plakat

plakat

sobota, 4 października 2014

Rozdział 2

 Chyba zaczynam wariować, bo właśnie przygarniam kota. To dziwne, bo szczerze nienawidzę kotów i wizja posiadania takiego w domu to obłęd, ale cóż, Louis zawsze chciał mieć takiego sierściucha przy sobie.
 Przekraczam próg naszego mieszkania i stawiam klatkę ze zwierzęciem na ziemi. Louis wstaje z kanapy i podchodzi do mnie uśmiechając się, ale już nie tak jak dawniej to robił. Kiedyś jego uśmiech był zupełnie inny, żywy, szczery, teraz pozostał tylko jego cień. 
Jest ubrany w czerwony szlafrok i to również przypomina mi o jego chorobie. Zwykle nie chodził w szlafrokach, wręcz ich nienawidził. Ma potargane włosy i bladą cere. Wygląda, jakby dopadła go grypa. Może przeziębił się, jak spaliśmy na dworze? Jestem idiotą, że się na to zgodziłem, przecież on jest chory. Louis jest poważnie chory, nieuleczalnie. To wszystko tak okropnie brzmi, tak strasznie, tak obco. 
 - Hej mały - mówi do zwierzaka kucając na przeciwko klatki. - Mogę wziąć go na ręce? 
- Pewnie - .Wyjmuję sierściucha z klatki i podaje go Louisowi. 
- Jaki piękny. - Przytula do siebie zwierzaka, a ja uśmiecham się, obserwując całą sytuacje bardzo uważnie. Kotek ma niecałe 6 miesięcy i jest naprawdę malutki. Jest biały, w niektórych miejscach ma rude i czarne łatki. 
- Teraz trzeba znaleźć dla niego imię - mówię i idę z Louisem trzymającym w ramionach zwierzaka  do salonu. 
- Co powiesz na Łatka? Ma takie urocze łatki, Łatek pasuje idealnie - twierdzi, całując kotka w czubek główki. 
- Witaj w rodzinie, Łatek - mówię w strone zwierzaka. Louis stawia Łatka na ziemi i podchodzi do mnie, po czym staje na palcach i składa delikatny pocałunek na moich ustach. 
- Dziękuję - szepcze, a ja uśmiecham się patrząc w jego piękne, niebieskie oczy, i gdyby nie Łatek potykający się o moją nogę, pewnie bym w nich zatonął, jak w głębokim oceanie. 
- Nie ma za co, skarbie. A teraz weź Łatka, bo chyba woli twoje ramiona od pełnej przeszkód podłogi.
Louis śmieje się, bierze kotka na ręce i idzie do sypialni rzucając krótkie ''zaraz wracam''. 
 Nie wiem, ile to ''zaraz'' u Louisa trwa, ale jak dla mnie trochę za długo. Wstaje z kanapy i idę w kierunku sypialni. Otwieram przymknięte drzwi i widzę Louisa opartego o ścianę jedną ręką, druga spoczywa na jego ustach. Chłopak szlocha i spogląda na mnie. Dłoń, którą zasłania usta jest we krwi, tak jak jego bluzka i okolice ust. Podchodzę do niego szybko i pomagając mu ustać na nogach zaprowadzam go do łazienki. Pochyla się nad umywalką nadal trzymając dłoń na ustach. 
- Odsuń rękę - mówię, ale chłopak kręci głową.- Nie blokuj tego, Louis, słyszysz? 
Wreszcie postanawia mnie posłuchać i odsłania buzie, wymiotując dużą dawką krwi pomieszanej ze śliną. Nie wiem co robić, chyba zaczynam panikować. Sięgam do kieszeni po telefon i wykręcam numer na pogotowie. 


***

 Każda z minut zdaje się trwać wiecznie, gdy czekam w szpitalnym holu na jakiekolwiek informacje. Trzymam na kolanach klatkę ze śpiącym Łatkiem. Louis nie darowałby mi, gdybym zostawił go samego w domu. 
Wreszcie z sali wychodzi lekarz i siada obok mnie, patrząc w moje oczy ze współczuciem, znowu. 
- Co mu jest? - pytam, ale nie jestem pewny, czy chce znać odpowiedź. Co, jeśli odebrali mu cząstkę jego ostatniego czasu? 
- To jedna z objaw, nic poważnego - wyjaśnia, a ja czuję, jak bicie mojego serca wraca do normalnego rytmu. - Jednak muszę cie ostrzec, że Louis niedługo będzie miał poważne problemy z odżywianiem. Nie będzie chciał jeść, być może będzie cie nawet błagał, żebyś nie dawał mu jedzenia, ale mimo wszystko musi jeść. Musisz wmusić w niego jedzenie.
- Rozumiem, oczywiście - kiwam głową. 
- Jeszcze jedna sprawa. - podaje mi kartkę, na której widnieją nieznane mi nazwy. - To lekarstwa. Napisałem ich nazwy i ile razy Louis powinien je brać. Pilnuj, by robił to codziennie, bo niedługo tylko one będą w stanie utrzymać go przy życiu. 
- Jak to? - Czuje ból w sercu i nieprzyjemne kłucie w podbrzuszu. Ostatnio miewałem takie bóle zbyt często. 
- Przykro mi to mówić, ale Louis powoli traci siły. Choroba niszczy jego organizm z dnia na dzień. Jeśli nie będzie brał lekarstw jego czas może skrócić się nawet o miesiąc. Jego organizm sam nie przetrwa nawet dwóch miesięcy. Te lekarstwa są koniecznością jeśli chce pan dla niego więcej czasu - tłumaczy, a ja czuję łzy napływające do moich oczu. - Ale nie będą one działać w nieskończoność. W połowie października, czyli trzeciego miesiąca podłączymy mu specjalną maszynę podtrzymującą bicie jego serca. Niestety, ona wystarczy tylko na jakiś czas, potem decyzja o czasie wyłączenia jej będzie zależeć od Louisa i ciebie. 
- Mam go wyłączyć? Tak po prostu pozwolić jego sercu przestać bić? - Czuje słone krople spływające po moich policzkach. To wszystko jest nienormalne. 
- To zależy głównie od Louisa. On będzie wiedział, kiedy ją wyłączyć, będzie czuł, kiedy to zrobić. - Mężczyzna kładzie dłoń na moich plecach. - Przykro mi Harry, rozumiem, przez co przechodzisz. 
- Nic pan nie rozumie - mówię i nawet nie mam siły na otarcie łez. 
- Uwierz mi, że rozumiem. Kilka lat temu przechodziłem przez to samo, musiałem pożegnać się z żoną, na zawsze. Pewnego wieczora poczuła, że już czas i to był koniec. Wziąłem ją w ramiona i razem wyłączyliśmy jej serce. Nie chciałem jej cierpienia, dlatego pozwoliłem jej odejść. - Patrzę na mężczyznę może 20 lat starszego ode mnie i widzę miłość w jego oczach. Musiał naprawdę kochać żonę, skoro nadal istnieje w nich ta wspaniała iskra. 
- Przykro mi - mówię i wreszcie czuję, że ktoś rozumie mój cały ból. 
- Dbaj o niego, spraw, by te ostatnie 3 miesiące były najlepsze w całym jego życiu. Kochaj go, bo jedyne, czego on teraz pragnie to właśnie twoja miłość - mówi i uśmiecha się lekko. Kiwam głową. 
- Mogę zabrać go już do domu? - pytam na co lekarz przytakuje i prowadzi mnie do sali, w której na jednym z łóżek siedzi Louis. Wygląda, jakby ktoś zabrał wszystkie jego siły, a ja czuje się winny, bo nie mogę mu pomóc.
 Louis wstaje z łóżka i powoli idzie w moją stronę po czym wtula się we mnie, a ja czuję, jakbym zabrał cząstkę jego bólu i zamknął głęboko w sobie.
- Możemy jechać do domu? - pyta, a ja kiwam głową.
- Dziękuję - mówię krótko w stronę doktora, który uśmiecha się do mnie po czym znika za drzwiami do sali. 
 Prowadzę Louisa w stronę wyjścia ze szpitala. Stajemy na zewnątrz i dopiero po chwili przypominam sobie, że przecież nie ma tu mojego samochodu. 
- Jedziemy taksówką? - pyta Louis, a ja kręcę głową przecząco. - Nie wziąłeś portfela? 
- Wziąłem, ale mam inny pomysł. - Wyjmuję z kieszeni komórkę i wykręcam numer do ojczyma. 
- Halo? - Słyszę kobiecy głos pochodzący z drugiej strony słuchawki. 
- Cześć mamo, jest może Ben? 
- tata, kochanie, tata - poprawia mnie na co przewracam teatralnie oczami. - Jest w pracy, zapomniał telefonu. 
- To ty jesteś w domu? - spytałem zdziwiony, ale dopiero potem zdałem sobie sprawę, która jest godzina i że mama już półgodziny temu skończyła prace. 
- Tak, jestem w domu. Jak macie ochotę to przyjedzcie z Louisem na obiad. 
- A mogłabyś po nas przyjechać? Stoimy pod szpitalem, zapomniałem nazwy ulicy ale na pewno wiesz, o który chodzi. 
- Pod szpitalem? Mój Boże, co się stało? - Patrzę na Louisa siedzącego na ławce kilka kroków od miejsca, w którym stoję. 
- Potem wszystko ci wyjaśnię, nie martw się.
- Za chwilę tam będę, nie odchodźcie nigdzie. 
- Nie mamy zamiaru. 
 Rozłączam się i siadam obok Louisa. Biorę jego dłoń w moje, a on opiera głowę o moje ramie. Siedzimy w ciszy, która powoli zaczyna robić się niezręczna. 
- Boję się - mówi wreszcie Louis.
- Czego? - pytam opierając głowę o jego. 
- Umierania. - Za każdym razem, gdy ktoś wspomina przy mnie o śmierci moje oczy zachodzą łzami, naprawdę. Myślę, że tak bardzo boli to słowo i niesie ze sobą tyle cierpienia, że nie jestem w stanie go znieść. Czuję, jakbym tracił mowę, jakby w moim gardle wyrosła gula ogromnych rozmiarów. 
Na szczęście w porę przyjeżdża mama i macha nam ręką dając znak, żebyśmy wsiadali do auta. 
- Chodź słoneczko - mówię podając Louisowi rękę. 
- Cześć chłopcy! - Anne przytula nas mocno całując po kolei nasze czoła. 
- Hej Anne - mówi Louis uśmiechając się. 
- A co ty taki blady? Louis, wszystko w porządku? - pyta, a chłopak patrzy na mnie po czym mówi:
- Tak, wszystko okej. - Zawsze wiem, kiedy kłamie. Wystarczy spojrzeć na jego zaciśnięte wargi i wzrok wbity w ziemię. Kłamał również teraz. 
- I tak z was wszystko wyciągne. Wsiadajcie do auta. 
 Otwieram Louisowi drzwi i podaję mu klatkę z nadal spokojnie śpiącym Łatkiem, po czym siadam obok niego. 
- Mamo, jest gdzieś po drodze apteka? - pytam zapinając pasy i sprawdzam, czy Louis zapiął swoje. 
- Jest, a czemu pytasz? - Mama patrzy na mnie zdziwiona przez lusterko. 
- Zatrzymaj się tam, jeśli możesz. Muszę coś załatwić. - Patrzę na Louisa, ale chłopak wydaje się nie przejmować tym, co powiedziałem. Może lekarz mu jeszcze nie powiedział? Może o wszystkim wiem tylko ja?


***


 - Dziękuję - mówi Louis wstawiając pusty talerz do umywalki.
- Na zdrowie, skarbie - Mama uśmiecha się do niego i wraca do jedzenia swojej sałatki. Na prawdę nie rozumiem, czemu jest na diecie, ale nie mam zamiaru się wtrącać.
- Mógłbym się położyć w pokoju gościnnym? - pyta Louis i po chwili ziewa. - Jestem dziwnie zmęczony. 
- Oczywiście. Wiesz gdzie jest, prawda? - upewnia się mama. 
- Tak - odpowiada uśmiechając się i za chwilę znika w przejściu z salonu do kuchni. Wzdycham cicho odsuwając od siebie talerz. 
- Harry, coś cie trapi, co się dzieje? - pyta mama, ale nie do końca wiem, czy powiedzieć jej o chorobie Louisa, nie chcę jej martwić. 
- Nic, chyba jestem zmęczony. 
- Dlaczego byliście dzisiaj w szpitalu?
- Nie ważne - mówię z rezygnacją patrząc na bawiącego się swoim ogonkiem Łatka. Chyba muszę jej powiedzieć, nie umiem cały czas kłamać. 
- Harry...
- Louis ma raka. - Udaje mi się wreszcie wydusić z siebie całą prawdę, bolesną jak cholera. 
- Harry, O czym ty mówisz?
- Louis jest chory, ma raka, nieuleczalnego. Zostały mu trzy miesiące życia. Ma brać jakieś cholerne tabletki a potem podłączą go do cholernej maszyny, która będzie pomagała mu żyć. A ja mam go potem od niej odłączyć, mam ją wyłączyć i tak poprostu dać mu odejść. Ja sobie bez niego nie poradzę, mamo, nie dam rady. Czy ktoś może podłączyć mnie do tej samej maszyny i wyłączyć ją w tym samym czesie, co jego? Proszę, ja sobie nie poradzę, nie dam rady. - Po moich policzkach płynęły łzy i nawet nie potrafiłem nad nimi zapanować. Za każdym razem gdy mówiłem komuś o chorobie Louisa reagowałem tak samo i czułem, jakby ktoś podpalił moje serce i wbijał w nie najostrzejszy z noży najgłębiej jak się da. 
- O mój Boże. - Mama zakrywa usta dłonią i po chwili podchodzi do mnie, a ja płaczę w jej ramionach. 
- Gdybym tylko umiał go naprawić. Dlaczego nie umiem? Dlaczego jestem taki bezradny? 
- Ciii - uspokaja mnie, a ja zauważam krople łzy spływającą po jej policzku. - Idź spać, kochanie, widać, że jesteś zmęczony. Jutro porozmawiamy. 
Kiwam głową. Sen to bardzo dobry pomysł, łzy chyba naprawdę zabierają ostatnie siły człowieka. 
 Kładę się obok Louisa. Chłopak już śpi, a przynajmniej tak mi się wydaje. Całuję delikatnie jego czoło. 
 Dlaczego to wszystko musi tak bardzo boleć? Dlaczego nie mogę dostać czegoś w rodzaju znieczulenia? Czuję, że tracę siły, każdego dnia, i nie jestem w stanie tego zatrzymać. 


_________________________________________________
Następny rozdział w sobotę :) xx






3 komentarze:

  1. jejku to dopiero drugi rozdział a ja płacze
    boję się co będzie dalej :(((((

    OdpowiedzUsuń
  2. Poplakalam sie/@ziamburgerx

    OdpowiedzUsuń
  3. Znowu płaczę... ;(
    @69_with_batman

    OdpowiedzUsuń