plakat

plakat

sobota, 22 listopada 2014

Rozdział 9


Patrzę na Louisa układającego swoje ulubione książki. Chłopak staje na palcach próbując ułożyć pierwszy tom Harry’ego Pottera na najwyższej z półek i wygląda przy tym niezwykle uroczo. Mimo starań nie dosięga, więc podchodzę do niego i delikatnie odwracam w swoją stronę. Louis uśmiecha się kiedy chwytam go za uda i podsadzam do góry.
- Nienawidzę tego, że jestem taki niski – mówi, a ja kręcę głową.
- A ja to kocham, wiesz? – Stawiam Louisa na podłodze i biorę jego dłonie w swoje. – Kocham to, ponieważ kiedy cię przytulam, mogę objąć cię całego, a ty możesz ułożyć głowę na mojej klatce piersiowej i słyszeć moje serce, które bije tylko dla ciebie.
- Sam to wymyśliłeś? – Louis chichocze, a ja składam delikatny pocałunek na czubku jego nosa.
- Powiedzmy. – Uśmiecham się.
- Harry – szepcze po chwili. – Zabrałeś z naszego mieszkania listę, prawda?
- Tak. – Przypominam sobie kawałek papieru, którego tak bardzo nienawidzę. To nie tak, że nie chcę pomóc Louisowi w spełnieniu jego pragnień czy marzeń, ja po prostu nie umiem sobie poradzić z myślą, że jeśli wszystkie punkty zostaną skreślone, jego już nie będzie. Ostatni punkt jest jak koniec całej naszej historii, jak ostatni akapit w książce. Czasem nie potrafię zrozumieć, dlaczego się jeszcze trzymam. To wszystko tak cholernie boli, do granic możliwości.
- Harry, niedługo zostaną jedynie dwa miesiące – mówi, a ja wzdycham, próbują powstrzymać łzy cisnące się do moich oczu. – Zawsze chciałem mieć tatuaż…
- Ubieraj się. – Louis patrzy na mnie pytająco.
- Słucham?
- Ubieraj się, jedziemy zrobić tatuaż – powtarzam, wzruszając ramionami.
- Jesteś najlepszym chłopakiem na świecie. – Louis uśmiecha się szczerze i po chwili łączy nasze usta. - Tak bardzo cię kocham.

Jego uśmiech. Jego cholerny uśmiech, który potrafi rozświetlić najbardziej pochmurny dzień. Gdzie będę mógł go ujrzeć, kiedy jego zabraknie? Jedynie na fotografiach. Będę trzymał nasze wspólne zdjęcia i wspomniał momenty, w których byliśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Pamiętam, jak moja mama płakała przeglądając nasz rodzinny album. Pamiętam, jak powiedziała mi, że tęskni za tatą całym sercem, i że oddałaby wszystko, żeby był z nami. Pamiętam jej łzy spływające po fotografiach. Kiedy byłem mały i nie rozumiałem, gdzie jest tata ona mówiła, że musiał wrócić tam, skąd do nas trafił. Mama wierzyła i chyba nadal wierzy, że tata był aniołem i może to prawda? Może powinienem poprosić go, żeby zaopiekował się Louisem? To wszystko wydaje się takie dziecinne, ale to przecież dzieci zawsze mają najszczersze myśli, prawda?  Być może wiedzą więcej, niż nam się wydaje.
I nawet teraz, siedząc w aucie z Louisem myślę o tym, jak bardzo naiwny jestem. Ludzie wmawiają nam od zawsze, że ci, którzy odchodzą po prostu znikają i nigdy nie wracają. Ich dusza umiera, ich ciała także, zakopane głęboko pod ziemią lub spalone.  Może jest zupełnie inaczej? Sam nie wiem, co o tym myśleć. Chciałbym wierzyć, że Louis nie odejdzie, że zostanie pomimo, że nie będę w stanie go ujrzeć. 
Nie wiem. Nie rozumiem i być może nie potrafię zrozumieć, nie chcę zrozumieć…

***

- Będzie boleć? – Słyszę pytanie Louisa i odwracam głowę w jego stronę. Chłopak jest blady, a jego ciało wygląda, jakby było przykute do krzesła.
- Trochę, ale to naprawdę nic –mówi mężczyzna, który za chwilę ozdobi jakąś część ciała Louisa czarnym tuszem.
- Może jednak do ciebie przyjść? – pytam, ale Louis patrzy na mnie i kręci głową.
- Ten tatuaż ma być niespodzianką – wyjaśnia, a ja wywracam teatralnie oczami i wracam do czytania jakiegoś czasopisma.

  Po dwóch godzinach czytania babskich gazet widzę  Louisa, który  podchodzi do mnie szczęśliwy, z czymś w rodzaju bandaża na nadgarstku lewej ręki.
- I jak? Bolało? – pytam, ale Louis kręci głową z dumą. Uśmiecham się, składając pocałunek na czole chłopaka. – Poczekaj tu, idę zapłacić.
- Już to zrobiłem – mówi, a ja przyglądam mu się pytająco.
- Skąd miałeś pieniądze?
- Kiedyś wspomniałem przy twojej mamie o tatuażu i dała mi na niego pieniądze. Nie chciałem ich przyjąć, bo to za duża suma, ale nalegała, a ja nie chciałem sprawić jej przykrości. Twoja mama jest aniołem.
- Och, w porządku.
Louis uśmiecha się, zerkając na swój zasłonięty nadgarstek.

Przez całą drogę do domu zastanawia mnie, co przedstawia tatuaż, który zdobi jego ciało. Chłopak jest z niego naprawdę zadowolony, bo uśmiech nie schodzi z jego twarzy. Uwielbiam patrzeć na jego promienisty, niewymuszony uśmiech, który ostatnio pojawia się bardzo rzadko. Chciałbym, żeby Louis już zawsze był tak szczęśliwy, nawet, jeśli to ,,zawsze’’ to jedynie dwa miesiące i kilka dni.

***

 Louis staje przed lustrem i powoli zdejmuje bandaż. Podchodzę do niego, po czym całuję jego skroń.
- Nie wiem, czy ci się spodoba – mówi, kiedy tatuaż zasłania już jedynie jego drobna dłoń. Patrzy na to miejsce i wzdycha cicho. Staję przed nim i chwytam jego podbródek.
- Na pewno jest piękny. – Muskam delikatnie jego usta, na co Louis uśmiech się lekko. – Poza tym to nie mnie ma on się podobać, tylko tobie.
- Ale on jest w pewnym sensie dla ciebie.
- Więc go pokaż.
Louis chwilę stoi bez ruchu, ale wreszcie decyduje się zabrać dłoń.  Tatuaż, który zdobi jego nadgarstek przedstawia kotwice. Jest niewielki, ale wygląda naprawdę ślicznie.
- I co myślisz? – pyta niepewnie, kiedy biorę jego lewą dłoń w swoje i wpatruję się w pokryte czarnym tuszem miejsce na jego ciele.
- Jest piękny – mówię zgodnie z prawdą. – Ale dlaczego kotwica?
- Kotwica symbolizuje chęć pozostania na wyznaczonym miejscu. Chciałbym po prostu zostać tu, gdzie jestem. Chciałbym żyć dalej. Być z tobą i nic nigdy nie zmieniać. Nie mogę tego mieć, dlatego pod tym tatuażem jest też mały napis, spójrz.
Rzeczywiście. Pod kotwicą widnieje malutkie ,,I can’t’’ z daleka nie widoczne dla oka. Muskam ustami to miejsce, po czym powoli zdejmuję koszulkę Louisa.
- Co robisz? – pyta zdezorientowany, ale nie odpowiadam. Staję za nim, wpatrując się w jego lustrzane odbicie. Louis spuszcza głowę, kiedy zatrzymuję wzrok na jego brzuchu. W głowie mam Louisa sprzed dwóch lat. Tego uśmiechniętego chłopaka, o idealnym ciele. Tego, w którym się zakochałem. On nadal tu jest, stoi przede mną, ale…gdzie podziało się jego dawne ciało? Gdzie podział się ten uroczy brzuszek, którego on tak nie lubił, bo uważał, że był za duży, a który ja tak bardzo kochałem? Gdzie podziały się te ramiona? I dlaczego widać jego żebra?
- Louis… - szepczę, stając z powrotem przed nim.
- Widzisz, Harry? Znikam. Powoli się rozpadam, jak potłuczona szklanka. Niedługo nic ze mnie nie zostanie. I to nie dlatego, że nic nie jem. Staram się jeść, chociaż wcale nie mam ochoty. Coś we mnie mnie niszczy. Nie mów, że to przeze mnie. To nie moja wina, naprawdę. Nie chcę być taki, nie chcę.
Po policzkach Louisa spływają łzy, które szybko wycieram opuszkami palców.
Nienawidzę patrzeć na niego, kiedy płacze. Wygląda wtedy, jakby cierpiał, a ja nie mogę nic z tym zrobić.
- Cii, nie płacz – mówię cicho, biorąc jego kruche ciało w ramiona. – Jesteś piękny.
- Dlaczego to musi tak wyglądać? Nie mogę po prostu umrzeć teraz? W tej chwili? Mam dość myślenia o śmierci i o tym, kiedy to nadejdzie. Nie chcę tak żyć, Harry, tak bardzo nie chcę już żyć. Pomóż mi umrzeć, teraz.  
- Louis, co ty mówisz? – pytam, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę. Co on do cholery mówi?  
- Napraw mnie, lub pozwól mi odejść. Nie zniosę tego. Dlaczego nie mogę umrzeć teraz?! Mam tego wszystkiego dość! – krzyczy, wyrywając się z moich objęć. – Jesteś okropnie samolubny! Nie obchodzi cię to, że się męczę! Nie obchodzi cię to, że każdej nocy, kiedy śpisz, wymiotuję. Nie obchodzi cię to, że mam dość brania tych cholernych tabletek! Nie obchodzi cię to, że zasypiam czując się tak jak kiedyś, ale kiedy się budzę, znów jestem chory! Każdego ranka zastanawiam się, czy będę w stanie wstać z łóżka! Każdego wieczora zastanawiam się, czy się obudzę, czy nie zasnę na zawsze, zostawiając cię bez słowa! Gdybym był samotny, już dawno byłbym martwy. Jesteś jedynym powodem, dla którego jeszcze żyje. Jesteś jedynym powodem, dla którego wciąż z tym wszystkim walczę, znoszę to wszystko.
Nie wiem, co powiedzieć. Słowa Louisa uderzają we mnie z podwójną siłą, której nie jestem wstanie znieść. Łzy spływają po moich policzkach i nawet nie jestem w stanie ich opanować.
- Louis, proszę, przestań, nie mów tak, błagam.
- Ale to prawda! Wszystko co mówię to prawda, Harry. Wszystko. – Louis opiera się plecami o ścianę i zakrywa twarz rękoma. Podchodzę do niego i biorę go w ramiona. Płacze, oboje płaczemy.
- Nie chcę, żebyś cierpiał, przepraszam – mówię, całując czubek jego głowy.
 - Więc pozwól mi odejść.
Patrzę na Louisa, nie mogąc uwierzyć, że to wszystko naprawdę się dzieje. Przecież on chciał walczyć, chciał ten pozostały czas wykorzystać jak najlepiej. Zrobił listę i jeszcze dosłownie chwile temu był taki szczęśliwy.
- Ale… je nie chcę cię tracić.
- I tak mnie stracisz! Zrozum to wreszcie! I tak odejdę! – krzyczy, wstając nagle. – Każdego ranka zastanawiam się, czy będę w stanie normalnie funkcjonować! Każdej nocy budzę się z bólem brzucha! Każdego wieczora myślę, ile czasu mi jeszcze pozostało i że jest on krótszy o jeden dzień i być może w mgnieniu oka już go nie będzie! Każdego dnia przyzwyczajam się do tego, że jesteś obok! Każdego dnia coraz bardziej cię kocham! Każdego dnia, kiedy myślę o tym, co będzie niedługo widzę coraz ciemniejsze obrazy! Coraz bardziej boję się śmierci! Dlaczego tego nie widzisz?!
Po chwili Louis idzie szybkim krokiem w stronę schodów, tym samym zostawiając mnie samego w przedpokoju, roztrzęsionego, płaczącego w dłonie.
Przecież obiecał mi, że będzie walczył. Dlaczego chce się poddać? Może doszedł do wniosku, że nie ma o co? Ale przecież jest o co. Walczymy o czas, o nasze ostatnie chwile, oboje. A może on ma racje? Może każda chwila to coraz większe przyzwyczajenie? Tak, on ma racje. Przez ten czas uczymy się żyć sobą, a przecież niedługo będziemy musieli się pożegnać. Z dnia na dzień coraz bardziej zakochuję się w Louisie, a to tylko wszystko utrudnia.
 Louis ma rację. Powinienem pozwolić mu odejść, teraz.

***

Kładę się obok płaczącego w poduszkę Louisa, a łzy nadal utrzymują się na moich policzkach. Wplątuję palce w jego włosy.
- Louis, spójrz na mnie – szepczę i po chwili widzę niebieskie tęczówki, które przepełnia ból. Muskam opuszkami palców jego policzek. – Kocham cię. Kocham cię najbardziej na całym świecie. Wiesz o tym, prawda?
Louis kiwa głową lekko.
- Myślałem nad tym, co mówiłeś. Jeśli naprawdę chcesz odejść to… pozwalam ci. Pozwalam ci odejść teraz. Jeśli naprawdę tego chcesz, to to zrób. Nawet nie wiesz, jak bardzo boli mnie to, co teraz mówię, ale jeśli tego chcesz, to pogodzę się z tym. Nie chcę, żebyś cierpiał.
Louis wzdycha cicho, układając głowę na mojej klatce piersiowej.
- Harry…
- Po prostu chcę, żebyś był szczęśliwy. – Składam pocałunek na ustach Louisa, a łzy skapują na prześcieradło. – Kocham cię.

Zasypiam, myśląc nad tym, czy obudzę się obok niego. Zastanawiam się, czy tej nocy odejdzie, zostawiając mnie zupełnie samego, z sercem rozbitym na miliony kawałków i z tęsknotą większą, niż kiedykolwiek.

___________________________________________________________________________________
Musiałam tak szybko skończyć ten rozdział i na takim momencie (wybaczcie :(), bo uwielbiam trzymać ludzi w niepewności  ( zła ja) haha. A tak na poważnie to nie mogłam i nie chciałem go inaczej kończyć. W sobotę dowiecie się, co zrobił (lub nie zrobił) Louis :)
Ściskam mocno i życzę udanej niedzieli :D xx 

sobota, 15 listopada 2014

Rozdział 8

Nie mogę uwierzyć w to, co widzę, w to, co się teraz dzieje. Stoję przed domem, moim domem, naszym domem, domem moim i Louisa. To wspaniałe, że wreszcie mamy swój mały, własny kącik. Mieszkanie w bloku nie jest złe, jednak własny dom to coś wspaniałego. To jak gniazdo, jak pierwszy stopień do założenia rodziny. Problem w tym, że ja nie założę rodziny, bo nie wyobrażam sobie posiadania dzieci z kimś innym niż z Louisem. Gdyby nie jego choroba pewnie adoptowalibyśmy dziecko, wzięli piękny ślub, zestarzeli się patrząc na nasze wnuki, bawiące się na placu zabaw lub grające w piłke na podwórku. Gdyby nie jego choroba moglibyśmy żyć najlepiej, jak się da. Jedyne, czego mi trzeba, to Louis. On jest jak powietrze, bez którego nie potrafię oddychać. Jak woda, bez której nie przeżyje tygodnia. 
Nie potrafię myśleć o tym co będzie, gdy mnie opuści. Nie potrafię wyobrazić sobie świata, na którym brakuje Louisa. Jednak zdaję sobie sprawę, że będę samotny, a samotność to druga najgorsza rzecz, zaraz po stracie osoby, którą kocha się całym sercem. 

Przekraczam próg domu, zaciskając powieki. Otwieram oczy, kiedy stoję w pustym salonie. Rozglądam się wokół i zatrzymuję wzrok na Louisie, który wygląda na pozytywnie zaskoczonego. Biorę jego dłoń w moje i delikatnie pocieram ją opuszkiem kciuka. Louis robi krok w tył i wtula się we mnie, a uśmiech nie znika z jego twarzy. 
Salon jest dość spory, połączony z kuchnią. W jego kącie znajdują się schody prowadzące na góre, gdzie po prawej stronie od nich mamy sypialnie, po lewej dodatkowy pokój, natomiast na przeciwko znajduje się łazienka. Dom sam w sobie nie jest duży, jednak zdecydowanie większy od naszego mieszkania, które mam nadzieję niedługo opóścimy i pozostanie jedynie wspomnieniem. 
- I jak? Podoba się? - pyta Ben, a ja przytakuję, uśmiechając się szczerze. 
- Jest piękny - mówi Louis, a jego mina jest wręcz bezcenna, jakby zdziwienie pomieszane z radością i odrobiną wariactwa. 
- To bardzo dobrze! Liczę na to, że jutro się przeprowadzicie! 
- A co z tamtym mieszkaniem? - pyta Lou, a ja spoglądam na mojego ojczyma. 
- Sprzedajcie je w cholere! - Louis śmieje się na słowa Bena, a ja przyciągam go do siebie, składając delikatny pocałunek na jego skroni. 
- Więc jutro z samego rana dzwonicie do mnie i ja przyjadę dużym samochodem i wpakujecie tam meble, zgoda? - pyta Ben, a Louis energicznie kiwa głową. 
- Zgoda!



***

 Otwieram drzwi naszego mieszkania i gestem ręki daje do zrozumienia Louisowi, żeby wszedł pierwszy. Brunet siada na małym krześle i zdejmuje buty, po czym podaje mi swoją kurtkę, którą wieszam na wieszaku. W jednej chwili przybiega do nas Łatek i wdrapuje się na kolana Louisa. 
- Hej, maluszku! - Louis bierze kotka w ramiona, po czym wstaje i idzie powoli w kierunku salonu. 
- Zjadł całą karmę - zauważam, wskazując na metalową miskę, znajdującą się obok stołu w kuchni. 
- Na pewno był głodny. - Louis wzrusza ramionami i siada na kanapie. Wzdycham cicho i po chwili siadam obok niego. Delikatnie zabieram Łatka z jego objęć i pomagam stanąć zwierzęciu na podłodze. Sierściuch patrzy na mnie chwilę po czym idzie w stronę stołu i wskakuje na jedno z kuchennych krzeseł. 
Biorę dłoń Louisa i powoli całuję jego knykcie. Brunet siada no moich kolanach, wplatając palce w moje włosy. Patrzy na mnie chwilę po czym napiera wargami na moje. Całuje mnie delikatnie, jakbym był zrobiony ze szkła, które można bez większego wysiłku stłuc. Odwzajemniam pocałunki, kładąc dłonie na biodrach Louisa. Czuje jego zimne dłonie na mojej szyi. Odsuwam go od siebie delikatnie i oplatam sobie jego nogi wokół mojej talii. Wstaję i nadal nie przerywając pocałunków, kieruję nas do sypialni. Kładę Louisa na łóżku i pozbawiam go koszulki, która po chwili ląduje na podłodzę. Mokre pocałunki przenoszę na jego tors, w tym samym czasie rozpinając guzik jego spodni. Zdejmuję je szybkim ruchem i za chwilę dołączają do leżącej na podłodze koszulki. Składam pocałunki na udach Louisa, przygryzając delikatnie jego skóre. Słyszę ciche westchniena chłopaka i uśmiecham się znów złączając nasze usta. Louis ściąga moją koszulkę po czym rozpina pasek od spodni. Po krótkiej chwili moje ciało okrywają jedynie bokserki. Leżę pomiędzy nogami Lou, z głową opartą o jego podbrzusze. Bawię się palcami u jego dłoni, wpatrując się w jego niebieskie tęczówki, które płoną czymś w rodzaju pożądania. Patrzy na mnie prosząco, ale ja jedynie kręce głową. 
- Harry, zróbmy to, proszę - mówi, gładząc opuszkiem palca mój policzek. 
- Nie, Lou. Nie możemy. - Louis już otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale razygnuje, kiedy chcę kontynuować. - Nie przeżyłbyś tego. 
Spuszczam wzrok na jego klatkę piersiową. Louis łapie mój podbródek i zmusza mnie, bym na niego spojrzał. 
- Harry, co ty pieprzysz? - W tonie jego głosu i sposobie, w jakim wypowiada to zdanie nie ma złości ani rozczarowania. Jest jedynie zdziwienie i odrobina smutku. 
- Dopiero co wyszedłeś ze szpitala, straciłeś krew, byłeś nieprzytomny. Lekarz mówił, że wysiłek przez najbliższy tydzień jest windą do grobu - wyjaśniam.
Louis wywraca teatralnie oczami. - Obiecuję, że za tydzień, kiedy odzyskasz w pełni siły i wszystko będzie dobrze to...
- Nic nie będzie dobrze - przerywa mi, a jego wzrok wydaje się być utkwiony w suficie. - Mam raka, niedługo umrę. Nie będzie dobrze. Nic, do cholery, nie będzie dobrze. 
Przyciskam wargi do jego podbrzusza i głaszczę pocieszająco jego dłoń. 
- Kocham cię - szepczę cicho, ale tak, by Louis mógł to usłyszeć. - Kocham cię tak bardzo. Nie potrafię opisać tego słowami, ale cie kocham, cholernie mocno, najmocniej jak tylko się da. 
Louis przenosi swój wzrok na mnie i uśmiecha się delikatnie. 
- Ja ciebie też - mówi, wplatając palce w moje włosy. 
- Jesteś piękny, najpiękniejszy na całym świecie. - Składam delikatne pocałunki na jego brzuchu, klatce piersiowej, szyi, ustach. 
Louis uśmiecha się i przycięga mnie do siebie, biorąc moje ciało w ramiona. 
- Dobranoc, Harry - szepcze na moje ucho, a kąciki moich ust wędrują ku górze. 
- Dobranoc, Lou. 
Ułożyłem głowę na jego piersi i nie potrzebne było wiele czasu, bym odpłynął do krainy snu.


***

 Wstaję od stołu i odkładam talerz do zlewu. Louis w tym czasie sypie karme do miski Łatka. 
Za chwilę ma tutaj przyjechać Ben, który pomoże nam w przeprowadzce. 
Nadal nie mogę uwierzyć w to, że opuszczamy to mieszkanie. Było ono moim pierwszym poważnym prezentem dla Louisa i czuję do niego dziwny sentyment, jednak bardzo cieszę się z faktu, że mamy własny domek, taki, o którym zawsze marzyliśmy. 
Słyszę pukanie do drzwi i szybko podchodzę do nich, by otworzyć je, informując Bena, że wszystko gotowe i możemy zacząć przeprowadzke od przewiezenia mebli do naszego domu. 
- W takim razie musimy znieść to wszystko na dół - stwierdza Ben, a ja przytakuję. 
- Louis, nawet nie waż się czegokolwiek podnosić - mówię, a Louis kiwa głową. 

 Po niecałych trzydziestu minutach w dużym, ciężarowym samochodzie znalazły się kanapa, szafka, komoda, lampa, dywan i telewizor. Łącznie Ben musiał przyjechać pod blok około pięć razy, bo mamy zdecydowanie za dużo mebli i różnych wartościowych pierdół. 
 
 Stoję przy drzwiach, gotowy do wyjścia. Patrzę na Louisa, stojągeo na środku pustego już mieszkania. Spogląda na mnie smutno, trzymając w ramionach naszego małego kotka. 
- Co się dzieje, słoneczko? - pytam, wyciągając ręke w jego kierunku. 
- Nie wiem. Chyba to wszystko zbyt szybko się dzieje. - Louis podchodzi do mnie, a ja biorę go w ramiona. 
- Przyzwyczaisz się, zobaczysz.
- Nie o to chodzi. Po prostu czuję, że umieram i wszystko dzieje się tak szybko. Wszystko przyśpiesza; ty, ja, świat wokół nas. Pozostały mi niecałe trzy miesiące i...co jeśli to minie zbyt szybko? Każdy dzień jest jak sekunda do końca świata. Czuję jak wszystko wokół zaczyna się walić, wiesz? Jak wszystko powoli się kończy. Tak bardzo nie chcę umierać. Boję się, Harry. Tak bardzo się boję. - Łzy spływają po policzkach Louisa, a ja nawet nie umiem ich powstrzymać. Nawet nie potrafię powstrzymać tych, które zebrały się w moich oczach. Co teraz czuję? Ból, bezsilność, smutek. Moje nogi zaczynają drżeć, ale muszę być silny, dla Louisa. Ale co, jeśli nie potrafię? 
- Louis, nie płacz, proszę - uspokajam go, ale nie sądzę, by moje słowa pomogły. 
- M-możemy już iść? - pyta cicho. 
Przyciągam go do siebie i całuję delikatnie jego czoło. Po raz ostatni zamykam mieszkanie, nasz pierwszy dom, za którym być może kiedyś zatęsknie. 
Louis całuje główke śpiącego Łatka i patrzy na mnie smutno. Uśmiecham się do niego pocieszająco, ale on tego nie odwzajemnia. Wbija wzrok w ziemie i schodzi po schodach, nie żegnając się z miejscem, do którego prawdopodobnie nigdy więcej nie wróci. 


_____________________________________

Jestem na siebie zła bo ten rozdział jest zdecydowanie za krótki i nudny ugh i jeszcze wstawiam go o takiej godzinie :/ Mam zły tydzień. Nie wiem co się ze mną dzieje, zwłaszcza dzisiaj. Musicie mi to wybaczyć, przepraszam :( 

Następny tradycyjnie w sobotę x 



 

piątek, 7 listopada 2014

Rozdział 7

  Budzę się w szpitalnym holu, siedząc na jednym z drewnianych krzeseł. Musiałem zasnąć podczas czekania na jakąkolwiek informacje od lekarza na temat przeszczepu. 
W szpitalu jest ciemno, jedynie światło z jednej z sal oświetla niewielki kawałek holu. Przeciągam się, przecieram oczy i wyjmuję z przedniej kieszni spodni telefon w celu sprawdzenia godziny. Jest dokładnie trzecia w nocy. Nie mam pojęcia, co robić. Przez myśl przeszło mi pojechanie do domu, bo przecież na parkingu przed szpitalem stoi moje auto, ale nie zostawię Louisa samego, nie ma takiej opcji. Wstaję powoli po czym idę w stronę automatu i nalewam wody do jednego z plastikowych kubków. 
- Harry? - słyszę cichy głosik za mną, który wczoraj dane było mi poznać. Odwracam się i widzę stojącą za mną Katy. Dziewczynka wygląda na niewyspaną i nieco zagubioną. Chyba dopiero co wstała z łóżka, wyrwana ze snu. Poprawia swoje potargane włosy i z całych sił ściska w ramionach pluszowego misia. Uśmiecham się do niej i podaje jej kubeczek z wodą. 
- Masz, napij się. Na pewno jesteś spragniona - zgaduję. Dziewczynka kiwa głową i po chwili robi dosłownie trzy łyki napoju po czym oddaje mi kubek. 
- Dziękuję - mówi i posyła mi promienisty uśmiech. 
- Dlaczego nie śpisz? - pytam. - Jest trzecia w nocy.
- A dlaczego miałabym? Noce nie są od spania - stwierdza, siadając na jednym z krzeseł. Po chwili decyduję się usiąść obok niej. 
- Jak to nie? Dni nie są od spania, noce już tak. 
- Nie - mówi i jestem przekonany, że jest pewna swoich słów bardziej, niż ja moich. - Mój tatuś mówi, że dni są od spania, a noce od kochania. 
- A ma on może wyjaśnienie na te słowa? - pytam. Katy kiwa głową twierdząco. 
- Bo w nocy widać gwiazdy na niebie. Bo w nocy ludzie są najszczersi. Bo w nocy nie myślimy o problemach, tak jak za dnia. Zwykle wtedy myślimy o ludziach, których kochamy. Tatuś kochał przytulać mamusie w nocy, a ona czuła się przy nim bezpiecznie. Dzień to zazwyczaj rozłąka i kłótnie. W dzień ludzie się kłócą i zaczynają nienawidzić, a w nocy wybaczają sobie. Raz mama i tata się pokłócili w dzień, a wieczorem sobie wybaczyli i znów było wszystko dobrze. Poza tym w nocy możemy przypomnieć sobie o tych, którzy są u aniołków i porozmawiać z nimi. Zawsze rozmawiam z mamusią w nocy, bo tylko wtedy mogę ją zobaczyć. Chcesz ją zobaczyć? Jest piękna. 
Chwilę zastanawiam się nad słowami Katy. Jest naprawdę mądrym dzieckiem i nie zasługuje na bycie tutaj a tym bardziej na brak ukochanej mamy obok. Podziwiam ją za to, że wierzy, że jej mama jest gdzieś tutaj, prawdziwie. I że jest przekonana, że zaraz ja również ją zobaczę, ale...jak? 
- Oczywiście - mówię po chwili. Dziewczynka wstaje i łapie mnie za ręke po czym prowadzi do swojego szpitalnego pokoju. Gasi światło i otwiera okno. Po chwili wspina się na parapet i siada na nim, wystawiając nogi na zewnątrz. Poklepuje miejsce przy sobie dając mi tym znak, bym do niej dołączył. Robię to samo co Katy. Po chwili dziewczynka wskazuje palcem na gwiaździste niebo. Jest naprawdę piękne. Gwiazdy czarują swoim blaskiem a światło księżyca w pełni pada prosto na nas, oświetlając nasze ciała. 
- Widzisz tą gwiazdę obok tych dwóch obok księżyca? - pyta, a ja kiwam głową twierdząco. - To ona, moja mama. Jest piękna, prawda? 
- Tak, jest piękna - przytakuję. To wspaniałe, że Katy znalazła swoją mamę spośród tylu gwiazd. 
- Cześć mamusiu - mówi cichutko, po czym wskazazuje na mnie. - To jest Harry. Poznałam go wczoraj i jest naprawdę fajny. Lubię go. W tym szpitalu jest też Louis. Jeszcze go nie poznałam, ale Harry go opisał i chyba jest tak samo fajny jak on. Harry też powiedział, że Louis jest chory i niedługo odejdzie do aniołków, będzie tam gdzie ty. Mogłabyś się nim zaopiekować? Na pewno będzie mu tam smutno bez Harry'ego i będzie za nim tęsknił. Zaopiekuj się nim, prosimy. 
W moich oczach zebrały się łzy. Katy ma rację. Przez to wszystko nawet nie pomyślałem o tym, jak bardzo będzie cierpiał Louis. Nie pomyślałem o tym, że za kilka miesięcy już nigdy więcej nie usłyszę jego głosu, nie zobaczę tych pięknych, niebieskich tęczówek i nie pocałuję malinowych ust. Myślę, że to nadal nie może do mnie dotrzec. Nie wyobrażam sobie życia bez Louisa, dlatego tak trudno mi o nim myśleć. Za kilka miesięcy zostanie jedynie cholerna tęsknota, która prędzej czy później zabije również mnie. Nie przeżyję bez niego, nie dam rady. To niesprawiedliwe. Czy kochający się ludzie nie mogą umierać razem? Dlaczego muszą być rozłączeni? 
- Harry, nie płacz. - Słyszę cichy szept Katy i wycieram łzy rękawem bluzy. - Ja też nie chciałam, żeby mama odchodziła. Ale zobacz, jest tutaj! Powiedziała, że zaopiekuje się Louisem. Nie płacz. Będzie dobrze. 
- Mogę z nią porozmawiać? - pytam. Katy uśmiecha się i kiwa głową krótko. Biorę głęboki oddech i wbijam wzrok w gwiazdę. - Dziękuję, że zaopiekuje się pani Louisem. On jest dla mnie naprawdę ważny, najważniejszy i...nie wiem, czy będę w stanie żyć bez niego. Chciałbym, żeby było mu tam dobrze. Żeby nie czuł się samotny. Chciałbym też z nim czasem porozmawiać, tak jak Katy z panią. Ale nie wiem, czy znajdę dla niego odpowiednią gwiazde, bo żadna nie jest na tyle piękna, żadna nie świeci tak jasno i żadna nie jest blisko, wszystkie są tak bardzo daleko. 
Wzdycham, spuszczając wzrok. 
- Harry, to nie tak. Znajdziesz go, kiedy odejdzie. Na razie jego blask jest tutaj, na ziemi, nie na niebie. Znajdziesz go, ale nie teraz - wyjaśnia dziewczynka. - Mama mówi, że Louis jest szczęściarzem, że ma taką osobe, jak ty i że zaopiekuje się nim najlepiej jak potrafi. 
- Dziękuję, naprawdę - szepczę, patrząc znów na jasną gwiazdę. 
- Pójdziemy do Louisa? - pyta Katy. 
- Teraz? 
- Mhm. 
- No dobrze, chodź. 
- Pa, mamusiu - mówi, po czym odwraca się w stronę pokoju i zeskakuje z parapetu. Ja po chwili robię to samo.- Do jutra. 

***

 Zapalam lampkę stojącą na małym stoliku przy łóżku Louisa. Brunet śpi. Tym razem bez dziwnej maski na buzi, jedynie z innymi dziwnymi przewodzikami utkwionymi w jego nosie. Tak, zdecydowanie nie mógłbym być lekarzem. Jest blady i podpięty do masy kabelków. Obok niego wisi woreczek do połowy wypełniony krwią, cieczą, która ratuje mu życie. 
Katy siada na krześle tuż obok mnie obserwując Louisa i po chwili mówi cicho: 
- Jest piękny. 
Patrzę na nią i uśmiecham się lekko. Ma rację, w stu procentach. 
- Powtarzam mu to cały czas, ale w to nie wierzy - mówię, wzruszając ramionami. 
- Kiedy się obudzi? - pyta Katy, a ja nie mam pojęcia co jej odpowiedzieć, więc w ostateczności decyduję się powiedzieć prawdę. 
- Nie mam pojęcia. 
- Hej, Louis. - Dziewczynka bierze dłoń Louisa w swoje i po chwili delikatnie odgarnia włosy z jego czoła. - Obudź się. Nie śpij, szkoda nocy. Patrz, kto tu jest. Harry bardzo cie kocha, ale ty to pewnie wiesz. Chce też, żebyś się obudził, ja też, bo chcę cie poznać. 
Cisza. Louis oddycha powoli, a jego powieki nadal są zatrzaśnięte. 
- Louis ma bardzo twarde sny - wyjaśniam. 
- Mów do niego. On musi cie słyszeć. Jeśli usłyszy twój głos to się obudzi. 
- Hej, Lou - mówię cicho, wstając z krzesła i idę na około łóżka, by usiąść na innym krześle z jego drugiej strony. - Tęsknie za tobą, wiesz? Mam ci tyle do powiedzenia. Proszę, obudź się, błagam Lou, dasz radę. 
Biorę dłoń Louisa w swoje i delikatnie całuję jego knykcie. 
- Louis, obudź się, prosimy. - Katy podchodzi do mnie i po chwili siada mi na kolanach. - Mogę tak siedzieć? Tam jest niewygodnie. 
- Jasne. - Kiwam głową uśmiechając się lekko. 
- Wasze dłonie tak idealnie do siebie pasują - stwierdza po chwili. - To piękne. 
- Masz rację - zauważam, a Katy obdarowuje mnie promiennym uśmiechem. 
- Chciałabym zobaczyć jego oczy. Mówiłeś, że są niebieskie, jak ocean. Twoje są zielone. Niebieski pasuje do zielonego. Razem tworzą nature, jak woda i ląd. 
- Nigdy tak o tym nie myślałem - przyznaję. 
- jak bardzo go kochasz? - pyta dziewczynka, a ja wzruszam ramionami. 
- Nie jestem pewien, czy mogę wyrazić to słowami. 
- Bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo mocno? Czy jeszcze mocniej? 
- O wiele mocniej. 
Czuję jak jeden z palcy Louisa unosi się i spowrotem upada na moją dłoń. Katy widząc to, zeskakuje z moich kolan i staje obok mnie. Ściskam mocno dłoń bruneta. 
- Chyba się obudził - zauważa dziewczynka, kładąc dłoń na ramieniu Louisa. 
- Chyba tak. 
Louis lekko ściska moją dłoń, jakby ostatnimi siłami. 
- On na prawdę się obudził! 
- Na to wygląda - mówię spokojnie, ale w środku czuję niewyobrażalną radość. Mam ochotę skakać, tańczyć i śpiewać z radości. Mój Louis się budzi. 
Nie odrywam wzroku od jego zamkniętych powiek, które po chwili zaczynają delikatnie drgać, aż wreszcie widzę jego piękne, niebieskie jak ocean tęczówki, za którymi już potrafiłem się stęsknić. 
- Cześć, słoneczko - mówię cicho, uśmiechając się szczerze.
- Hej, Louis - szepcze uśmiechnięta Katy.  
Louis mruga kilkakrotnie po czym patrzy na mnie, a kąciki jego ust wedrują ku górze. 
- Pierwszy raz ktoś wlewa wino do moich żył - mówi, patrząc na woreczek z krwią, a ja kręce głową, śmiejąc się cicho. Nawet w takiej sytuacji nie opuszcza go chęć do żartów. 
- Jak się czujesz? - pytam. 
- Dziwnie - odpowiada i przenosi wzrok na Katy. Jego głos jest taki słaby. 
- Hej, Louis - wita się dziewczynka. - Jestem Katy. 
- Cześć, Katy. - Louis posyła dziewczynce promienny uśmiech i po chwili patrzy na mnie pytająco. 
- Katy to kuzynka chłopaka, który oddał ci krew - wyjaśniam, a Katy kiwa głową na potwierdzenie moich słów. - Poznaliśmy się wczoraj i bardzo chciała cię zobaczyć. 
- Rozumiem. Miło cie poznać, Katy. 
- Mi ciebie też miło poznać, Louis. Harry miał racje, jesteś piękny i masz piękne oczy i delikatne usta i... - mówi dziewczynka, a ja zasłaniam jej buzie. 
- Katy, wystarczy. - Szatynka odpycha moją dłoń, śmiejąc się. 
- Oj, Harry - Louis kręci głową z uśmiechem. - To, co mówi Katy jest urocze. Poza tym, dlaczego nie chcesz, żebym to usłyszał?
- Bo wolę powiedzieć ci to sam, Lou. 
- Och, w takim razie przepraszam, Harry, już nic więcej nie powiem - zapewnia mnie Katy. 
- Nie przepraszaj, nie mam ci tego za złe. 
- Louis, mam do ciebie pytanie. - Katy siada na łóżku tuż przy kolanach Louisa. 
- Więc pytaj. 
- Jak bardzo kochasz Harry'ego? Bo Harry kocha cie o wiele bardziej niż pięć razy bardzo. 
- Jak bardzo kocham Harry'ego? - Powtarza pytanie, wpatrując się we mnie z uśmiechem. - Bardziej niż milion razy bardzo. 
- Nie możecie po prostu powiedzieć, że kochacie się najbardziej na świecie? Jak z dziećmi. - Katy uderza się z otwartej dłoni w czoło. - Muszę iść, jestem śpiąca. 
- Ale przecież noc nie jest od spania - zauważam. 
- To prawda, ale jestem śpiąca i idę spać. W dzień czasem nie śpię, więc mogę spać w nocy. - Wzrusza ramionami, po czym zeskakuje z łóżka i powoli idzie w kierunku drzwi. - Dobranoc Harry. Dobranoc Louis. 
- Śpij dobrze - mówi Louis, a ja po chwili dodaję krótkie ''dobranoc''. Kiedy Katy wychodzi, pochylam się nad Louisem i składam delikatny pocałunek na jego suchych ustach. 
- Chcesz coś do picia? - pytam, a Louis kręci głową. 
- Jedyne, czego chcę, to żebyś położył się obok i był tu całą noc. - Uśmiecham się i po kolei całuję jego czoło, policzki i czubek nosa. - Czyli się zgadzasz? 
- A zmieścimy się na jednym łóżku? 
- Chyba tak. - Louis robi miejsce obok siebie. Jest ono dość spore i wygląda na to, że jednak będę mogł trzymać go w ramionach tej nocy. Po chwili leżę obok bruneta. Splatam nasze palce i przyciskam usta do dłoni Louisa. 
- Dobranoc - szepczę i delikatnie biorę go w ramiona, tak, by przypadkiem czegoś nie uszkodzić. 
- Dobranoc - odpowiada cicho. 


***

 Stoję przy wyjściu ze szpitala czekając na Louisa, który właśnie podpisuje jakieś dokumenty. Przeszczep został zakończony i mogę zabrać go do domu. Jestem niesamowicie wdzięczny Niallowi i nie wiem, czy kiedylkowiek uda mi się mu odwdzięczyć. Blondyn jest teraz u Katy. Wymieniliśmy się numerami telefonów i adresami zamieszkania. Nasza znajomość na pewno nie stanie w miejsu. Myślę, że możemy być naprawdę dobrymi przyjaciółmi, ale do tego potrzeba czasu. Obiecałem też Katy, że za kilka dni odwiedzę ją w szpitalu. Niall wyjaśnił, że dziewczynka ma jakąś chorobe skóry (której nazwy nie pamiętam) i nie zagraża jej zdrowiu, na szczęście.
Louis podchodzi do mnie i splata nasze palce.
- Idziemy? - pyta, a ja kiwam głową. Po chwili siedzimy w aucie, szczęśliwi, że możemy wracać do domu. Gdy chcę wreszcie odpalić silnik, słyszę melodie oznajmującą, że ktoś próbuje się ze mną polączyć. 
- Halo? - mówię do telefonu. 
- Cześć, Harry! - słyszę głos mojego ojczyma. - Mam dobrą wiadomość! 
- Więc słucham. 
- Znalazłem naprawdę śliczny domek na sprzedasz i tak się składa, że już jest wasz.- Nie mogę uwierzyć w słowa Bena. Czy to możliwe, że...mamy z Louisem nasz mały, własny domek? - Znajduje sie niedaleko nas. Przyjedzcie dzisiaj wieczorem do nas to was tam zawiozę i przekonacie się, że jest piękny, zgoda? 
- Mówisz poważnie? Boże, ty chyba na prawdę mówisz serio! 
- Tak, mówię serio. Harry, muszę kończyć. Przyjedzcie wieczorem. 
Louis patrzy na mnie pytająco, kiedy odkładam telefon do schowka, szczerząc się jak głupek. 
- O co chodzi? Kto dzwonił? - pyta, a ja biorę go w ramiona. Mam ochotę płakać ze szczęścia, skakać i krzyczeć. To naprawdę się dzieje. 
- Właśnie dowiedziałem się, że mamy nowy dom. 


______________________________________

Następny rozdział w sobotę xx 


niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział 6

 Blada cera, sine policzki, spierzchnięte usta, zatrzaśnięte powieki. Wydawać by się mogło, że opisuję osobę pozbawioną życia. Louis wygląda, jakby całe szczęście postanowiło od niego uciec, od tak zniknąć. Chciałbym umieć go obudzić, sprawić, by jego policzki nabrały rumieńców, powieki odsłoniły niebieskie tęczówki, a na twarzy pojawił się piękny uśmiech, który tak bardzo kocham, ale to tylko marzenia. W rzeczywistości nie mogę nawet oddać mu krwi, bo badania wykazały, że mam inną grupę. Najgorsze jest to, że nie mam pojęcia, co mogę zrobić. Znów wraca świadomość o bezsilności, której tak bardzo nienawidzę.
 Biorę drobną dłoń Louisa w swoje i delikatnie przyciskam do niej moje wargi. Jest zimna, wręcz lodowata, jakby pozbawiona życia.
- Dlaczego to się dzieję? - pytam samego siebie. Czuję, jak łzy próbują wydostać się spod moich zaciśniętych powiek. Podnoszę wzrok na śpiącego Louisa. - W sytuacji jak ta powinienem kazać ci przestać walczyć, po prostu dać ci odejść. Powiedzieć ''Nie masz już siły, przestań walczyć, możesz odejść'' tak jak ci wszyscy aktorzy w tych durnych filmach, które oglądaliśmy siedząc wtuleni w siebie na kanapie, pod kocem w renifery, z kubkami gorącej czekolady.
Na te wspomnienia uśmiecham się delikatnie.
- Ale nie jestem aktorem, a to nie jest film i nie pozwolę ci się poddać. Zrobię wszystko byś z tego wyszedł, żebyśmy jak najszybciej wrócili do domu, obiecuję.
Ściskam dłoń bruneta, po czym kładę ją z powrotem na łóżku. Słyszę ciche pukanie i po chwili widzę szczupłą kobietę o długich, ciemnych włosach upiętych w kitkę.
- Mogę wejść? - pyta, a ja kiwam głową. Brunetka podchodzi do łóżka Louisa i sprawdza coś przy tych wszystkich przewodach i maszynach, do których jest podpięty. - Jestem Amy, to ja do ciebie dzwoniłam.
- Miło poznać - mówię słabo. Kobieta uśmiecha się miło i podchodzi do mnie, po czym kładzie dłoń na moich plecach.
- Hej, Harry, nie smuć się - radzi, ale ja jedynie obdarowuję ją pytającym spojrzeniem. - Na pewno znajdziemy kogoś, kto ma tę samą grupę krwi, co Louis. Wszystko będzie dobrze.
- Nie będzie. Dzwoniłem do wszystkich osób, jakie znam i albo ktoś nie odbierał, albo nie ma grupy A.
- To niemożliwe. Przecież jego matka lub ojciec muszą mieć tę samą grupę.
- Jestem idiotą - mówię, uderzając się otwartą dłonią w czoło. - Nie dzwoniłem jeszcze do jego matki.
- To na co czekasz?
 Szybko wychodzę z sali, wyciągając z kieszeni spodni telefon. Wykręcam numer, opierając się plecami o ścianę.
- Halo? - słyszę po trzech sygnałach. 
- Z tej strony Harry. Mam do pani wielką prośbę, chodzi o...
- Nie pomyliło ci się coś przypadkiem? - przerywa mi zachrypniętym głosem. Ta kobieta ma w sobie coś odpychającego. - Mnie prosisz o pomoc?
 - Chodzi o Louisa - wyjaśniam. - Potrzebuje przeszczepu krwi. Z tego, co wiem ma pani tę samą grupę, co on.
Odpowiada mi jedynie cisza, którą kobieta po chwili postanawia przerwać.
- Przykro mi, nie mogę pomóc, nie mamy tej samej grupy. - Jej słowa są jak nóż, a ona wbija go głęboko, w sam środek mojego serca. Ostatnia nadzieja prysła.
- C-co? Ale jak to? - pytam. Nic już nie rozumiem. Jak nie ona, to kto?
- Ojciec Louisa ma grupę A, czyli tę samą co on, nie ja.
- Więc gdzie mogę go znaleźć?
- Nigdzie. Nawet ja nie mam pojęcia, gdzie on aktualnie przebywa. Zostawił nas, gdy Louis miał kilka miesięcy - tłumaczyła, a ja czułem, jak wszystko wokół mnie zaczyna się walić, burzyć, doszczętnie.
- A pani znajomi? Rodzina? Ktokolwiek?
- Przykro mi, Harry. W tej sytuacji nie można nic zrobić - mówi, a ja czuję słone krople spływające po moich policzkach.
- Mimo wszystko Louis to nadal pani syn! Czemu traktuję pani moją prośbę jak coś mało istotnego?! Chodzi o jego życie do cholery! - krzyczę. Mój głos staje się coraz bardziej załamany.
- Harry, naprawdę mi przykro, ale jestem w tej sytuacji bezsilna, przepraszam.
Rozłączyła się, po prostu się rozłączyła. Nie potrafię jej zrozumieć. Jak może tak traktować swojego syna? To wszystko jest tak cholernie popieprzone.
Chowam twarz w dłoniach i już nawet nie próbuję powstrzymać się od płaczu.
- Co się stało? - słyszę i podnoszę wzrok, napotykając niebieskie tęczówki. Obok mnie siedzi niewysoki blondyn, mający może z dwadzieścia lat.
- Nie ważne - rzucam, wyjmując z kieszeni chusteczkę i wycieram nią mokre od łez policzki.
- Ważne - mówi chłopak, szturchając mnie delikatnie ramieniem. - Kiedy coś cię trapi najlepiej jest się komuś wygadać.
- Nie znamy się - zauważam, a chłopak po chwili podaje mi rękę.
- Niall. - Chcąc nie chcąc ściskam jego dłoń.
- Harry - przedstawiam się, a niebieskooki obdarowuje mnie pocieszającym uśmiechem.
- Widzisz? Już nie jesteśmy sobie zupełnie obcy. Powiesz mi teraz, co się stało?
- Ktoś ogromnie dla mnie ważny potrzebuje natychmiastowego przeszczepu krwi - tłumaczę. - A ja nie znam nikogo, kto ma tę samą grupę.
- O jakiej grupie mowa? - pyta.
- A.
- Mówisz poważnie? - Kiwam głową. - Wygląda na to, że właśnie poznałeś.
- Możesz jaśniej?
- Niedawno robiłem badania krwi i z tego, co pamiętam jestem posiadaczem właśnie takiej grupy.  
 Słowa Nialla były jak światło w ciemnym tunelu. Ten chłopak spadł mi z nieba. 
- Naprawdę? Niall, jesteś pewny?
- Tak mi się wydaję. To co? Kiedy mogę oddać krew? 
- Jak najszybciej. - Wstaję, ciągnąc chłopaka za sobą. 
- Hej, Harry, spokojnie! - mówi odtrącając delikatnie moją dłoń. - Sala do pobierania krwi jest w tamtą stronę. 
- Och, no tak, wybacz. Po prostu ogromnie się cieszę, że ktoś może i chce pomóc Louisowi. 
- Louis? Ładne imię, takie francuskie - zauważa. - Lubię Francje. Byłeś tam kiedyś? 
- Nie, ale mam zamiar pojechać już niedługo, o ile Louis wyjdzie ze szpitala. - Wzdycham cicho. 
- Louis to twój brat, przyjaciel, czy chłopak? 
- Zgaduj. 
- Stawiam na chłopaka, ewentualnie męża. - Wzrusza ramionami. 
- Dlaczego? - pytam, uśmiechając się lekko. 
- Bo kiedy o nim mówisz w twoim oku pojawia się taka mała iskierka. Znam wiele zakochanych ludzi i kiedy mówią o swoich drugich połówkach w ich oczach widać właśnie taką iskre. 
- Masz rację - mówię, a blondyn kiwa głową. 
- Zawsze mam rację - zauważa. - Więc w którą stronę do pobrania krwi?
Uśmiecham się i wskazuję mu drogę.
- Nawet nie wiem, jak ci dziękować, jak się odwdzięczyć. 
- Właściwie to mógłbyś coś dla mnie zrobić - mówi wskazując palcem na sale znajdującą się na końcu korytarza. - Tam jest moja kuzynka. Poszedłem po picie dla niej, ale zatrzymałem się przy tobie i resztę historii znasz. Mógłbyś przynieść jej wodę z automatu? 
- Jasne - odpowiadam. Niall uśmiecha się szeroko, po czym znika za drzwiami pokoju, w którym odbywają się badania krwi. 
Podchodzę do automatu z wodą i do jednego z kubeczków nalewam mieszankę zimnej i ciepłej cieczy. Idę w stronę pokoju 24, czyli tego, w którym znajduje się kuzynka Nialla. Łapię za klamkę i powoli otwieram drzwi. Na łóżku siedzi dziewczynka, na oko dziesięciolatka, o brązowych, spiętych w warkocz włosach, które ozdabia czarna, niewielka kokardka. W rękach trzyma jakąś książkę, ale gdy słyszy moje kroki spogląda na mnie pytająco. 
- Cześć, jestem Harry - mówię, uśmiechając się przyjaźnie. 
- Katy. - Przedstawia się i również obdarowuje mnie promienistym uśmiechem. 
- Przyniosłem ci wodę. - Stawiam kubek na stoliku obok łóżka. 
- Poprosiłam Nialla, żeby przyniósł mi coś do picia, a zamiast niego przyszedłeś ty. To zabawne - mówi i brzmi na zupełnie poważną. - Kim jesteś? 
- Co masz na myśli? - pytam.
- Pytam, kim jesteś - powtarza, wzruszając ramionami. 
- Człowiekiem, takim jak ty. 
- Na pewno nie jesteś taki, jak ja. Jesteś chłopakiem, a ja dziewczyną. 
- Słuszna uwaga - zauważam, a jeden z kącików moich ust podąża ku górze. 
- Jesteś tutaj dla kogoś? Bo nie wyglądasz na chorego. 
- Tak, ktoś bardzo ważny jest tutaj - wyjaśniam. 
- Jak ma na imię?
- Louis. 
- Opiszesz go? 
- Ma niebieskie oczy, ładne rzęsy, delikatne dłonie, jest średniego wzrostu, co sprawia, że jest naprawdę uroczy. -Katy odkłada książkę, patrząc na mnie, jakbym opowiadał jakąś bardzo ciekawą historię.
- Kochasz go - mówi, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. 
- Dlaczego tak myślisz? 
- Bo jak o nim mówisz to się uśmiechasz, tak jak mój tata, kiedy mówi o mamie - wyjaśnia. - Mylę się? 
- Nie, nie mylisz się - uśmiecham się lekko. 
- Co mu jest? - pyta. 
- Jest bardzo chory - mówię, siadając na krześle stojącym przy łóżku. 
- Jak bardzo? 
- Ma raka, to bardzo poważna choroba, tym bardziej, kiedy jest zbyt późno wykryta. Nie ma na niej lekarstwa. Lekarze powiedzieli, że zostały mu ostatnie trzy miesiące życia - tłumaczę, a moje oczy zachodzą łzami. Katy wstaje z łóżka i podchodzi do mnie, po czym delikatnie przytula. Odwzajemniam gest, biorąc dziewczynkę w ramiona. 
- Przykro mi, Harry - mówi cicho. - Ale nie martw się, on będzie przy tobie na zawsze. Tata mi powiedział , że kiedy się kogoś kocha ta osoba zawsze jest obecna. Tutaj. 
Katy kładzie swoją drobną dłoń w miejscu mojego serca, uśmiechając się lekko. 
- I nie martw się o niego. Powiem mamie, żeby się nim zaopiekowała. 
- Jak to? Czy twoja mama...
- Jest u aniołków- mówi dziewczynka, siadając z powrotem na łóżku. - Odeszła dwa lata temu. Tęsknie za nią, ale nie aż tak bardzo, bo wiem, że nadal tutaj jest. Zawsze mi pomaga. Poproszę ją, żeby zaopiekowała się Louisem, kiedy odejdzie do aniołków. 
Uśmiecham się przez łzy. Czuję, jak jedna z nich spływa po moim policzku. To, co mówi Katy jest piękne, ale jednocześnie tak bardzo boli. 
- Musisz ją bardzo kochać - mówię, a dziewczynka kiwa głową. 
- Tata też ją kocha, tak mocno jak ty Louisa. Każdej nocy rozmawia z nią patrząc w gwiazdy. On bardzo za nią tęskni. - Katy po chwili łapie moją dłoń. - Nie płacz, Harry i idź do niego. On na pewno cię teraz potrzebuję. 
- Chyba masz rację. - Wstaję powoli i idę w kierunku drzwi. 
- Harry? - Zatrzymuje mnie cichy głosik. 
- Tak? 
- Dziękuję za wodę. - Przytakuję, a dziewczynka posyła mi nieśmiały uśmiech. - Przyjdziesz tutaj jeszcze kiedyś? 
- Przyjdę, obiecuję. 
- Ale tym razem przyjdź z Louisem. Chciałabym go poznać. 
- Dobrze. Przyjdę jutro, w porządku? 
- W porządku. 
Obdarowuję Katy ostatnim uśmiechem, po czym wychodzę z sali. Powoli idę w kierunku pokoju, w którym pobierają Niallowi krew. Pukam kilka razy i po chwili drzwi otwiera mi jedna z pielęgniarek. 
- Chciałem tylko spytać, czy wszystko dobrze - mówię, patrząc na uśmiechającego się do mnie Nialla, siedzącego na jakimś fotelu. 
- Wszystko w porządku. Grupa krwi się zgadza, właśnie kończymy pobieranie i za chwilę podamy ją pacjentowi. Proszę się nie martwić. 
Oddycham z ulgą. Niall uratował Louisowi życie, nawet jeśli są nim jedynie trzy miesiące. 
 

___________________________________

Jeszcze raz przepraszam, że dodaję rozdział dopiero dzisiaj. Następny w sobotę i mam nadzieję, że nię będę musiała go przekładać (błagam, żeby nic mi nie przeszkodziło w dodaniu na czas). Chyba mogę powiedzieć, że rozdział 7 będzie jednym z tych słodko-smutnych i wreszcie wracamy do listy, z której trzeba jeszcze skreślić 10 punktów :)