Nie mogę uwierzyć w to, co widzę, w to, co się teraz dzieje. Stoję przed domem, moim domem, naszym domem, domem moim i Louisa. To wspaniałe, że wreszcie mamy swój mały, własny kącik. Mieszkanie w bloku nie jest złe, jednak własny dom to coś wspaniałego. To jak gniazdo, jak pierwszy stopień do założenia rodziny. Problem w tym, że ja nie założę rodziny, bo nie wyobrażam sobie posiadania dzieci z kimś innym niż z Louisem. Gdyby nie jego choroba pewnie adoptowalibyśmy dziecko, wzięli piękny ślub, zestarzeli się patrząc na nasze wnuki, bawiące się na placu zabaw lub grające w piłke na podwórku. Gdyby nie jego choroba moglibyśmy żyć najlepiej, jak się da. Jedyne, czego mi trzeba, to Louis. On jest jak powietrze, bez którego nie potrafię oddychać. Jak woda, bez której nie przeżyje tygodnia.
Nie potrafię myśleć o tym co będzie, gdy mnie opuści. Nie potrafię wyobrazić sobie świata, na którym brakuje Louisa. Jednak zdaję sobie sprawę, że będę samotny, a samotność to druga najgorsza rzecz, zaraz po stracie osoby, którą kocha się całym sercem.
Przekraczam próg domu, zaciskając powieki. Otwieram oczy, kiedy stoję w pustym salonie. Rozglądam się wokół i zatrzymuję wzrok na Louisie, który wygląda na pozytywnie zaskoczonego. Biorę jego dłoń w moje i delikatnie pocieram ją opuszkiem kciuka. Louis robi krok w tył i wtula się we mnie, a uśmiech nie znika z jego twarzy.
Salon jest dość spory, połączony z kuchnią. W jego kącie znajdują się schody prowadzące na góre, gdzie po prawej stronie od nich mamy sypialnie, po lewej dodatkowy pokój, natomiast na przeciwko znajduje się łazienka. Dom sam w sobie nie jest duży, jednak zdecydowanie większy od naszego mieszkania, które mam nadzieję niedługo opóścimy i pozostanie jedynie wspomnieniem.
- I jak? Podoba się? - pyta Ben, a ja przytakuję, uśmiechając się szczerze.
- Jest piękny - mówi Louis, a jego mina jest wręcz bezcenna, jakby zdziwienie pomieszane z radością i odrobiną wariactwa.
- To bardzo dobrze! Liczę na to, że jutro się przeprowadzicie!
- A co z tamtym mieszkaniem? - pyta Lou, a ja spoglądam na mojego ojczyma.
- Sprzedajcie je w cholere! - Louis śmieje się na słowa Bena, a ja przyciągam go do siebie, składając delikatny pocałunek na jego skroni.
- Więc jutro z samego rana dzwonicie do mnie i ja przyjadę dużym samochodem i wpakujecie tam meble, zgoda? - pyta Ben, a Louis energicznie kiwa głową.
- Zgoda!
***
Otwieram drzwi naszego mieszkania i gestem ręki daje do zrozumienia Louisowi, żeby wszedł pierwszy. Brunet siada na małym krześle i zdejmuje buty, po czym podaje mi swoją kurtkę, którą wieszam na wieszaku. W jednej chwili przybiega do nas Łatek i wdrapuje się na kolana Louisa.
- Hej, maluszku! - Louis bierze kotka w ramiona, po czym wstaje i idzie powoli w kierunku salonu.
- Zjadł całą karmę - zauważam, wskazując na metalową miskę, znajdującą się obok stołu w kuchni.
- Na pewno był głodny. - Louis wzrusza ramionami i siada na kanapie. Wzdycham cicho i po chwili siadam obok niego. Delikatnie zabieram Łatka z jego objęć i pomagam stanąć zwierzęciu na podłodze. Sierściuch patrzy na mnie chwilę po czym idzie w stronę stołu i wskakuje na jedno z kuchennych krzeseł.
Biorę dłoń Louisa i powoli całuję jego knykcie. Brunet siada no moich kolanach, wplatając palce w moje włosy. Patrzy na mnie chwilę po czym napiera wargami na moje. Całuje mnie delikatnie, jakbym był zrobiony ze szkła, które można bez większego wysiłku stłuc. Odwzajemniam pocałunki, kładąc dłonie na biodrach Louisa. Czuje jego zimne dłonie na mojej szyi. Odsuwam go od siebie delikatnie i oplatam sobie jego nogi wokół mojej talii. Wstaję i nadal nie przerywając pocałunków, kieruję nas do sypialni. Kładę Louisa na łóżku i pozbawiam go koszulki, która po chwili ląduje na podłodzę. Mokre pocałunki przenoszę na jego tors, w tym samym czasie rozpinając guzik jego spodni. Zdejmuję je szybkim ruchem i za chwilę dołączają do leżącej na podłodze koszulki. Składam pocałunki na udach Louisa, przygryzając delikatnie jego skóre. Słyszę ciche westchniena chłopaka i uśmiecham się znów złączając nasze usta. Louis ściąga moją koszulkę po czym rozpina pasek od spodni. Po krótkiej chwili moje ciało okrywają jedynie bokserki. Leżę pomiędzy nogami Lou, z głową opartą o jego podbrzusze. Bawię się palcami u jego dłoni, wpatrując się w jego niebieskie tęczówki, które płoną czymś w rodzaju pożądania. Patrzy na mnie prosząco, ale ja jedynie kręce głową.
- Harry, zróbmy to, proszę - mówi, gładząc opuszkiem palca mój policzek.
- Nie, Lou. Nie możemy. - Louis już otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale razygnuje, kiedy chcę kontynuować. - Nie przeżyłbyś tego.
Spuszczam wzrok na jego klatkę piersiową. Louis łapie mój podbródek i zmusza mnie, bym na niego spojrzał.
- Harry, co ty pieprzysz? - W tonie jego głosu i sposobie, w jakim wypowiada to zdanie nie ma złości ani rozczarowania. Jest jedynie zdziwienie i odrobina smutku.
- Dopiero co wyszedłeś ze szpitala, straciłeś krew, byłeś nieprzytomny. Lekarz mówił, że wysiłek przez najbliższy tydzień jest windą do grobu - wyjaśniam.
Louis wywraca teatralnie oczami. - Obiecuję, że za tydzień, kiedy odzyskasz w pełni siły i wszystko będzie dobrze to...
- Nic nie będzie dobrze - przerywa mi, a jego wzrok wydaje się być utkwiony w suficie. - Mam raka, niedługo umrę. Nie będzie dobrze. Nic, do cholery, nie będzie dobrze.
Przyciskam wargi do jego podbrzusza i głaszczę pocieszająco jego dłoń.
- Kocham cię - szepczę cicho, ale tak, by Louis mógł to usłyszeć. - Kocham cię tak bardzo. Nie potrafię opisać tego słowami, ale cie kocham, cholernie mocno, najmocniej jak tylko się da.
Louis przenosi swój wzrok na mnie i uśmiecha się delikatnie.
- Ja ciebie też - mówi, wplatając palce w moje włosy.
- Jesteś piękny, najpiękniejszy na całym świecie. - Składam delikatne pocałunki na jego brzuchu, klatce piersiowej, szyi, ustach.
Louis uśmiecha się i przycięga mnie do siebie, biorąc moje ciało w ramiona.
- Dobranoc, Harry - szepcze na moje ucho, a kąciki moich ust wędrują ku górze.
- Dobranoc, Lou.
Ułożyłem głowę na jego piersi i nie potrzebne było wiele czasu, bym odpłynął do krainy snu.
***
Wstaję od stołu i odkładam talerz do zlewu. Louis w tym czasie sypie karme do miski Łatka.
Za chwilę ma tutaj przyjechać Ben, który pomoże nam w przeprowadzce.
Nadal nie mogę uwierzyć w to, że opuszczamy to mieszkanie. Było ono moim pierwszym poważnym prezentem dla Louisa i czuję do niego dziwny sentyment, jednak bardzo cieszę się z faktu, że mamy własny domek, taki, o którym zawsze marzyliśmy.
Słyszę pukanie do drzwi i szybko podchodzę do nich, by otworzyć je, informując Bena, że wszystko gotowe i możemy zacząć przeprowadzke od przewiezenia mebli do naszego domu.
- W takim razie musimy znieść to wszystko na dół - stwierdza Ben, a ja przytakuję.
- Louis, nawet nie waż się czegokolwiek podnosić - mówię, a Louis kiwa głową.
Po niecałych trzydziestu minutach w dużym, ciężarowym samochodzie znalazły się kanapa, szafka, komoda, lampa, dywan i telewizor. Łącznie Ben musiał przyjechać pod blok około pięć razy, bo mamy zdecydowanie za dużo mebli i różnych wartościowych pierdół.
Stoję przy drzwiach, gotowy do wyjścia. Patrzę na Louisa, stojągeo na środku pustego już mieszkania. Spogląda na mnie smutno, trzymając w ramionach naszego małego kotka.
- Co się dzieje, słoneczko? - pytam, wyciągając ręke w jego kierunku.
- Nie wiem. Chyba to wszystko zbyt szybko się dzieje. - Louis podchodzi do mnie, a ja biorę go w ramiona.
- Przyzwyczaisz się, zobaczysz.
- Nie o to chodzi. Po prostu czuję, że umieram i wszystko dzieje się tak szybko. Wszystko przyśpiesza; ty, ja, świat wokół nas. Pozostały mi niecałe trzy miesiące i...co jeśli to minie zbyt szybko? Każdy dzień jest jak sekunda do końca świata. Czuję jak wszystko wokół zaczyna się walić, wiesz? Jak wszystko powoli się kończy. Tak bardzo nie chcę umierać. Boję się, Harry. Tak bardzo się boję. - Łzy spływają po policzkach Louisa, a ja nawet nie umiem ich powstrzymać. Nawet nie potrafię powstrzymać tych, które zebrały się w moich oczach. Co teraz czuję? Ból, bezsilność, smutek. Moje nogi zaczynają drżeć, ale muszę być silny, dla Louisa. Ale co, jeśli nie potrafię?
- Louis, nie płacz, proszę - uspokajam go, ale nie sądzę, by moje słowa pomogły.
- M-możemy już iść? - pyta cicho.
Przyciągam go do siebie i całuję delikatnie jego czoło. Po raz ostatni zamykam mieszkanie, nasz pierwszy dom, za którym być może kiedyś zatęsknie.
Louis całuje główke śpiącego Łatka i patrzy na mnie smutno. Uśmiecham się do niego pocieszająco, ale on tego nie odwzajemnia. Wbija wzrok w ziemie i schodzi po schodach, nie żegnając się z miejscem, do którego prawdopodobnie nigdy więcej nie wróci.
_____________________________________
Jestem na siebie zła bo ten rozdział jest zdecydowanie za krótki i nudny ugh i jeszcze wstawiam go o takiej godzinie :/ Mam zły tydzień. Nie wiem co się ze mną dzieje, zwłaszcza dzisiaj. Musicie mi to wybaczyć, przepraszam :(
Następny tradycyjnie w sobotę x
nie js zły ;)
OdpowiedzUsuńniektórzy się cieszą ze o takiej godzinie wstawiasz rozdział - zawsze czytam przed spaniem :33
dużo weny życzę!
see ya :>
@bicz_plisss
Ten rozdział nie jest nudny :) Podobal mi się, chociaż znowu było smutno... no ale takie juz jest to ff... :) Czekam na next ;*
OdpowiedzUsuń@69_with_batman