Nie wiem, czy po jego odejściu dam sobie radę, ale jednego jestem pewny-nie będę już tym samym Harrym. Powoli upadam, tracąc skrzydła, które zyskałem gdy poznałem Louisa. Moje życie kiedyś wyglądało inaczej. Moi rodzice nie zwracali na mnie uwagi, a kiedy zmarł tata, mama zaczęła nadmiernie palić. Na szczęście po kilku miesiącach spotkała Bena i dla niego wyszła z okropnego nałogu, przez co do teraz jestem mu ogromnie wdzięczny. Gdy poznałem Louisa poczułem, jakby wszystkie problemy kumulujące się na moich barkach tak po prostu spadły, przestały istnieć. To on nauczył mnie na nowo funkcjonować, kiedy byłem na skraju rozpaczy i, może to niepokojące, jedną nogą w grobie. Przed spotkaniem Louisa byłem wrakiem człowieka. Wiele problemów i zmartwień zbierało się w jedność, która wreszcie postanowiła we mnie uderzyć uświadamiając mi, że nie jestem czegokolwiek wart. Moje krwawiące nadgarstki, blada cera i spuchnięte oczy były oznaką, że powoli zabijałem samego siebie. Coś mówiło mi, że jestem niepotrzebny, że sprawiam mojej mamie i Benowi same problemy. Z jednej strony uwielbiałem Bena, ale z drugiej nienawidziłem go, bo w jakimś stopniu odbierał mi mamę, jedyną osobę jaką miałem na świecie. Mając 13 lat zacząłem przejmować się dosłownie wszystkim, każdą obrazą, każdym złym słowem skierowanym w moją lub moich bliskich stronę, a było ich naprawdę dużo.
Gdy poznałem Louisa wszystko zaczęło się na nowo układać. Zawsze mogłem przyjść do niego w środku nocy, gdy pokłóciłem się z mamą lub Benem albo płakać w jego ramionach, gdy tęskniłem za tatą. Był kimś w rodzaju anioła, nadal nim jest.
To niesprawiedliwe, że on uratował moje życie, a ja nie mogę uratować jego. I niedługo znów będę umierał, bo zabraknie osoby, dzięki której doceniłem życie. Zabraknie osoby, która całowała moje wszystkie blizny i nigdy nie dawała im wracać. Zabraknie Louisa, mojego Louisa.
Składam delikatny pocałunek na czole Niebieskookiego przyciągając go bliżej. Patrzy na mnie, uśmiechając się słodko po czym wplata palce w moje włosy. Kocham, kiedy to robi.
- Dzień dobry - mówię cicho, podpierając się na łokciu.
- Dzień dobry - odpowiada, a jego powieki opadają powoli, przysłaniając blask niebieskich tęczówek.
- Jak się spało? - pytam, kładąc dłoń na biodrze Louisa.
- Dobrze - szepcze i splata nasze palce, a na jego twarzy nadal utrzymuje się uroczy uśmiech. Za chwilę rozgląda się, po czym patrzy na mnie pytająco. - Jesteśmy w domu?
- Tak - odpowiadam, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Dziwne, bo z tego co pamiętam, to zasnąłem na kanapie w domu twoich rodziców. - Drapie się po głowie wbijając wzrok w nasze splecione ze sobą palce.
- Tak było - mówię przekonany. - Ale postanowiłem, że wrócimy do domu, żeby przygotować się na wyczerpujący dzień. Miałeś tak twardy sen, że nawet nie obudziłeś się, gdy zanosiłem cię do auta.
- Zaraz, zaraz... - Usiadł patrząc na mnie dziwnie - Jaki wyczerpujący dzień?
- Zabieram cię dzisiaj w bardzo fajne miejsce - wyjaśniam siadając obok bruneta.
- To znaczy?
- To znaczy, że to niespodzianka - Wzruszam ramionami, a Louis posyła mi
pytające spojrzenie. - Dowiesz się, jak tam dotrzemy.
- Lubisz trzymać ludzi w niepewności, prawda? - Na potwierdzenie jedynie kiwam głową zagryzając dolną wargę. - Jesteś okropny.
- Być może. - Wstaję z łóżka i podchodzę do stojącej obok szafy. Wyciągam z niej czerwoną koszulkę i ciemne rurki po czym rzucam je w stronę Louisa. - Ubieraj się, ja w tym czasie zrobię śniadanie.
- Co, jeśli się nie ubiorę? - pyta pokazując mi język.
- To pójdziesz nago. - Wzruszam ramionami i wychodzę z sypialni. W jednej chwili wszystko uderza we mnie, tak nagle, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. Siadam na kanapie w salonie, biorąc kilka głębokich oddechów, a łzy są gotowe, by lada chwila popłynąć po moich policzkach. Co jest ze mną nie tak? Oddycham szybko i czuję przyśpieszone bicie serca. Przypominam sobie wszystkie wspaniałe, dobre, miłe chwile spędzone z Louisem, których było nieprawdopodobnie wiele. Wszystkie tkwią gdzieś w mojej pamięci i chyba nie mają zamiaru jej opuścić. I potem trafia we mnie smutna przyszłość. Przypominam sobie, że przecież niedługo już tego nie będzie. Nie będzie pięknych chwil, nie będzie już więcej ślicznych wspomnień, nie będzie szczerego uśmiechu Louisa, jego błękitnych oczu, dłoni tak idealnie pasujących do moich. Odejdzie kołysanka, którą czasem nuci mi do snu. Odejdą ramiona, w których mogę płakać. Odejdzie błękit tęczówek, promienny uśmiech. Odejdzie serce, którego rytm bicia kocham słuchać, kiedy zasypiam z głową na jego klatce piersiowej. Gdybym tylko mógł to wszystko zatrzymać...
Patrzę na moje dłonie, które trzęsą się i nie potrafię nad tym zapanować. Śmieję się z tego, jak pochrzaniony stałem się przez te ostatnie dni. Jestem popieprzony. Chwilę temu śmiałem się z Louisem, a teraz płaczę i nie mogę zapanować nad moim trzęsącym się ciałem. To mnie niszczy, staję się słabszy, coraz bardziej. Czy to już paranoja? A może tylko wyolbrzymiam? Albo powinienem iść na coś w rodzaju terapii? Sam już nie wiem, co myśleć.
- Harry? - słyszę nagle. Wycieram łzy i zmuszając się do uśmiechu, idę w stronę kuchni.
- Już robię śniadanie - mówię, ale mój głos jest nieco załamany, co Louis doskonale słyszy.
- Wszystko w porządku? - pyta, podchodząc do mnie.
- Tak, tak, wszystko w porządku, nic się nie stało, Lou, jest okej. - Błąkam się we własnej plątaninie słów, przez co brzmie jak ostatni kretyn.
- Jakoś ci nie wierzę - mówi, odwracając mnie w swoją stronę jedym ruchem ręki.
- Lou... - szepczę błagalnie, gdy chłopak próbuje dopatrzeć się niewiadomo czego w moich oczach.
- Płakałeś - mówi krótko, a ja czuję się, jakbym go zawiódł. Bo zawiodłem.
- Nie, ja tylko...kroiłem cebule i...
- Płakałeś - powtarza, a ja wbijam wzrok w ziemie, spuszczając głowę.
- Przepraszam, nie chciałem, żebyś widział mnie takiego.
- Harry... - Chłopak łapie za mój podbródek unosząc go do góry po czym znajduję i zatrzymuje mój wzrok. - Nie przepraszaj. Ja też wiele razy płaczę, to normalne w tej sytuacji. Gdybyśmy wszystko w sobie dusili, jeszcze bardziej nie bylibyśmy w stanie sobie z tym poradzić.
- Kocham cię - mówię krótko, patrząc smutno na Louisa. Widzę, że powoli traci jakiś swój blask.
- Ja ciebie też - odpowiada i za chwilę całuje mnie, co ja oczywiście odwzajemniam. Nasz pocałunek jest przepełniony różnymi uczuciami, od miłości przez delikatność po namiętność.
- Wszystko już dobrze? - pyta, a ja kiwam głową. W końcu przyciąga mnie do siebie tak, że mogę znaleźć miejsce gdzieś w jego ramionach. Oddałbym wszystko, by zostać w nich na zawsze.
***
- Zoo? To jest ta niespodzianka? - pyta Louis, widząc tabliczkę przy wejściu do parku.
- Tak. Nie cieszysz się? - Łapię jego dłoń i prowadzę nas do kas.
- Cieszę, oczywiście, że się cieszę! - woła wesoło i na szczęście nie wydaje mi się, że jest to coś w rodzaju sarkazmu. Uśmiecham się do niego, po czym odbieram nasze bilety.
Po krótkim czasie znajdujemy się za bramą wejścia do dość dużego, Londyńskiego zoo. Splatam nasze palce nie bojąc się reakcji ludzi. Louis posyła mi szczery uśmiech i ciągnie mnie w kierunku wybiegu dla słoni. Stajemy przy wysokiej bramce patrząc na zwierzęta, które bawią się wesoło gdzieś przy wodzie.
- Uroczę - mówię uśmiechając się, a Louis kiwa głową, potwierdzając moje słowa.
- O mój Boże! - krzyczy nagle zasłaniając dłonią usta.
- Co się stało? - pytam i w jednej chwili zostaje pociągnięty do bramki oddzielającej ludzi od innego wybiegu, tym razem lwów.
- Tam są lwy, Harry, widzisz? - skacze szczęśliwie pokazując palcem na leżące na kamieniu dwa młode lwiątka.
- Widzę, Lou - wzdycham przewracając oczami. - Przypomnij mi, kochanie, ile ty masz lat?
- Oj, Harry, przestań. - Szturcha mnie ramieniem nadal uparcie patrząc na zwierzęta. - Spójrz na nie, są śliczne!
- Mam coś śliczniejszego obok siebie - mówię, starając się brzmieć choć trochę romantycznie.
- Ta pani jest niczego sobie, ale chyba ciut za stara - mówi patrząc na staruszkę stojącą po mojej prawej stronie.
- Mówię o tobie, głuptasie! - Lekko uderzam go łokciem, uśmiechając się zadziornie.
- To słodkie, ale i tak jesteś kiepskim podrywaczem. - Odwzajemnia wścibski uśmiech.
- Wielkie dzięki - mówię, tupiąc nogą.
- Nie ma za co - odpowiada znów łapiąc moją dłoń. - Gdzie teraz?
- Może żyrafy? Lubię żyrafy. Mają długą szyję i są takie...żyrafowe.
- Co ty nie powiesz? - Louis patrzy na mnie śmiejąc się z moich słów. - To było inteligentne, Harry, bardzo.
- Chciałem cię rozśmieszyć - tłumaczę się.
- Udało ci się - mówi uśmiechając się do mnie słodko.
Zwiedzenie całego zoo zajęło nam około trzech godzin. Były to trzy godziny śmiechu i wspaniałej zabawy. Spędziliśmy ten czas naprawdę wspaniale.
Po naszej przygodzie w krainie zwierząt wybraliśmy się na obiad do wybranej przeze mnie restauracji.
- Co podać? - pyta kelner zerakając na Louisa.
- Poproszę Spaghetti - mówi brunet uśmiechając się w stronę mężczyzny.
- Oczywiście. A dla pana?
- To samo - również uśmiecham się przyjaźnie, co kelner odwzajemnia i za chwilę odchodzi z naszym zamówieniem na kartce.
- Spaghetti? Louis, tutaj są owoce morza, jest wszystko, a ty bierzesz właśnie spaghetti? - Zwracam się do Louisa, który patrzy na mnie jak na idiotę.
- Ty jednak jesteś nienormalny - mówi, jak gdyby nigdy nic.
- Ja?
- Tak, ty. Czepiasz się, że zamówiłem spaghetti, ale sam zrobiłeś to samo.
- Bo chciałem wziąść to samo, co ty.
- Głupek - rzuca otwierając przed sobą karte dań.
- Czemu akurat spagetti? - pytam spokojnie.
- A czemu nie? Poza tym chyba masz amnezje, bo na mojej liście pisze czarno na białym, dokładnie w dziesiątym punkcie, że chcę zjeść spaghetti w pięknej restauracji - wyjaśnia, a ja jedynie śmieję się pod nosem. Ten chłopak, nawet gdy jest wkurzający potrafi oczarować.
Po naszym posiłku wybraliśmy się na krótki spacer po parku. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, siadaliśmy na ławkach po to, by za chwilę z nich wstać i iść dalej. Ludzie, widząc masze splecione palce uśmiechali się miło lub nie zwracali uwagi i było to naprawdę miłe z ich strony. Przy Louisie zawsze czuję się wyjątkowy, to on sprawia, że moje dawne kompleksy poszły w niepamięć.
Po spacerze wróciliśmy do domu i na koniec dnia obejrzeliśmy jakiś film lecący na nieznanym mi kanale.
Patrzę na Louisa, który powoli zasypia na moim ramieniu. Biorę go na ręce i zanoszę do sypialni. Leżę przy nim, aż odpływa do krainy snu. Kiedy widzę, że już śpi, idę w stronę kuchni i siadam przy stole biorąc w dłonie mój telefon. 4 nieodebrane połączenia od...nie, to niemożliwe, to nie może być prawda. Po prostu nie.
Odkładam telefon i idę w stronę drzwi. Muszę się przewietrzyć.
_______________________________________
Następny rozdział we wtorek lub środę i znów wracam do dodawania co sobote :) x
kto to mógł dzwonić? :o
OdpowiedzUsuńnie chce żeby Lou umierał �������� luuvmyheroes