Czekam dosłownie 3 sygnały i słyszę ciche ''halo?'' po drugiej stronie słuchawki.
- Dobry wieczór - mówię, wbijając wzrok w buty. - Z tej strony Harry. Chciałbym...
- Wiesz chłopcze, która jest godzina? - pyta retorycznie, nie oczekując ode mnie odpowiedzi. - Dzwoniłam kilka godzin temu.
- Myślałem, że to coś ważnego, więc oddzwaniam - tłumacze wzruszając ramionami. - W końcu pani i Louis nie utrzymujecie kontaktów, a nie jestem na tyle naiwny i bezmyślny, by uwierzyć w to, że nagle zainteresowała się pani synem.
- Pozwolisz, że wyjaśnię, czemu do ciebie dzwoniłam - mówi kobieta ignorując moje słowa.
- Słucham - rzucam obojętnie.
- Twoja mama do mnie dzwoniła. Mówiła, że Louis jest chory, bardzo poważnie - tłumaczy wolno i wyraźnie, a ja zupełnie nie potrafię odróżnić emocji, jakie jej towarzyszą - Chciałam spytać ciebie, czy to prawda.
- Teraz dopiero zainteresowała się pani swoim synem? Louis pani nie potrzebuję i jestem pewny, że nie ma zamiaru nawet pani widzieć - mówię dosadnie, podkreślając każde słowo.
- Jestem jego matką.
- Nie jest pani, już nie. Dokładnie od chwili, w której Louis powiedział pani o tym, że jest ze mną, że mnie kocha, że ja kocham jego. Od chwili, w której wyrzuciła go pani z domu i powiedziała, by nie wracał. Od chwili, w której on potrzebował swojej matki jak nigdy dotąd, a jej poprostu nie było. Louis nauczył się żyć bez pani, dlaczego chce go pani znów krzywdzić i zburzyć jego własny wybudowany już świat? - Odpowiada mi jedynie głucha cisza, która po chwili zaczyna robić się irytująca. - Cóż, tak myślałem. Na pani miejsu też byłoby mi niesamowicie wstyd.
- Ale nie jesteś na moim miejscu i nie potrafisz chociaż przez ułamek sekundy poczuć tego, co ja czuję każdego dnia. Straciłam Louisa, ale chce to naprawić.
- Wątpie, żeby się pani udało. - Zwykle staram się być miły dla ludzi i mieć dla nich szacunek, ale do tej kobiety już dawno go straciłem.
- Powiesz mi wreszcie, czy to prawda, że Louis ma raka? - pyta dość spokojnie, zupełnie, jakby przejmowała się synem, bo ''tak wypada'', a ja czuję nieprzyjemny chłód towarzyszący mi, kiedy wypowiada trzy ostatnie słowa. To samo zdanie boli za każdym razem, gdy je słyszę.
- Tak - odpowiadam krótko. - Proszę więcej nie dzwonić. Dobranoc.
Naciskam czerwoną słuchawkę i wkładam telefon do kieszeni. Nie przewidziałem, że ta rozmowa będzie właśnie tak wyglądać.
***
Przekręcam klucz w zamku i po chwili wchodzę do mieszkania zamykając za sobą drzwi tak cicho, by nie obudzić Louisa. Chcę pójść do sypialni, ale po drodze zatrzymuje mnie cichy, zachrypnięty głos.
- Gdzie byłeś? - Staję w miejscu rozglądając się po ciemnym mieszkaniu. W jednej chwili w kuchni zapala się światło, przez co szybko odwracam się w jej stronę. Louis siedzi przy stole, z kubkiem pełnym jakiejś cieczy w rękach i leżącym Łatkiem na jego kolanach. Wygląda, jakby nie spał od tygodnia.
- Wyszedłem się przewietrzyć - wyjaśniam, wzruszając ramionami. Louis chwilę patrzy na mnie nieusatysfakcjonowany moją odpowiedzią, lecz wreszcie decyduje się postawić kotka na ziemi i wstać by powoli podejść do mnie, zawieszając ręce na mojej szyi.
- Kochasz mnie? - pyta, wplątując palce w moje włosy.
- Louis, przecież wiesz, że... - zaczynam, ale chłopak nie daje mi skończyć.
- Wiem, ale ty tak pięknie to mówisz. - Uśmiecha się słodko, przez co wygląda jak malutkie dziecko, proszące o chociaż najdrobniejszą czułość. Przyciągam go do siebie, kładąc dłonie na jego biodrach. Delikatnie całuje jego czoło, które wydaje się być rozpalone.
- Dobrze się czujesz? Chyba masz temperature - mówię, a chłopak wzdycha zamykając oczy.
- Kocham cię, Harry - szepcze ze spuszczoną głową. Unoszę delikatnie jego podbródek i składam krótki pocałunek na jego cieniutkich wargach.
- Kocham cię, Louis. Bardzo cię kocham.
- Jak bardzo? - pyta, kiedy kładę ręce na jego udach pomagając mu opleść nogi wokół mojego pasa. Idę powoli w kierunku sypialni, próbując nie potknąc się o dywan lub o Łatka, który znalazł sobie miejsce do spania prawie na środku przejścia z salonu na korytarz.
- Mam ci to udowodnić? - pytam, kładąc go na łóżku, a sam podpieram się rękoma, by na niego nie upaść.
- Pokaż mi, jak bardzo mnie kochasz - mówi stanowczo, chwytając za moją koszulkę.
- Bardzo. - Łącze nasze wargi skradając delikatne pocałunki z ust bruneta. Po chwili przenoszę je na szyję chłopaka, pieszcząc skóre na niej. Wiem, że Louis kocha, kiedy całuję go właśnie w to miejsce, a ja kocham sprawiać mu przyjemność. Pocałunki na początek są suche, poprostu moje wargi na skórze jego szyi. Potem mój język zostawia mokre ślady, które podkreślam delikatnymi całusami. Louis odchyla delikatnie głowę, a ja kilka razy całuję jego szczęke, po czym znów wracam do szyi. Słyszę, jak cicho szepta moję imię pośród masy westchnień.
- Widzisz, jak bardzo cie kocham? - Zdejmuję jego bluzkę i składam pocałunki na jego klatce piersiowej.
- Harry? - mówi cicho, unosząc głowę i patrzy na mnie, uśmiechając się delikatnie.
- Tak?
- Też cie kocham, ale nie mam siły ci tego teraz pokazać, przepraszam - wzdycha, spowrotem opadając na łóżko.
- Nie musisz. - Uśmiecham się i składam którtki całus na czubku jego nosa. - Wszystko w porządku?
- Tak, tak, znaczy...nie - Patrzę na niego pytająco. - Chyba serio mam temperaturę, ale proszę, dokończ.
- Nie ma mowy - mówię stanowczo, pomagając mu założyć koszulkę od piżamy.
- Ale Hazz...
- Nie ma żadnego ale. Leż, zaraz przyniosę ci herbatę i położysz się spać.
Po chwili wręczam brunetowi szklankę z gorącą herbatą i przykładam do jego czoła niedawno wyjęty spod zimnej wody ręcznik.
- Sen to chyba dobry pomysł- mówi cicho, kiedy przykrywam go kołdrą. - Jestem wyczerpany
- Więc dobranoc, kochanie. - Składam na policzku Louisa czuły pocałunek i kładę się obok niego. Chłopak odstawia pusty już kubek na szafkę nocną i układa się na plecach tak, by nie zrzucić z czoła ręcznika.
- Będziesz tutaj? - pyta, a jego oczy znajdują się już pod powiekami.
- Całą noc - upewniam go kiwając głową. Za chwilę razem z Louisem odpływamy przysłowiową łodzią do przysłowiowej krainy snów.
***
Budzę się jakby pozbawiony wszystkich sił, lecz odnajduję je, by wstać z łóżka i udać się do salonu. Nagle zauważam Louisa stojącego bez koszulki przed lustrem.
- Harry... - mówi cicho, kiedy podchodzę do niego i kładę dłonie na jego biodrach. Jego ciało jest takie drobne, takie kruche. Mam wrażenie, że w każdej chwili może się ono po prostu stłuc, popękać jak wiotka szklanka, którą ktoś przez przypadek rozbił o podłogę. Boję się tego, że Louis z dnia na dzień chudnie. Boję się, że straci siły i któregoś dnia zobaczę, jak upada, a ja tak bardzo nie chcę tego widzieć. Czasem mam wrażenie, że każdy człowiek zrobiony jest z twardego, wytrzymałego materiału, z czegoś w rodzaju żelaza, ale nie Louis. Louis jest jakby ze szkła. Każdy milimetr jego ciała jest jak kruche szkło, które można zbić jednym ruchem. Za niecałe trzy miesiące spadnie z półki, upadając i rozbijając się na małe kawałeczki, które każdego dnia będą sprawiać mi ogromny ból, wbijając się gdzieś w moje serce.
Najbardziej boję się tęsknoty. Boję się tego, że będę chciał poczuć jego usta w dzień i ramiona w nocy. Że będę chciał usłyszeć jego głos, spojrzeć w te piękne, niebieskie tęczówki, w których potrafię zatonąć bez pamięci. Że będę chciał poczuć, jak jego palce idealnie dopasowują się w przerwe między moimi, kiedy spacerujemy po parku. Że poprostu będe go potrzebował, a jego nie będzie. Będę chciał pokazać mu, jak bardzo go kocham, a jego nie będzie. On zniknie, rozpryśnie się, stłucze. Chcę go zatrzymać tutaj, ale co mogę zrobić? Zupełnie nic. Bezsilność to kara, ale czy kiedykolwiek byłem złym człowiekiem, by na nią zasłóżyć?
- Jesteś piękny - szepczę, kładąc głowę w zagłebieniu szyi Louisa. Patrze na nasze odbicia w lustrze i widzę nie jedną, a dwie postacie ze szkła. Jesteśmy tak idealnie prawdziwi, ale za razem jakby stworzeni przez pisarza smutnych powieści, które nie zawsze mają szczęśliwy koniec.
- Ale Harry, zobacz - mówi cicho, ledwo stojąc na nogach. Po chwili odsłania lewe biodro, a ja czuję, jakbym zaraz miał zemdleć. Louis pokazuje palcem na szaro-czerwoną plamę, mającą może pięć centymetrów długości i osiem szerokości. Kucam przed nim, przyglądając się bliżej dziwnej ranie, wyglądającej jak ogromy siniak.
- Jedziemy to szpitala - mówię nagle, a Louis kręci głową, zakładając bluzke.
- Nigdzie nie idę. - Siada na kanapie krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Louis, proszę. Niewiadomo co to może być. Obiecuję, że nie będziesz tam dłużej niż jeden dzień.
- Ale... - zaczyna, lecz nie kończy widząc, jak piorunuje go wzrokiem zza blatu kuchni.
- Jak się czujesz? - pytam, kiedy brunet siada na jednym z krzeseł na przeciwko mnie. - W nocy miałeś temperature.
- Już lepiej, ale jestem głodny - mówi, a ja uśmiecham się w duchu. Dobrze, że przynajmniej nadal chce coś jeść.
- Mogą być grzanki z Nutellą?
- Jasne, tylko ich nie spal. - Śmieje się, a ja rzucam w niego ścierką. - Ałć!
- Chyba nie doceniasz moich zdolności kucharskich. - Zakładam fartuch i wyciągam opakowanie grzanek z szuflady po czym wkładam dwie do tostera.
- Fartuch? Do robienia grzanek? Jesteś głupi czy głupi? - Louis odrzuca do mnie ścierke, która za chwilę ląduje na podłodze.
- Chamski Louis to mój ukochany Louis, zaraz po uroczym Louisie i Louisie pode mną w łóżku, krzyczącym moje imię - mówię uśmiechając się zadziornie i całuję czubek nosa bruneta.
- Jesteś niemożliwy. - Kręci głową z uśmiechem, przyciągając mnie do pocałunku po czym złącza nasze usta.
- Grzanki gotowe! - Odsuwam się od Louisa, kiedy słyszę, jak grzanki wyskakują z tostera. Za chwilę podaję chłopakowi dwie kromki posmarowane Nutellą. - Smacznego.
Louis zjada śniadanie po czym łyka wyznaczone tabletki. Po parunastu minutach jesteśmy gotowi do wyjścia.
- Harry? - mówi cicho podchodząc do mnie. W ręce trzyma swoją liste.
- Słycham, Lou?
- Zostało jeszcze dziesięć punktów. - Podaje mi kartkę.
- Jutro pojadę do Bena spytać o ten dom. Obiecał, że coś załatwi.
- W porządku. - Uśmiecha się, a ja nachylam się nad nim, by delikatnie pocałować go w czubek nosa.
***
Kiedy dotarliśmy do szpitala okazało się, że Louis musi zostać tam do wieczora na badaniach, dlatego postanowiłem pojechać do mojego ojczyma w sprawie wybudowania domu. Po drodze mijałem dość duży kościół, do którego kiedyś chodziłem dość często. No właśnie, kiedyś.
Parkuję auto na niedużym parkingu przed budynkiem i idę w jego stronę. Otwieram duże, drewniane drzwi i widzę mnóstwo pustych ławek oraz kaplice. W kościele jest zupełnie pusto. Siadam w pierwszej ławce patrząc na krzyż wiszący na ścianie przede mną.
- Coś ty najlepszego zrobił... - mówię, spuszczając głowę. - Dlaczego chcesz mi go zabrać? On zawsze był dobrym człowiekiem, nie zasługuje na śmierć, nie teraz, nie w taki sposób.
Kręcę głową czując łzy napływające do moich oczu.
- Przecież kochasz wszystkich ludzi i nie chcesz dla nich cierpienia. Dlaczego dałeś mu tak mało czasu? To dlatego, że on przestał w ciebie wierzyć? To nie prawda. On wierzy, ale ma do ciebie uraz. Ja też wierzę, ale to, co zrobiłeś nie jest w porządku. Dlaczego dałeś mu tą chorobę? Wiesz, że ja go kocham? Wiesz, że jest dla mnie wszystkim? Stworzyłeś świat, mój własny świat, mojego Louisa, czemu teraz go niszczysz? - Łzy powoli spływają po moich policzkach zostawiając mokre ścieżki.
- To nie jego wina. - Słyszę nagle i odwracam się. Za mną siedzi mała staruszka i uśmiecha się do mnie przyjaźnie.
- Myślałem, że nikogo tu nie ma.
- Byłam tutaj cały czas, ale nie siedziałam w tym miejscu - tłumaczy. - Słyszałam wszystko, co mówiłeś do Boga. Nie obwiniaj go o wszystko.
- Łatwo pani mówić. Mój chłopak, Louis jest chory na raka, za niecałe trzy miesiące go stracę. Nie potrafię nie mieć do niego żalu, bo to on tak postanowił.
- Wierzysz w jego istnienie? - pyta, a ja wzruszam ramionami.
- Nie wiem. Kiedyś dużo się modliłem, bo miałem złą sytuacje w domu.
- Pomógł ci?
- Sam nie wiem czy on, czy może po prostu los, albo przypadek, ale ktoś lub coś postawiło na mojej drodze Louisa, gdy wszystko zaczynało się walić - wyjaśniam powoli. - Skoro to on mi go podarował, to dlaczego go teraz zabiera?
- Bo anioły nie mogą żyć tyle, ile chcemy, by żyły - mówi cicho, a ja unoszę wzrok napotykając jej brązowe tęczówki, które błyszczały zza okularów. - Kiedy coś się psuje Bóg zsyła nam anioła, by pomógł wszystko naprawić, po czym poprostu go zabiera.
- Co chce pani przez to powiedzieć?
- Kiedyś ktoś pozbawił mnie rodziny. Modliłam się i prosiłam o nią, by do mnie wróciła. Bóg przysłał mi mojego męża, z którym mam dwójke wspaniałych dzieci. Stworzyłam z nim nową rodzine. Lecz pewnego dnia miał wypadek i odszedł, ale pozostawił moje życie naprawione, jedynie z bliznami po jego odejściu. Teraz moje dzieci są dorosłe, a ja mam pięcioro wspaniałych wnucząt. - Uśmiecha się patrząc w stronę ołtarza. - Bóg kocha ciebie i kocha Louisa. On nie chce waszego cierpienia. Chciał dać ci kogoś, kto cię uratuje, naprawi twoje życie.
- Ale czy musi go zabierać z powrotem?
- To tylko i wyłącznie jego decyzja. My nie możemy nic zrobić.
Spuszczam głowę wbijając wzrok w podłogę. To, co mówiła staruszka nie trzymało się kupy, ale może było w tym ziarenko prawdy? Może to prawda, że moje poznanie Louisa nie było przypadkowe? Nie wiem, czy wierzę w anioły i ich śmierć po naprawieniu czyjegoś życia, bo w końcu jaki sens w tym, że swoim odejściem znów je zniszczą?
- Muszę już iść - mówi staruszka wstając powoli. - Uściskaj tego chłopca ode mnie i powiedz mu, żeby się nie poddawał i dbaj o niego, najlepiej jak potrafisz. Być może wtedy Bóg uzna, że lepiej będzie zostawić go przy tobie.
Kiwam głową obdarowując staruszkę ostatnim uśmiechem.
- Skoro Louis jest aniołem, to dlaczego pozbawiłeś go szkrzydeł? - pytam, jakby sam siebie. - Skoro Louis jest aniołem, to powinien zostać tutaj, ze mną. Proszę, pozwól mu zostać tutaj, błagam.
Słyszę dzwonek mojego telefonu. Szybko wyjmuję go z kieszeni i naciskam zieloną słuchawkę.
- Halo? - mówię cicho, ale wyraźnie.
- Cześć, Harry. Z tej strony Amy Reed. Przed chwilą badałam Louisa i mam złą wiadomość. - W jednej chwili poczułem, jakby moje nogi zrobione były z waty. Chciałem zatkać uszy, by nie słyszeć końca zdania. - Musisz tutaj przyjechać, słyszysz?
- Ale co się dzieje?!
- Louis stracił bardzo dużo krwi. Ktoś musi mu ją oddać . On jest teraz nieprzytomny, dlatego nie mogę zapytać go, kto ma tę samą grupę, co on. Musisz przyjechać tutaj, wtedy zobaczymy, czy ty jesteś w stanie to zrobić. Jeśli masz inną grupę, będziemy dzwonić po wszystkich waszych znajomych, aż ktoś się wreszcie nie znajdzie. Mamy czas do wieczora, inaczej może być znacznie gorzej.
- Zaraz tam będę, już jadę, zaraz będę - mówię, nie zwracając uwagi na moje niepoprawnie ułożone zdania. Moje wszystkie mięśnie trzęsą się niesamowicie.
- Miałeś pomóc, do cholery! A nie pozbawiać go krwi! - krzeczę ostatni raz w stronę ołtarza po czym wybiegam z kościoła.
Dlaczego to wszystko się dzieje? Skoro Louis jest aniołem, to dlaczego krwawi? Przecież anioły nie krwawią, prawda?
__________________________________
Mamy 5 rozdział :)
Informuję 8 osób, a pod ostatnim rozdziałem był jedynie jeden komentarz :( Proszę, komentujcie (jeśli oczywiście macie czas i ochotę, do niczego nie zmuszam, najważniejsze jest dla mnie to, że czytacie to opowiadanie, to naprawdę wiele dla mnie znaczy :)) rozdziały, bo komentarze są ważne, chciałabym znać Waszą opinie :)
Następny rozdział w sobotę i UWAGA UWAGA pojawi się nowy bohater (ktoś, kogo na pewno pokochacie tak, jak ja :D). Podpowiem, że jest to uroczy blondynek, który zaprzyjaźni się z naszym Larrym ;D W jednym z rozdziałów go na chwilkę znienawidzicie, ale tylko na chwilkę :)
Więęęc
Do ''zobaczenia'' za tydzień xx