet podchodzi do mnie i całuję mnie w policzek, w tym samym czasie robiąc zdjęcie.
- Idealne - stwierdza, pokazując mi wspaniałe, wręcz idealne ujęcie.
- Kocham cię - szepcze, niemal niesłyszalnie, złączając nasze usta w słodkim pocałunku.

4. Rejs po Sekwanie 

 Na koniec dnia wybraliśmy się na romantyczny rejs, którym zakończyliśmy nasz spacer. Płynąc jedną z dostojnych łodzi, wspominaliśmy najciekawsze momenty naszego wspólnego życia. Śmialiśmy się, co chwila składając drobne pocałunki.
Jeśli miałbym podsumować jednym słowem ten dzień, wybrałbym słowo ''idealny'', bo był idealny. Był najlepszym dniem jaki przeżyłem. Żaden nie był w stanie mu dorównać, no może poza tym, w którym poznałem Louisa.

I mimo tego, że być może był to jeden z moich ostatnich szczęśliwych dni, zasnąłem z myślą, że kocham życie takim, jakie teraz jest i gdybym mógł, zmieniłbym w nim jedną jedyną rzecz. Zabrałbym chorobę Louisa, która jest jedynym powodem, dlaczego te dni nie będą trwać wiecznie, a moje szczęście pryśnie w ułamku jednej sekundy. 


______________________________________

Na początku chciałam ogromnie przeprosić za ten rozdział, bo jest beznadziejny :( Miał być dłuższy od poprzedniego a jest nawet krótszy ugh. 

Postanowiłam jednak podzielić te dni we Francji na 3 rozdziały, bo uważam, że tak będzie lepiej, tym bardziej, że w drugim dniu stanie się coś wspaniałego :) 

Zawiodłam się na sobie no ale cóż...każdy ma te gorsze momenty :( Mam nadzieję, że wybaczycie mi, że tak krótko opisałam ich pobyt w danym miejscu. Obiecuję, że w następnym rozdziale bardziej to rozwinę :) 
Następny rozdział w piątek lub sobotę :) 

+ w notce informacyjnej wspominałam o niespodziance, a jest nią świąteczny shot! :)  Pojawi się on na moim tumblr'ze prawdopodobnie jutro :) Także jak jesteście ciekawi tego shota to zapraszam na mojego tumblra ( compassmetship.tumblr.com ), gdzieś tak ok. 16 powinnam go wstawić ;) 

To tyle :) 

Wesołych Świąt kochani! Duuuużo prezentów i wspaniałej wigilii spędzonej w jak najlepszej, rodzinnej atmosferze :) xx 



piątek, 12 grudnia 2014

Rozdział 11

 Louis uśmiecha się, patrząc na dwa samolotowe bilety, leżące na blacie w kuchni. 
Chłopak od dawna marzył o podróży do Francji, a ja zrobię wszystko, by był szczęśliwy. Wczoraj, z pomocą finansową mamy, postanowiłem kupić bilety i tak oto, dokładnie dzisiaj wieczorem lecimy do Paryża. 
- Jesteś najlepszym chłopakiem na całym świecie - mówi Louis, biorąc w ręce jeden z biletów. - Nie mogę uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. Skąd w ogóle miałeś na to pieniądze? 
- Powiedzmy, że moja mama pomaga mi spełniać twoje marzenia. - Uśmiecham się, podchodząc do Louisa i opieram głowę na jego prawym barku. Rękoma chwytam go w pasie i mocno przytulam. 
- Nie sądzisz, że to za wcześnie? W sensie...nie wiem, czy jestem gotowy na tak daleką podróż i... 
- Poradzimy sobie - zapewniam go. - Wszystko dokładnie zaplanowałem. Wystarczy jedynie się spakować i zawieść Łatka do mojej mamy. Wszystko mam pod kontrolą, skarbie. 
- Jesteś pewny? Wolę nie ryzykować, w końcu Paryż jest dość daleko - mówi cicho. - To nie tak, że się boję czy coś, ale...
- Rozumiem o co ci chodzi, Lou. Powtarzam, że nie masz się o co martwić. Zaufaj mi, okej? 
- W porządku. - Składam delikatny pocałunek na jego ustach i odsuwam od siebie delikatnie. 
- Zapomniałem ci wczoraj powiedzieć, że jadę dzisiaj do szpitala, odwiedzić Katy - mówię, mając nadzieję, że chłopak zrozumie, że naprawdę mi na tym zależy i mimo pakowania pozwoli mi do niej pojechać, chociażby na jedną godzinę.
- Oh, okej. To ja zostane w domu i spakuje nasze walizki. - Uśmiecha się, na co ja odpowiedam grymasem. 
- O nie, nie. Jedziesz ze mną. Nie ma opcji, żebyś został sam. 
- Dlaczego? Harry, błagam, nie jestem dzieckiem ani kaleką. Umiem poruszać się po własnym domu, naprawdę. - Chłopak krzyżuje ręce na piersi, patrząc na mnie wzrokiem, który przyprawia moje serce o stanowczo zbyt szybkie bicie.
- Wiem, ale pojedziesz ze mną - mówię uparcie, na co chłopak tupie nogą i, mimo wszystko, wygląda to naprawdę uroczo. 
- Harry, muszę się spakować, zrozum. Zostaję w domu.  
- Nie, Louis. Poza tym Katy się ucieszy, jeśli odwiedzimy ją oboje. Proszę, pojedź ze mną. - Louis chwilę się zastanawia, po czym przenosi swój wzrok na podłogę i wzdycha cicho. 
- No dobrze, ale to ty będziesz potem pakował walizki. 
- Zgoda - przytakuję ze szczerym uśmiechem na twarzy. 

***

 Po przekroczeniu wejścia do szpitala zauważam Nialla, siedzącego na jednym z drewnianych krzeseł. Wygląda na przybitego, jakby ktoś zabrał jakąś cząstke szczęścia z jego życia. Boję się zapytać, dlaczego taki jest, ale naprawdę chcę wiedzieć i mu jakoś pomóc, nie ma innego wyjścia. 
Blondyn patrzy na nas smutno, po czym klepie delikatnie wolne miejsce. Pokazuję Louisowi, żeby usiadł ale ten kręci głową, odmawiając. Po czterech odmowach upartego bruneta wzruszam ramionami i siadam na krześle obok Nialla. 
 - Cześć, jestem Louis. - Niebieskooki wyciaga dłoń w strone blondyna, którą ten ściska w geście zapoznania. 
- Niall - mówi, próbując się usmiechnąć, ale w ostateczności jego twarz zdobi nieprzyjemny grymas. 
- Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczny za oddanie mi krwi. To naprawdę cudowny gest, który uratował mi życie. Nie mam pojęcia, jak mogę ci się odwdzięczyć - mówi Louis, ale Niall nawet na niego nie patrzy. Jego wzrok wbity jest w ziemie. - Jesteś wspaniały. Dziękuję, ogromnie. 
- Umiesz czynić cuda? - pyta nagle blondyn, na co Louis jakby zamiera. 
- S-słucham? - Zerka na mnie, jakby spanikowanym wzrokiem, lub może bardziej zaskoczonym. 
- Pytałem, czy umiesz czynic cuda? - powtarza obojętnie. 
- Nie, niestety nie umiem - odpowiada Louis, podchodząc bliżej mnie. - Czemu pytasz? 
- Bo tylko cud może mi teraz pomóc. 
- Niall, co się dzieje? - pytam, ale chłopak nie odpowiada. Powtarzam to samo pytanie trzy razy i wreszcie decyduje się na mnie spojrzeć. 
- Chodzi o Katy - mówi wreszcie, a pojedyńcza łza spływa po jego policzku. - Robili jej badania i... to wszystko nie ma sensu, to nie może się dziać. 
- Niall, o co chodzi? Co z nią? - zadaję pytania, a Niall chowa twarz w dłonie. 
- Badania wykazały, że ma raka - mówi wreszcie, a ja czuję, jak robi mi się słabo. 
- Co? J-jak to...raka? - Louis zamiera, patrząc na mnie ze łzami w oczach. 
- Wykryli u niej raka. Nie wiem, czego dokładnie, ale powiedzieli, że musi przyjmować chemie. Na szczęście wykryli to szybko, rak dopiero się rozwija, dlatego są duże szanse na zwalczenie go - tłumaczy Niall, a po policzku Louisa spływa łza, którą po chwili postanawia zetrzeć.
- Przynajmniej z tego wyjdzie - mówi cicho, pocierając dłonie. Patrzę na niego i widzę szklaną postać, która rozpada się w każdej sekundzie. Każdy kawałek jego ciała jest jakby z cienkiego szkła, które powoli pęka. Teraz widzę, jak bardzo się zmienia. Widzę, że jest naprawdę źle. 
- Nie wiadomo, chemia może ją zniszczyć i... - mówi Niall, podnosząc wzrok na Louisa. - O Boże, zapomniałem, że ty...jezu, przepraszam, Louis, tak bardzo przepraszam. 
- Nie, nie masz za co. Jestem po prostu głupcem, bo nie zbadałem się wcześniej. To nie twoja wina. To tylko i wyłącznie przeze mnie umrę, powinieniem winić siebie, nikogo więcej. - Wstaję i biorę Louisa w ramiona, mocno tuląc go do siebie. Nie dam rady patrzeć na niego w takim stanie, to za bardzo boli. 
- To nie twoja wina, Lou. Nigdy nie wiń o to siebie, to nie twoja wina, słyszysz? Nie twoja wina - powtarzam. Nie chcę, żeby myślał, że to jego wina, bo to nieprawda. 
- Louis, Harry ma racje - mówi blondyn, a ja uśmiecham się w jego stronę, dziękując mu za te słowa. 
- Gdzie jest teraz Katy? - pytam, na co Niall pokazuje palcem na korytarz, który tak dobrze pamiętam. 
- Ta sama sala - dodaje.
- Możemy do niej pójść? - pyta Louis, na co Niall kręci głową. 
- Teraz śpi. Niedawno dali jej jakiś zastrzyk i powiedzieli, że będzie po nim spać. Przyjedzcie jutro. Zadzwonie, kiedy się obudzi. 
- Dzisiaj wyjeżdżamy, wrócimy za kilka dni - mówię smutno. - Przekażesz jej chociaż, że byliśmy? 
- Jasne. 
- I powiedz, że odwiedzimy ją za kilka dni. 
- Okej. 
- I żeby była silna i nie ma prawa się poddawać - dodaje Louis, uśmiechając się lekko. 
- W porządku. 
- Więc...na nas chyba już pora. Trzymaj się, Niall. Będę dzwonić - mówię, chwytając Louisa za rękę.
- Spróbuję i trzymam cię za słowo. 


***

 Pakuję do czerwonej, dość dużej walizki ostatnie ubrania. Składam białą koszulkę po czym upycham ją gdzieś między spodniami. 
- Może ci pomóc - pyta Louis, siedzący na kanapie. W prawej ręce trzyma kanapke, natomiast w lewej sok pomarańczowy w szklance w jakieś durne trygryski. Ten to ma jednak za dobrze, zdecydowanie. 
- Nie, dziękuję - mówię, udając poirytowanego. 
- Oj, Pan Harry się zdenerwował. No przepraszam, ale pojechałem z tobą do tego szpitala, więc teraz ty pakuj walizki. 
- Jesteś cholernie niesprawiedliwy - zauważam. 
- Ale i tak mnie kochasz, prawda? 
- Nie, nienawidzę cie. 
- Ojej, czyli nigdzie nie jedziemy? 
- Dlaczego? 
- Bo przecież Paryż to miasto zakochanych, a ty mnie nienawidzisz - wyjaśnia, a ja przewracam oczami. 
- W sumie racja, nie jedziemy. 
- Och, szkoda. 
- Dobra, dosyć tego. Pomóż mi pakować te pieprzone ubrania bo przysięgam, że zaraz oszaleję. 
- Okej, skrarbie. Bez nerwów. - Louis śmieje się pod nosem, a ja piorunuję go wzrokiem. 

 Po około dwudziestu minutach mamy spakowane dwie duże walizki. Wzięliśmy dość dużo rzeczy jak na trzy dni, ale Louis uważa, że wszystko się przyda, a ja nie chcę się z nim kłócić bo wiem, że i tak ma racje. 

 Odwieźliśmy Łatka do mojej mamy i równo o siedemnastej byliśmy na lotnisku. Samolot dotarł na czas, przez co już o ósmej siedzieliśmy w fotelach. 
 Lot trwał trochę więcej niż godzine, przez co dotarliśmy na miejsce w miarę wcześnie i udało nam się zwiedzić okolice hotelu, w którym mieliśmy spędzić dwie noce. 

- Tu jest przepięknie - mówi Louis, podziwiając oświetlone drzewa, mieniące się wszystkimi kolorami tęczy. - Nawet taxi mają niczego sobie. 
- Jutro zobaczymy przepiękne miejsce. Przygotuj się, bo nie dam ci jutro odpocząć. - Uśmiecham się, przyciągając Louisa do pocałunku. 
- Zabierzesz mnie w jakieś romantyczne miejsce? - pyta, na co kiwam głową. 
- Nie tylko w jedno, ale to zostawimy na wieczór. Mam dla ciebie niespodzianke, ale żeby ją dostać musisz być teraz grzeczny. 
- Przecież jestem grzeczny. 
- Ocenię to w hotelu. 
- W łóżku? 
- Być może. 
- Chodźmy do hotelu, jestem śpiący. 
- Tak nagle? Przed chwilą chciałeś zwiedzać i... 
- Harry! - przerywa mi, tupiąc. - Chodź do łóż...znaczy hotelu. 
- Wiesz, że cie kocham? - biorę dłoń Louisa w swoją, splatając nasze palce. 
- A wiesz, że ja ciebie też? 
- Wiem, skarbie, wiem. - Uśmiecham się, złączając nasze usta w słodkim pocałunku.
 Już dawno nie byłem taki szczęśliwy. Tu, w Paryżu będą najlepsze dni mojego życia, jestem tego pewny. 




_______________________________________
Następny rozdział prawdopodobnie w następną sobote albo niedziele :) i obiecuję, że będzie o wiele dłuższy od tego, w końcu opisane będą w nim aż 3 dni :)  Muszę wam zdradzić, że będzie mnóstwo słodkości i chociaż przez ten jeden lub dwa rozdziały zapomnimy o tym, że Louis jest chory. Tak z okazji świąt będzie uroczo, uroczo i jeszcze raz uroooczo :D 
Więc ''do zobaczenia'' przy następnym rozdziale xx




niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział 10


  Latarnie oświetlają ciemne uliczki Londynu, które przemierzam w celu kupienia choinki. Jutro dwudziesty czwarty grudnia, czyli dzień, który kocham najbardziej ze wszystkich.
 - Dzień dobry. - Witam szczerym uśmiechem starszą panią, stojącą za ladą, która również uśmiecha się do mnie miło.
- Dzień Dobry, w czym mogę pomóc? - pyta, kiedy spoglądam na pięknie ubrane, niewysokie drzewka.
- Szukam choinki, takiej, jak...- podchodzę do jednej z nich, przyglądając się jej ze zdumieniem. - Ta jest idealna.
- W porządku. - Kobieta kiwa głową krótko i podchodzi do drzewka, sprawdzając numer, jaki jest mu przypisany. - Dwadzieścia dwa, chyba została jeszcze jedna, zaraz wracam.
Uśmiecham się miło i patrzę na zegarek, który wskazuje godzinę dziewiętnastą. Chyba zdążę kupić prezent urodzinowy dla Louisa.
Po chwili widzę przed sobą zapakowaną w siatkę, złożoną choinkę. Podaję kobiecie wyznaczoną sumę pieniędzy i biorąc drzewko w zimne dłonie mówię ciche ''wesołych świąt'' na pożegnanie.
 Po wejściu do jeszcze jednego sklepu nareszcie jestem w domu. Kiedy zamykam za sobą drzwi, czuję drobne ramiona na moim pasie. Zamykam oczy, gdy malinowe usta składają delikatny pocałunek na mojej szyi. Obracam się, spotykając niebieskie tęczówki, które potrafię kochać z całego serca, jednak czegoś w nich brakuje, czegoś bardzo ważnego.
- Zimno, prawda? - Cichy głosik jest jak koc, którym otulam się w najgorszą pogodę.
- Tak, okropnie zimno - mówię, zdejmując czapkę.
- Kupiłeś choinkę? - pyta, a ja kiwam głową, wskazując na stojące w rogu drzewko. - Kupiłem też prezent dla Louisa.
Brunetka patrzy na mnie ze współczuciem, po czym bierze mnie w ramiona.
- Pojedziemy do niego jutro, obiecuję - mówi cicho.
- Wiem, jutro są jego urodziny. Nie wyobrażam sobie nie dać mu prezentu, albo nie złożyć życzeń.
- Wiem, Harry, wiem.
Dziewczyna delikatnie głaszcze mnie po plecach, całując moją skroń.
- Tato, tato! - słyszę i delikatnie odsuwam od siebie brunetkę. W naszą stroną biegnie mała, urocza dziewczynka, która jest moim oczkiem w głowie.
- Hej, Jesy - mówię, kucając. Mała wtula się we mnie, pokazując palcem na choinkę.
- Choinka! Mamo, patrz! Tata kupił choinkę! - krzyczy radośnie, a ja uśmiecham się, biorąc córeczke na ręce.
- Tak, skarbie. - Kobieta bierze małą rączkę Jesy w swoje dłonie i całuje ją delikatnie.
- Będziemy ją ubierać? - pyta, a ja kiwam głową.
- Oczywiście, że tak. – Uśmiecham się. – Idź z mamą po ozdoby, a ja rozpakuję nasze drzewko.
Jesy podskakuje szczęśliwie kilka razy i za chwilę razem ze swoją mamą znika za schodami.

***
 Patrzę na zdjęcie uśmiechniętego Louisa, po czym zamykam oczy. Próbuję przypomnieć sobie go takiego. Próbuję odtworzyć jego obraz w mojej głowie, która przepełniona jest myślami o wszystkich wspaniałych i gorszych chwilach, jakie przeżyliśmy. Nie żałuje prawie żadnej chwili jaką spędziliśmy razem, poza tą, w której umierał. Nigdy nie zapomnę jego opadających powiek, ostatnich słów, ostatniego pocałunku.
- To jest Louis? - Pyta Jesy, siadając na moich kolanach i wskazując paluszkiem na zdjęcie.
- Tak, to on - mówię cicho, kiwając głową.
- Jest piękny. - Dziewczynka bierze zdjęcie w swoje drobne dłonie, składając na nim delikatny pocałunek. - Kochałeś go?
- Nadal kocham - odpowiadam, całując Jesy w skroń.
- Tak samo mocno, jak mamusie? - pyta i zerka na mnie oczekując niełatwej odpowiedzi.
- Odrobinę bardziej - mówi brunetka, uśmiechając się.
- Chciałabym go poznać - wzdycha dziewczynka, kładąc głowę na moim ramieniu.
 Spoglądam smutno na leżące obok mnie małe pudełeczko. Biorę je w zimne dłonie i powoli wyciągam z niego srebrny, cieniutki pierścionek. Przyciskam usta do przedmiotu, po czym kładę go na nagrobku, tuż obok zdjęcia. Patrzę na tablice, na której widnieje imię i nazwisko miłości mojego życia, a łza spływa po moim policzku.
- Jesy, chodź. - Słyszę głos kobiety, która od jakiegoś czasu jest jednym z dwóch powodów, dla których jeszcze żyje. - Musimy iść.
- A tatuś? Czemu tatuś nie idzie? - pyta dziewczynka.
- Tatuś zostanie tu jeszcze chwilkę, ale zaraz przyjdzie. Chodź, skarbie.
 Jasy zeskakuje z moich kolan, po czym bierze w drobną dłoń rękę swojej mamy. Brunetka posyła mi współczujące spojrzenie i pokazuje palcem na bramę wyjścia z cmentarza. Kiwam głową krótko obiecując, że niedługo do nich przyjdę. Patrzę, jak odchodzą, tym samym zostawiając mnie zupełnie samego.
- Hej, skarbie - mówię cicho, wpatrując się w zdjęcie uśmiechniętego Louisa. - Dzisiaj wigilia i twoje urodziny. Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku. Ja...nie wiem, co mam ci powiedzieć. To tak cholernie niezręczne mówić  jakby do samego siebie, czekając na odpowiedź, której nigdy nie dostanę. Wiesz, czasem myślę, że wszystko co ma teraz miejsce było w jakiś sposób zaplanowane. Nie wiem, nie umiem tego wytłumaczyć. Po prostu...cholera, jest dobrze. Naprawdę jest dobrze. Jestem szczęśliwy, naprawdę. Mam wspaniałą córeczkę, która uwielbia piłkę nożną, tak samo, jak ty. Mam piękną żonę, która ma prześliczne, niebieskie tęczówki i tak cholernie przypomina mi ciebie. Ale to wszystko jest popieprzone, bo nie potrafię kochać jej tak mocno, jak kochałem ciebie. Ona mi pomaga, nawet nie wiesz, jak bardzo, ale...to ty jesteś miłością mojego życia, ale przecież ciebie już nie ma. Dlaczego odszedłeś? Miałeś mnie nie zostawiać, obiecywałeś...
  Kładę dłoń na zimnym, granitowym nagrobku, a pojedyncza łza spływa po moim czerwonym od mrozu policzku.
- Minęło tak dużo czasu, odkąd odszedłeś. Ułożyłem sobie życie i niczego nie żałuje, poza jednym. Najbardziej do końca życia będę żałować, że nie zbadałeś się wcześniej. Cholera, Louis. Mielibyśmy piękny dom, wzięlibyśmy przepiękny ślub, mielibyśmy cudowne dzieci. Nawet nie wiesz, ile dałbym, by cofnąć czas. Kocham moją rodzinę, ale…brakuje tutaj jednej osoby. Brakuje tu ciebie. Emily rozumie, co do ciebie czułem i chyba nadal czuję, bo patrząc na twoje zdjęcie nadal mam motylki w brzuchu. Nadal jestem w tobie zakochany i będę do końca. Już dziesięć lat cię przy mnie nie ma, a ja z roku na rok coraz bardziej za tobą tęsknie.
 Splatam ze sobą palce u moich dłoni i spoglądam na zachmurzone niebo.
- Wesołych świąt, słoneczko – mówię cicho, wycierając opuszkiem palca ślad łzy na moim policzku.
Wstaję powoli, ostatni raz zerkając na znicze, kwiaty i zdjęcie, którego tak bardzo nie chciałbym tu widzieć.
Odchodzę, zostawiając za sobą mój cały świat, który już nie istnieje. I chociaż minęło tyle czasu, nadal nie potrafię się z tym pogodzić.
- Harry? –słyszę i zatrzymuję się. Czy to możliwe, żebym się przesłyszał? Czy może moje myśli zaczynają wariować? Wydaję mi się, że słyszę…Louisa? Nie, to nie możliwe.
- Harry, wstawaj, proszę.
- Louis? – Odwracam się, ale nikogo nie widzę. Wzdycham cicho, naciągając czapkę na uszy i idę szybko w stronę wyjścia z cmentarza.
- Harry, Harry, Harry. – Słyszę nadal bardzo wyraźnie. Upadam, tym samym nie wiedząc co się ze mną dzieje. Po chwili robi się niezwykłe ciepło, a wszystkie obrazy, które przed chwilą widziałem, zamieniają się w niepokojącą czerń.

- Harry, wstawaj, błagam. Przepraszam cię za wszystko, tak bardzo przepraszam. Nie chcę umierać, będę walczył, obiecuję, będę przy tobie. Harry, obudź się, proszę.
 Mrugam kilkakrotnie, uchylając zaspane powieki. Czuję, jak ktoś z całych sił ściska moją dłoń. Zatrzymuję wzrok na Louisie, nie mogąc uwierzyć, że mogę go jeszcze zobaczyć. W jednej chwili wracają wszystkie wspomnienia z poprzedniego dnia i znów mam ochotę płakać, tym razem ze szczęścia. Mój Louis żyje, nie zrobił tego. Louis żyje.
Biorę jego kruche ciało w ramiona i delikatnie całuje jego czoło.
- Przepraszam, Harry, ja… - mówi cicho, ale nie pozwalam mu skończyć.
- Nie przepraszaj. Kocham cię, bardzo.
- Ja nie chcę umierać, tak bardzo nie chcę.
- Wiem, skarbie, wiem.
Wplatam palce w jego włosy, dziękując, że żyje.

***

- Wszystko w porządku? – pyta Louis widząc, w jakim jestem stanie. Odkładam łyżkę, którą chwilę temu jadłem płatki i spuszczam wzrok.
- Tak, wszystko okej, tylko…
- Tylko co? – Louis siada obok mnie, biorąc moją dłoń w swoje i delikatnie całuje moje knykcie.
- Miałem zły sen – mówię, odgarniając grzywkę przysłaniającą moje oczy.
- Jak bardzo zły?
- Śniło mi się, że umarłeś.
Louis zamiera. Patrzę w jego oczy, które zaszkliły się łzami i zaczynam żałować, że powiedziałem mu o tym śnie.
- Och, no tak, w sumie śniła ci się prawda – mówi smutno, a ja biorę jego twarz w dłonie, kręcąc głową.
- Louis, proszę, nie myśl o tym wszystkim w ten sposób. W ogóle o tym nie myśl, proszę. Ważne jest to co dzieje się tu i teraz, pamiętasz? To cytat z twojej ulubionej książki. Louis, proszę, przestań myśleć w ten sposób.
- Ale…
- Nie ma żadnego ale. To tylko sen, zwyczajny sen.
- Ale tak będzie, Harry. Ja umrę. Powiedz mi chociaż, czy byłeś w tym śnie szczęśliwy. Czy miałeś rodzinę, dom, przyjaciół…
- Louis, proszę. To tylko sen, zwykły sen. Sny nie przewidują przyszłości.
- Wiem, ale… - Oparł delikatnie głowę na moim ramieniu.
- Nie przejmuj się tym, słyszysz?
- W porządku – mówi jakby szczerze, jednak wiem, że kłamie.

***

 Siedzę na naszym łóżku w sypialni, z gitarą na kolanach. Obok mnie śpi Łatek, któremu najwidoczniej nie przeszkadza dźwięk pociąganych strun. Po chwili do pokoju wchodzi Louis, trzymają w dłoni zgniecioną kartkę.
- Lista? – pytam, a brunet kiwa głową, siadając obok mnie.
- Napiszemy piosenkę?
- Jeśli tego chcesz, oczywiście.
Biorę zeszyt leżący na szafce obok łóżka. Louis podaje mi długopis i uśmiecha się lekko.
- Masz jakiś pomysł? – pyta, a ja kręcę głową.
- Nie, a ty?
- Też nie.
 Siedzimy przez chwilę w ciszy. Wreszcie biorę kartkę i długopis i piszę pierwsze cztery linijki tekstu, które przed chwilą przyszły mi do głowy.

Shut the door
Turn the light off
I wanna be with you
I wanna feel your love

Louis zerka na napisany przeze mnie tekst, uśmiechając się lekko. Patrzę chwile na kartkę, po czym dopisuję dwie linijki:
I wanna lay beside you
I can not hide this even though I try

Louis zabiera ode mnie kartkę, dopisując:

Heart beats harder
Time escapes me
Trembling hands touch skin
It make this harder
And the tears stream down my face

 Po około dwudziestu minutach na kartce widnieje cały tekst naszej własnej piosenki. Muszę przyznać, że jest naprawdę piękna.
- Pomyślisz nad muzyką do niej? Tylko mi jej teraz nie zdradzaj. Zaśpiewasz mi ją, gdy...
- Dobrze – przerywam, nie chcąc, by wypowiadał ostatnie słowa, bo wiem, jak bardzo go bolą.
- Kocham cię. – Mówi, opierając głowę na moim ramieniu.
- Ja ciebie też – Odpowiadam, całując delikatnie jego knykcie. 

 Cały dzień spędzamy w domu, tylko ze sobą, jakby był to ostatni dzień naszej miłości. Jakby jutro wszystko miało się skończyć. 

 Zostało coraz mniej czasu, coraz mniej dni, godzin, minut. 
Coraz bardziej boję się dnia, w którym wszystko dobiegnie końca. 
Chciałbym cofnąć czas, ale nie potrafię. 

Patrząc na śpiącego Louisa boję się, że pewnej nocy jego powieki już nigdy się nie podniosą, a blask jego niebieskich tęczówek zostanie jedynie wspomnieniem, które tak bardzo będę chciał odzyskać, ale nie będę potrafił. 

___________________________________
 Ogroooomnie Was przepraszam za to, że dodaję ten rozdział tak późno. Miałam dodać go tydzień temu, ale miałam ogromne zaległości w szkole (udało mi się je na szczęście nadrobić) i do tego parę spraw osobistych się pojawiło i nie miałam nawet czasu usiąść i go napisać. Znalazłam jedynie czas w piątek i wczoraj, a dzisiaj dokończyłam i jest :) 
 Następny dodam w piątek :) (w razie czegoś - będę informować :)) xx