plakat

plakat

sobota, 11 października 2014

Rozdział 3

 Jestem w szpitalu, a wszystko jest niesamowicie niewyraźne, jakby wszędzie panowała uciążliwa mgła. Biegnę przed siebie nie patrząc na ludzi, których mijam, nie zwracam uwagi na cokolwiek. Wreszcie staję przed salą i patrzę przez szybe na leżącego na stole operacyjnym Louisa. Próbują wybudzić go na różne sposoby. Widzę, jak jeden z lekarzy kręci głową i odkłada przyrządy na stolik obok, a reszta spuszcza głowy. Dlaczego oni zakrywają go jakimś niebieskim materiałem? 
 Z sali wychodzi lekarz i mówi, że mu przykro. Dlaczego mu przykro? Przecież Louis się obudzi, jego ulubiony budzik sprawi, że zaraz się obudzi, za chwilę, za momencik. On ma twarde sny, teraz też taki ma. Wystarczy tylko nastawić budzik, jego ulubiony, ten, który zawsze go budzi, tym razem też go obudzi, albo sam go obudzę. On wstanie, prawda? Musi wstać. 
Dlaczego lekarz mówi, że on nie żyje? Przecież on tylko śpi, on ma tylko twardy sen. Muszę go obudzić. Czemu lekarz nie pozwala mi do niego wejść? Dlaczego mówi, że zgon nastąpił o 22:45? Przecież Louis tylko śpi. 
Dlaczego wszycy mówią, że go straciłem? Przecież on śpi, Louis tylko śpi i zaraz się obudzi, nastawię jego budzik i wstanie. On tylko śpi. 



 Budzę się i przecieram zaspane jeszcze oczy. Patrzę na lewą stronę łóżka, na której zasnął Louis, ale go tam nie ma. Schodzę na dół i na szczęście widzę go rozmawiającego z moją mamą. Wzdycham z ulgą. 
- Cześć Harry, jak się spało? - pyta mama, gdy ziewam przeciągle.
- Miałem okropny sen - mówię przypominając sobie to, co śniło mi się tej nocy. Moje sny zawsze były dziwne i nieprzyjemne, ale ten aż boli, kiedy odtwarzam go ponownie w głowie coś kuje mnie w sercu, a mój żołądek wywraca nieprzyjemne koziołki. 
Louis patrzy na mnie smutno. Wygląda, jakby ktoś odebrał mu kolejną dawke sił. 
- Co takiego ci się śniło? - zadaje pytanie gdy podchodzę do niego i całuję delikatnie czubek jego głowy. 
- Nie ważne, jakieś bzdety - odpowiadam i za chwilę sięgam po reklamówke leżącą na blacie w kuchni. - Musisz wziąść lekarstwa. 
- Po co? - Patrzy na mnie pytająco, a ja siadam obok niego na krześle podając mu cztery tabletki i szklanke wody. 
- Mamo...- mówie krótko. Na szczęście mama rozumie, o co mi chodzi. 
- Oh, jasne. Jak będziecie coś chcieli, to jestem na dworze. - Uśmiecham się dziękując jej skinięciem głowy. Kiedy wychodzi rzuca na nas ostatnie spojrzenie. I znów widzę to beznadziejne współczucie w jej oczach. 
- Harry, po co mam brać te tabletki? Ja umieram, na to nie ma lekarstwa - mówi słabo. Patrzę na niego i widzę ból, taki sam, jaki mogę dostrzec patrząc w lustro. Widzę, że cierpi, tak samo jak ja. 
- Musisz to brać, bo inaczej osłabniesz i nie będziesz w stanie normalnie funkcjonować. Louis, proszę.
- Nie - mówi zdecydowanie. Dlaczego on musi być tak uparty?
- Louis, do cholery! Nie rozumiesz, że te tabletki pomogą ci żyć?! Chcesz umrzeć za miesiąc?! Chcesz cierpieć?! - Unoszę się i po krótkim czasie zaczynam tego żałować. 
- Nie rozumiem! Na cholere mam brać tabletki, skoro i tak ktoś postawił pieprzony krzyż w moim kalendarzu! Ja umieram, nie potrzebuję cholernych lekarstw! 
- Zrozum, one są ci potrzebne. Lekarz powiedział, że bez nich twój organizm będzie osłabiony i będzie umierał bardzo szybko - mówię powoli i tym razem spokojnie. 
- I tak umiera, co za różnica?
- Różnica jest taka, że wolę trzy miesiące niż jeden - tłumaczę powoli. - Zrób to dla mnie i weź te tabletki, proszę. 
Louis wzdycha aż wreszcie pojedyńczo połyka wszystkie tabletki. Odstawia szklankę na stół i spuszcza głowe wbijając wzrok w ziemie. 
- Masz tabletke na wymioty? - pyta cicho zasłaniając buzie dłonią, a ja kręce głową przecząco. - Zaraz wracam. 
Idę za Louisem w kierunku łazienki. Gdy wymiotuje, kucam obok niego i kładę dłoń na jego czole odgarniając tym samym niesforną grzywkę. Jestem niemal pewny, że właśnie pozbywa się resztek śniadania, które niedawno zjadł. Kiedy słyszę ciche łkanie przysuwam się do niego bliżej i widzę łzy płynące po jego bladych policzkach. Podaje mu ręcznik, którym za chwilę wyciera okolice ust. 
- Nie płacz, kochanie, już dobrze - mówię cicho delikatnie całując jego skroń. Louis nadal nachyla się nad muszlą klozetową. 
- Ja tak nie chce, nie chce - powtarza, gdy pomagam mu wstać. Wreszcie biorę go w ramiona, robiąc palcami małe kółeczka na jego plecach. 
- Niedługo wszystko będzie dobrze, jeszcze tylko kilka dni - tłumacze, ale Louis zdaje się nie wierzyć w moje słowa. 
- Mam tego dość. - Wtula się we mnie, chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi. 
- Wkrótce lekarstwa zaczną działać, Lou, musisz wytrzymać kilka dni.
Louis kiwa głową i wzdycha cicho. 
- Trzeci punkt z listy to kupno domu. Kupimy dom? - pyta, a ja nie mam pojęcia, co odpowiedzieć. Oddałbym wszystko, by sprawić, by był szczęśliwy, ale nie jestem pewny, czy mnie na to stać. Uśmiecham się łapiąc dłoń chłopaka. 
- Obiecałem ci coś, a ja dotrzymuję słowa - mówię i biore twarz chłopaka w dłonie. - Hej! Uśmiechnij się! 
- Po co? - pyta obojętnie. 
- Bo kocham twój uśmiech, kocham, gdy się uśmiechasz - tłumaczę. - No dalej, Lou!
Wkońcu dostaję to, czego chcę. Louis uśmiecha się szczerze, gdy całuję czubek jego nosa. 
- Jesteś niemożliwy - mówi wychodząc z łazienki, a ja idę krok w krok za nim. 
- Ale i tak mnie kochasz. 


***


 Zostawiam auto gdzieś przed warsztatem i idę w jego stronę. Pukam kilkakrotnie w dość duże, metalowe drzwi, które po chwili otwiera mój ojczym. 
- Harry? Co tu robisz? - pyta, a ja uśmiecham się zadziornie, wchodząc do środka. 
- Też miło cie widzieć - rzucam, siadając na krześle. 
- Wybacz, mam kiepski dzień. - Zdejmuje rękawiczki i siada obok mnie. 
- Rozumiem. - Kiwam głową. - Nie wiem, co robić. 
- Możesz pomóc mi przy aucie. 
- Nie o to chodzi. Louis, to znaczy ja i Louis, chcemy kupić dom, ale nie mam pojęcia, jak chcemy to zrobić - tłumaczę.
- Chcecie kupić dom? Po co? Przecież macie mieszkanie. 
- To dwie inne rzeczy. Myślałem nad niewielkim domkiem na działce. 
- To całkiem dobry pomysł. Mam znajomych robotników, jeśli to cię pocieszy - mówi, a ja czuję przypływ nadziei. - Pieniądze też są, uzbieraliśmy z mamą dość sporo pieniędzy na twoją przyszłość, myślę, że starczy nawet na kilka nowych mebli. 
- Naprawdę? Dziękuję, dziękuję, dziękuję - powtarzam i za chwilę znajduję się w ramionach Bena. 
- Nie ma za co, a teraz leć do domu, bo jestem zajęty - mówi uśmiechając się. Kiwam głową i wychodzę z warsztatu kierując się w stronę auta. 
Kocham chwile, gdy w jedną sekundę wszystko nabiera pięknych barw. 


***


- Wróciłem! Gdzie Louis? - pytam mame, kiedy przekraczam próg jej domu. 
- Ciii - ucisza mnie przykładając palec do ust. - Niedawno zasnął.
Podchodzę do kanapy w salonie i widzę śpiącego Louisa. Głowe trzyma na kolanach mojej mamy, a obok niego leży nasz mały Łatek. To, co widzę jest prawdopodobnie najpiękniejszym widokiem jaki kiedykolwiek mogłem ujrzeć. Louis wygląda jak mały chłopiec, który zasnął na kolanach mamy po męczącym dniu w szkole. Niebieskooki i moja mama zawsze byli ze sobą blisko i dogadywali się bez problemu, co ja naprawdę doceniałem i w jakimś stopniu kochałem. To wspaniałe, kiedy twoja rodzina tak bardzo uwielbia twoją drugą połówkę. 
Siadam obok mamy, która trzyma dłoń we włosach śpiącego Louisa. 
- Nie chcę go tracić - mówię i opieram głowę o jej ramie. 
- Wiem, kochanie. - Jestem jej wdzięczny, że mimo wszystko nie próbuje mnie okłamywać, nie mówi, że będzie dobrze, bo i tak każdy kto zna stan Louisa wie, że nie będzie. 
- On nie zasługuje na śmierć, on nie powinien umierać - szepczę, patrząc na wznoszące się i opadające ciało Lou. 
- Śmierć to nie kara, Louis nie jest ukarany - mówi, a ja patrzę na nią pytająco. - Czasem anioły muszą opuścić ziemie i udać się spowrotem tam, gdzie ich miejsce. 
- Mamo, błagam, nie mam już siedmiu lat.
- Wiek jest tutaj nieistotny. Pamiętasz, jak chodziliśmy na pole i patrzyliśmy na gwiazdy? Szukaliśmy twojego taty wsród nich. Ludzie, którzy byli aniołami na ziemi stanął się nimi również po opuszczeniu jej. Gwiazdy to właśnie anioły, które patrzą na swoich bliskich i opiekują się nimi. 
- Chciałbym wierzyć, że to prawda - mówię cicho wstając z kanapy. - Pójdę się położyć. 
 Chwilę później leże w pokoju gościnnym patrząc na listę Louisa. Skreślam drugi punkt, a trzeci jedynie do połowy, bo nie mam pewności, czy uda mi się spełnić jego życzenie o własnych czterech ścianach. Mimo wszystko mam nadzieję, że uda mi się skreślić wszystkie punkty, łącznie z ostatnimi, które bolą za każdym razem, gdy je czytam. 
To dziwne, że czasem nadal potrafię się uśmiechać.
Może ja jeszcze do końca nie uświadomiłem sobie tego, że tracę najważniejszą osobę w moim życiu? Może oszukuję się, że wszystko da się naprawić? Że umiem naprawić Louisa? Chciałbym, ale to potrafi tylko ten ktoś na górze, w którego istnienie coraz bardziej wątpie, bo skoro kocha swoje dzieci, to czemu chce, by cierpiały? 

To wszystko nie ma sensu


_______________________________________

Rozdział krótki i nudny, ale to chyba przez mój PRAWIE brak wolnego czasu ( znalazłam go na napisanie rozdziału ofc ale bardzo mało) i przez WWA w kinie (kto był? Jak wrażenia? :D). Wróciłam do domu o 22 i jestem wyczerpana i nie wiem jakim cudem dodaje ten rozdział haha ( i tak jest beznadziejny) 
To następny rozdział dodam w czwartek jako taką rekompensatę (czy coś xd) :) 

2 komentarze:

  1. uwielbiam to ff!
    byłam na WWA i atmosfera jak i film był niesamowity!

    OdpowiedzUsuń
  2. Znowu smutny rozdział, ale tym razem nie płakałam... Cały czas mam nadzieję że zakończenie jednak będzie szczęśliwe.
    @69_with_batman

    OdpowiedzUsuń