Budzę się w środku nocy nie mając pojęcia, która dokładnie może być godzina. Czuję ciężar na mojej klatce piersiowej i po chwili uświadamiam sobie, że leży na niej Louis. I znów przypominam sobie o szarej rzeczywistości. Tak bardzo chciałbym zapomnieć o tym wszystkim chociaż na jeden dzień, po prostu wymazać to z pamięci. Dlaczego Louis nie zbadał się wcześniej? Dlaczego nie zrobił tego, gdy wszystko można było jeszcze uratować? Nie tylko choroba nas niszczy, czas również.
Louis tak spokojnie oddycha, tak powoli. Oddałbym wszystko, by chociaż przez jeden dzień był taki, jak kiedyś. Pamiętam, kiedy żartował ze wszystkiego, żadko kiedy się smucił i potrafił uśmiechać się nawet do wrogów. To nie tak, że nie kocham go takiego, jakim jest teraz, kocham go najmocniej na świecie, każdego dnia coraz bardziej, ale tęsknie za dawnym, uśmiechniętym Louisem. Gdy kogoś kochasz ta osoba jest całym twoim szczęściem i jesteś w stanie zrobić wszystko, by każdego dnia świeciła jak słońce rozświetlając nawet najgorsze z dni. Od kiedy zaczęły pojawiać się pierwsze objawy, Louis z dnia na dzień gasł. On nadal świeci i nadal rozświetla każdy smutek, ale już nie tak, jak kiedyś. Louis po prostu gaśnie, a mój świat powoli ogarnia ciemność.
Delikatnie wplątuje palce w jego włosy i uśmiecham się, gdy chłopak łapie moją leżącą obok dłoń.
- Louis? - mówię bardzo cicho sprawdzając, czy chłopak już się obudził.
- Mmm. - Słyszę i wiem, że jest jeszcze w takim stanie, że prawdopodobnie odpowiedzenie na jedno z moich pytań sprawi mu trudność. Jednym słowem jest po prostu zaspany.
-Już nic, śpij-szepczę i całuję go w czubek głowy. Delikatnie zsuwam go z siebie tak, że chłopak za chwilę leży na łóżku obok mnie. Wstaję powoli, biorę leżącą na ziemi bluzę i idę w kierunku kuchni. Kiedy przekraczam wejście do naszej sypialni czuję chłód panujący w mieszkaniu. Przeklinam to, że nie mieszkamy w jakimś domku, gdzie zawsze można napalić w kominku. Zakładam bluzę i za chwilę znajduję się w jeszcze zimniejszej kuchni. Siadam przy stole, wzdychając cicho i chowam twarz w dłonie. Potrzebuję chwili przerwy, jakiejś krótkiej pauzy w moim życiu, by wszystko poukładać, pogodzić się ze wszystkim. Wczoraj moje życie rozpadło się na małe kawałeczki, w jednej sekundzie. Nie jestem w stanie oddychać, gdy myślę o tym, co czeka Louisa. Nie chcę go tracić, tak bardzo nie chcę.
Przysuwam do siebie laptopa leżącego obok na stole i wpisuję w wyszukiwarke nazwe choroby Louisa. Wchodzę w pierwszy link i zaczynam czytać.
''Objawami nowotworu są: utrata wagi, krwawe wymioty, brak apetytu oraz ból w jamie brzusznej''
Przypominam sobie wszystkie objawy Louisa i nie było tam żadnej z nich. Chłopak od pewnego czasu był dość słaby, czasem towarzyszyły mu różnego rodzaju nudności, potrafił zasnąć przy stole gdy jadł obiad, ale żadnego z wymienionych tam nie zaobserwowałem u niego. Myślę, że gdyby coś takiego się działo, to byłbym pierwszą osobą jakiej by o tym powiedział. Zamykam laptopa i zerkam na zegarek- 5:22. Za niecałe 2 godziny muszę wyjść do pracy. Wstaję i idę w kierunku sypialni. Louis nadal śpi, wtulony w poduszkę. Stoję chwilę patrząc na chłopaka i nagle czuję łzy zbierające się i gotowe zaraz popłynąć po moich policzkach. Za kilka miesięcy już nie będę mógł tego zobaczyć, już nie będzę mógł zobaczyć Louisa wtulonego w jedną z poduszek, oddychającego tak spokojnie, tak powoli. To wszystko boli bardziej, niż najgorszy ból fizyczny. Nie jestem w stanie wyrazić słowami, jak bardzo słaby teraz jestem.
Ocieram łzy, podchodzę do szafy i wyciągam z niej koszulę oraz czarne jeansy. Chcę już wyjść z sypialni ale coś zmusza mnie do popatrzenia na Louisa. Odkładam ubrania na komodę stojącą przy drzwiach i kładę się na łóżku obok chłopaka. Patrze na jego usta, policzki, opuszczone powieki. Jego rysy twarzy są tak niezwykle delikatne, dłonie takie drobne, a ciało takie kruche. Bawię się jego włosami, delikatnie rysuje opuszkami palców różne wzorki na jego policzkach. Nie jestem w stanie powiedzieć, jak bardzo go kocham, tego nie da się wyrazić słowami. Splatam palce naszych dłoni i przysuwam się bliżej Louisa, tak, że czubki naszych nosów spotykają się. Leżę tak jakiś czas, może nawet pół godziny. Czuję jego ciepło, bicie serca. To niewiarygodne, że można kochać kogoś tak bardzo, że aż boli. Składam delikatny pocałunek na jego ustach, wstaję, biorę ubrania i idę w kierunku łazienki pozwalając małym kroplom słonej wody spływać po moich policzkach.
***
- Harry, jesteś! - Słyszę głos mojego ojczyma, gdy jestem w trakcie parkowania przed warsztatem.
Wysiadam z auta i idę w jego kierunku. Milczę chwilę stojąc przed nim, po czym ląduję w jego ramionach.
- Ja nie chcę, nie chcę - mówię przez łzy.
- Czego nie chcesz? Harry? Co się dzieje? - pyta pozwalając mi płakać w swoich ramionach.
- Louis jest chory, bardzo chory - tłumaczę i za każdym razem gdy to mówię, nawet do siebie, czuję, jak bardzo wielki ból niosą ze sobą te słowa.
- Wyzdrowieje - mówi a ja oddałbym wszystko, by jego słowa były prawdą.
- On ma raka. Mój Louis ma pieprzonego raka! - wołam i czuję, jakbym tracił grunt pod nogami.
- Harry, o czym ty mówisz?
- O tym, że go tracę! On umiera, rozumiesz? Każdego dnia! - krzyczę i już tylko ramiona mojego ojczyma sprawiają, że nie leżę na ziemi.
- Ciii - uspokaja mnie. - Wyjdzie z tego. Moja siostra też miała raka, ale ją wyleczyli.
- Lekarze dali mu 3 miesiące życia - mówię cicho.
Mężczyzna przez chwilę milczy po czym postanawia przerwać ciszę panującą między nami.
- Jedź do domu. Musisz teraz przy nim być. Boże, Harry, musisz być przy nim cały czas. Każda sekunda jest ważna. Jedź do niego i nie zawracaj sobie głowy pracą. Musisz być przy nim do samego końca - mówi a ja jestem mu ogromnie wdzięczny. - I nie przejmuj się pieniędzmi. Będziesz dostawał noralną wypłatę, tak, jakbyś tu codziennie pracował, dobrze?
- Dziękuję - szepcze i odsuwam się od ojczyma. - Dziękuję, tato, naprawdę.
- Nie masz za co dziękować - uśmiecha się. - Przyjedzcie do domu na obiad, kiedy tylko będziecie mieli ochotę, okej?
- Okej - mówię po czym idę w kierunku auta.
- Harry? - woła mężczyzna gdy odpalam silnik.
- Tak?
- Wiesz, że jakoś specjalnie nie przepadałem za tym chłopakiem, ale prawdę mówiąc było to spowodowane tym, że chciałem, byś miał dziewczynę, partnerkę płci żeńskiej, rozumiesz o co mi chodzi? - Kiwam głową. - Jednak przemyślałem to i szczerze uważam, że nie chciałbym byś miał kogoś innego, niż jego. To, jak bardzo kochasz tego chłopaka i jak on kocha ciebie jest naprawdę piękne i...przepraszam. Przytul go mocno i przeproś ode mnie, powiedz mu to, co powiedziałem teraz tobie i proszę, dbaj o niego. Może to dziwne że te słowa padają z moich ust, ale naprawdę o niego dbaj, najlepiej jak potrafisz.
Uśmiechnam się jedynie i kiwam głową. Nie wiem, czy słowa mojego ojczyma są szczere czy może po prostu szkoda mu Louisa ale mimo wszystko jestem mu wdzięczny za to, że wreszcie w pełni go zaakceptował. Chciałbym, by przez te trzy miesiące Louis poczuł się kochany, nie tylko przeze mnie ale i przez całą moją rodzinę. Myślę, że idę w dobrym ku temu kierunku.
***
Wchodzę do mieszkania, zdejmuję buty, a kurtkę rzucam gdzieś na kanapę po drodzę do sypialni. Louis nadal śpi i nie mam najmiejszego zamiaru go budzić, dlatego postanawiam zająć się śniadaniem.
W lodówce znajduję jedynie żótły ser, masło, kilka plasterków jakiejś szynki, jajka i ketchup. Nie jestem dobrym kucharzem, zawsze to Louis był specjalistą od posiłków, ale myślę, że jestem w stanie przygotować jajecznicę.
- Harry? - słyszę głos Louisa kiedy kończe nakrywać stół.
- Hej słoneczko - mówię i uśmiecham się do chłopaka.
- Dlaczego spałem w ubraniach? - pyta a ja podchodzę do niego i składam krótki pocałunek na jego czole.
- Oboje w nich zasneliśmy, Lou, nie pamiętasz?
- No właśnie nie za bardzo - mówi siadając przy stole. - Zrobiłeś coś do jedzenia?
- Tak, coś specjalnego.
- Od kiedy jajecznica jest specjalna? - pyta kiedy kładę przed nim talerz z jedzeniem.
- Od kiedy ja ją robię. - Siadam obok Louisa i uśmiecham się do niego a on patrzy na mnie jak na idiotę.
- Nie oddam ci jej - mówi przyciągając talerz w swoją stronę.
- Spokojnie, już jadłem.
- Jest pyszna, powinieneś częściej gotować.
- Nie będę zabierać ci posady kucharza. - mówię śmiejąc się pod nosem.
- Nie lubię gotować, więc możesz śmiało ją przejąć.
- Nie lubisz? Przecież ty prawie zawsze gotujesz, no i robisz to świetnie.
- To tak jak ty z jazdą. Nie lubisz, ale jeździsz i robisz to świetnie. - mówi a ja przewracam oczami. - Która godzina? Nie powinieneś być w pracy?
- Powinienem. - Wzruszam ramionami.
- Harry, przestań grać w jakąś chorą gre. Zwolnili cię, czy co? Dlaczego jesteś w domu?
- Powiedzmy, że zrobiłem sobie przerwę - mówię wstając od stołu.
- Okej, chyba rozumiem.
Kiedy Louis wstaje by włożyć pusty talerz do zlewu, podchodzę do niego i biorę jego drobne ciało w ramiona.
- To od mojego ojczyma. - wyjaśniam patrząc w niebieskie oczy bruneta.
- Czyli mu powiedziałeś, świetnie. Kto jeszcze wie? - pyta odsuwając się.
- Tylko on.
- Mam nadzieję. Harry, nie chcę robić z siebie ofiary, nie potrzebuję litujących się nade mną ludzi. - mówi, po czym idzie w kierunku sypialni.
- Obejrzymy jakiś film? - pytam, a chłopak nagle staje i odwraca się w moją stronę.
- Dobry pomysł. Możesz czegoś poszukać, ja się tylko przebiorę, za kilka minut będę z powrotem. - Kiwam głową i podchodzę do szafki, gdzie znajduje się cała moja kolekcja płyt z przeróżnymi filmami. Wybieram pięć filmów po czym siadam na kanapie czekając na Louisa.
Chłopak po chwili wraca, a ja włączam pierwszy film. Kocham, kiedy jesteśmy tak blisko jak teraz. Kocham, kiedy Louis siedzi na moich kolanach, a nasze palce są ze sobą splecione. Czuję wtedy, że mam go przy sobie i że nikt ani nic nie jest w stanie go zabrać.
***
Gwiazdy od zawsze były czymś, co byłbym w stanie podziwiać cały czas, bez przerwy. Kiedy patrzymy na nie przez okno bądź idąc gdzieś zerkamy na niebo nie jest to tak wspaniałe, jak podziwianie ich leżac na kocu z ukochaną osobą. Wtedy czujemy, że moglibyśmy zostać tam na zawsze.
Patrzę na Louisa leżącego obok i widzę, że się uśmiecha. Jest szczęśliwy, a ja razem z nim. Po pięciu obejrzanych filmach i wspólnym przygotowywaniu obiadokolacji, wybraliśmy się na moją działkę. Kocham być w tym miejscu, bo jest ono dla mnie w jakiś sposób ważne. To co prawda tylko teren z jednym drzewem ale i tak jest tu na prawdę pięknie.
- Moja mama zawsze mówiła, że dobrzy ludzie po śmierci zamieniają się w gwiazdy, by świecić dla osób, które kochają. - mówi Louis a ja przyciągam go do siebie. - Myślisz, że jestem dobrym człowiekiem?
- Myślę, że jesteś najwspanialszym człowiekiem na całym świecie - mówię cicho zgodnie z prawdą.
- Chciałbym móc świecić dla ciebie, kiedy odejdę - szepcze, a ja uśmiecham się pomimo tego, że dwa ostatnie słowa są jak nóż wbijany w moje słabe serce. - Dobranoc, Haz.
- Dobranoc, Lou - odpowiadam cicho przykrywając nas kocem.
Biorę leżącą obok kartkę, długopis, zapalam latarkę i przekreślam pierwszy punkt z listy. Odkładam wszystko i przytulam do siebie Louisa, składając na jego policzku delikatny pocałunek. To niewiarygodne, jak wielkim szczęściem jest dla mnie ten chłopak, ale niewiarygodne jest też to, jak bardzo boli fakt, że on wkrótce odejdzie, a ja nie będę mógł odejść z nim.
_________________________________________
Mamy rozdział 1 :)
Przepraszam, że dodaję o tak późnej godzinie, ale dopiero teraz mam czas na cokolwiek :/ Mam nadzieję, że Was nie zawiodłam i rozdział choć trochę Wam się podoba :)
Bardzo dziękuję za komentarze, naprawdę są one cudowne, dziękuję :)
Następny rozdział w sobotę (takie tylko przypomnienie ;)) xx