plakat

plakat

sobota, 27 września 2014

Rozdział 1

 Budzę się w środku nocy nie mając pojęcia, która dokładnie może być godzina. Czuję ciężar na mojej klatce piersiowej i po chwili uświadamiam sobie, że leży na niej Louis. I znów przypominam sobie o szarej rzeczywistości. Tak bardzo chciałbym zapomnieć o tym wszystkim chociaż na jeden dzień, po prostu wymazać to z pamięci. Dlaczego Louis nie zbadał się wcześniej? Dlaczego nie zrobił tego, gdy wszystko można było jeszcze uratować? Nie tylko choroba nas niszczy, czas również. 
 Louis tak spokojnie oddycha, tak powoli. Oddałbym wszystko, by chociaż przez jeden dzień był taki, jak kiedyś. Pamiętam, kiedy żartował ze wszystkiego, żadko kiedy się smucił i potrafił uśmiechać się nawet do wrogów. To nie tak, że nie kocham go takiego, jakim jest teraz, kocham go najmocniej na świecie, każdego dnia coraz bardziej, ale tęsknie za dawnym, uśmiechniętym Louisem. Gdy kogoś kochasz ta osoba jest całym twoim szczęściem i jesteś w stanie zrobić wszystko, by każdego dnia świeciła jak słońce rozświetlając nawet najgorsze z dni. Od kiedy zaczęły pojawiać się pierwsze objawy, Louis z dnia na dzień gasł. On nadal świeci i nadal rozświetla każdy smutek, ale już nie tak, jak kiedyś. Louis po prostu gaśnie, a mój świat powoli ogarnia ciemność.
Delikatnie wplątuje palce w jego włosy i uśmiecham się, gdy chłopak łapie moją leżącą obok dłoń. 
- Louis? - mówię bardzo cicho sprawdzając, czy chłopak już się obudził. 
- Mmm. - Słyszę i wiem, że jest jeszcze w takim stanie, że prawdopodobnie odpowiedzenie na jedno z moich pytań sprawi mu trudność. Jednym słowem jest po prostu zaspany. 
-Już nic, śpij-szepczę i całuję go w czubek głowy. Delikatnie zsuwam go z siebie tak, że chłopak za chwilę leży na łóżku obok mnie. Wstaję powoli, biorę leżącą na ziemi bluzę i idę w kierunku kuchni. Kiedy przekraczam wejście do naszej sypialni czuję chłód panujący w mieszkaniu. Przeklinam to, że nie mieszkamy w jakimś domku, gdzie zawsze można napalić w kominku. Zakładam bluzę i za chwilę znajduję się w jeszcze zimniejszej kuchni. Siadam przy stole, wzdychając cicho i chowam twarz w dłonie. Potrzebuję chwili przerwy, jakiejś krótkiej pauzy w moim życiu, by wszystko poukładać, pogodzić się ze wszystkim. Wczoraj moje życie rozpadło się na małe kawałeczki, w jednej sekundzie. Nie jestem w stanie oddychać, gdy myślę o tym, co czeka Louisa. Nie chcę go tracić, tak bardzo nie chcę. 
Przysuwam do siebie laptopa leżącego obok na stole i wpisuję w wyszukiwarke nazwe choroby Louisa. Wchodzę w pierwszy link i zaczynam czytać. 

''Objawami nowotworu są: utrata wagi, krwawe wymioty, brak apetytu oraz ból w jamie brzusznej''

Przypominam sobie wszystkie objawy Louisa i nie było tam żadnej z nich. Chłopak od pewnego czasu był dość słaby, czasem towarzyszyły mu różnego rodzaju nudności, potrafił zasnąć przy stole gdy jadł obiad, ale żadnego z wymienionych tam nie zaobserwowałem u niego. Myślę, że gdyby coś takiego się działo, to byłbym pierwszą osobą jakiej by o tym powiedział. Zamykam laptopa i zerkam na zegarek- 5:22. Za niecałe 2 godziny muszę wyjść do pracy. Wstaję i idę w kierunku sypialni. Louis nadal śpi, wtulony w poduszkę. Stoję chwilę patrząc na chłopaka i nagle czuję łzy zbierające się i gotowe zaraz popłynąć po moich policzkach. Za kilka miesięcy już nie będę mógł tego zobaczyć, już nie będzę mógł zobaczyć Louisa wtulonego w jedną z poduszek, oddychającego tak spokojnie, tak powoli. To wszystko boli bardziej, niż najgorszy ból fizyczny. Nie jestem w stanie wyrazić słowami, jak bardzo słaby teraz jestem. 
Ocieram łzy, podchodzę do szafy i wyciągam z niej koszulę oraz czarne jeansy. Chcę już wyjść z sypialni ale coś zmusza mnie do popatrzenia na Louisa. Odkładam ubrania na komodę stojącą przy drzwiach i kładę się na łóżku obok chłopaka. Patrze na jego usta, policzki, opuszczone powieki. Jego rysy twarzy są tak niezwykle delikatne, dłonie takie drobne, a ciało takie kruche. Bawię się jego włosami, delikatnie rysuje opuszkami palców różne wzorki na jego policzkach. Nie jestem w stanie powiedzieć, jak bardzo go kocham, tego nie da się wyrazić słowami. Splatam palce naszych dłoni i przysuwam się bliżej Louisa, tak, że czubki naszych nosów spotykają się. Leżę tak jakiś czas, może nawet pół godziny. Czuję jego ciepło, bicie serca. To niewiarygodne, że można kochać kogoś tak bardzo, że aż boli. Składam delikatny pocałunek na jego ustach, wstaję, biorę ubrania i idę w kierunku łazienki pozwalając małym kroplom słonej wody spływać po moich policzkach. 


***

- Harry, jesteś! - Słyszę głos mojego ojczyma, gdy jestem w trakcie parkowania przed warsztatem. 
Wysiadam z auta i idę w jego kierunku. Milczę chwilę stojąc przed nim, po czym ląduję w jego ramionach.
- Ja nie chcę, nie chcę - mówię przez łzy.
- Czego nie chcesz? Harry? Co się dzieje? - pyta pozwalając mi płakać w swoich ramionach. 
- Louis jest chory, bardzo chory - tłumaczę i za każdym razem gdy to mówię, nawet do siebie, czuję, jak bardzo wielki ból niosą ze sobą te słowa. 
- Wyzdrowieje - mówi a ja oddałbym wszystko, by jego słowa były prawdą. 
- On ma raka. Mój Louis ma pieprzonego raka! - wołam i czuję, jakbym tracił grunt pod nogami.
- Harry, o czym ty mówisz? 
- O tym, że go tracę! On umiera, rozumiesz? Każdego dnia! - krzyczę i już tylko ramiona mojego ojczyma sprawiają, że nie leżę na ziemi. 
- Ciii - uspokaja mnie. - Wyjdzie z tego. Moja siostra też miała raka, ale ją wyleczyli.
- Lekarze dali mu 3 miesiące życia - mówię cicho. 
Mężczyzna przez chwilę milczy po czym postanawia przerwać ciszę panującą między nami.
- Jedź do domu. Musisz teraz przy nim być. Boże, Harry, musisz być przy nim cały czas. Każda sekunda jest ważna. Jedź do niego i nie zawracaj sobie głowy pracą. Musisz być przy nim do samego końca - mówi a ja jestem mu ogromnie wdzięczny. - I nie przejmuj się pieniędzmi. Będziesz dostawał noralną wypłatę, tak, jakbyś tu codziennie pracował, dobrze? 
- Dziękuję - szepcze i odsuwam się od ojczyma. - Dziękuję, tato, naprawdę. 
- Nie masz za co dziękować - uśmiecha się. - Przyjedzcie do domu na obiad, kiedy tylko będziecie mieli ochotę, okej? 
- Okej - mówię po czym idę w kierunku auta. 
- Harry? - woła mężczyzna gdy odpalam silnik. 
- Tak?
- Wiesz, że jakoś specjalnie nie przepadałem za tym chłopakiem, ale prawdę mówiąc było to spowodowane tym, że chciałem, byś miał dziewczynę, partnerkę płci żeńskiej, rozumiesz o co mi chodzi? - Kiwam głową. - Jednak przemyślałem to i szczerze uważam, że nie chciałbym byś miał kogoś innego, niż jego. To, jak bardzo kochasz tego chłopaka i jak on kocha ciebie jest naprawdę piękne i...przepraszam. Przytul go mocno i przeproś ode mnie, powiedz mu to, co powiedziałem teraz tobie i proszę, dbaj o niego. Może to dziwne że te słowa padają z moich ust, ale naprawdę o niego dbaj, najlepiej jak potrafisz. 
Uśmiechnam się jedynie i kiwam głową. Nie wiem, czy słowa mojego ojczyma są szczere czy może po prostu szkoda mu Louisa ale mimo wszystko jestem mu wdzięczny za to, że wreszcie w pełni go zaakceptował. Chciałbym, by przez te trzy miesiące Louis poczuł się kochany, nie tylko przeze mnie ale i przez całą moją rodzinę. Myślę, że idę w dobrym ku temu kierunku. 

***

 Wchodzę do mieszkania, zdejmuję buty, a kurtkę rzucam gdzieś na kanapę po drodzę do sypialni. Louis nadal śpi i nie mam najmiejszego zamiaru go budzić, dlatego postanawiam zająć się śniadaniem. 
W lodówce znajduję jedynie żótły ser, masło, kilka plasterków jakiejś szynki, jajka i ketchup. Nie jestem dobrym kucharzem, zawsze to Louis był specjalistą od posiłków, ale myślę, że jestem w stanie przygotować jajecznicę.
 - Harry? - słyszę głos Louisa kiedy kończe nakrywać stół. 
- Hej słoneczko - mówię i uśmiecham się do chłopaka. 
- Dlaczego spałem w ubraniach? - pyta a ja podchodzę do niego i składam krótki pocałunek na jego czole. 
- Oboje w nich zasneliśmy, Lou, nie pamiętasz? 
- No właśnie nie za bardzo - mówi siadając przy stole. - Zrobiłeś coś do jedzenia?
- Tak, coś specjalnego. 
- Od kiedy jajecznica jest specjalna? - pyta kiedy kładę przed nim talerz z jedzeniem. 
- Od kiedy ja ją robię. - Siadam obok Louisa i uśmiecham się do niego a on patrzy na mnie jak na idiotę. 
- Nie oddam ci jej - mówi przyciągając talerz w swoją stronę.
- Spokojnie, już jadłem. 
- Jest pyszna, powinieneś częściej gotować. 
- Nie będę zabierać ci posady kucharza. - mówię śmiejąc się pod nosem. 
- Nie lubię gotować, więc możesz śmiało ją przejąć. 
- Nie lubisz? Przecież ty prawie zawsze gotujesz, no i robisz to świetnie.
- To tak jak ty z jazdą. Nie lubisz, ale jeździsz i robisz to świetnie. - mówi a ja przewracam oczami. - Która godzina? Nie powinieneś być w pracy? 
- Powinienem. - Wzruszam ramionami. 
- Harry, przestań grać w jakąś chorą gre. Zwolnili cię, czy co? Dlaczego jesteś w domu?
- Powiedzmy, że zrobiłem sobie przerwę - mówię wstając od stołu. 
- Okej, chyba rozumiem.
 Kiedy Louis wstaje by włożyć pusty talerz do zlewu, podchodzę do niego i biorę jego drobne ciało w ramiona. 
- To od mojego ojczyma. - wyjaśniam patrząc w niebieskie oczy bruneta. 
- Czyli mu powiedziałeś, świetnie. Kto jeszcze wie? - pyta odsuwając się. 
- Tylko on. 
- Mam nadzieję. Harry, nie chcę robić z siebie ofiary, nie potrzebuję litujących się nade mną ludzi. - mówi, po czym idzie w kierunku sypialni.  
- Obejrzymy jakiś film? - pytam, a chłopak nagle staje i odwraca się w moją stronę. 
- Dobry pomysł. Możesz czegoś poszukać, ja się tylko przebiorę, za kilka minut będę z powrotem. - Kiwam głową i podchodzę do szafki, gdzie znajduje się cała moja kolekcja płyt z przeróżnymi filmami. Wybieram pięć filmów po czym siadam na kanapie czekając na Louisa. 
 Chłopak po chwili wraca, a ja włączam pierwszy film. Kocham, kiedy jesteśmy tak blisko jak teraz. Kocham, kiedy Louis siedzi na moich kolanach, a nasze palce są ze sobą splecione. Czuję wtedy, że mam go przy sobie i że nikt ani nic nie jest w stanie go zabrać. 


***

 Gwiazdy od zawsze były czymś, co byłbym w stanie podziwiać cały czas, bez przerwy. Kiedy patrzymy na nie przez okno bądź idąc gdzieś zerkamy na niebo nie jest to tak wspaniałe, jak podziwianie ich leżac na kocu z ukochaną osobą. Wtedy czujemy, że moglibyśmy zostać tam na zawsze. 
Patrzę na Louisa leżącego obok i widzę, że się uśmiecha. Jest szczęśliwy, a ja razem z nim. Po pięciu obejrzanych filmach i wspólnym przygotowywaniu obiadokolacji, wybraliśmy się na moją działkę. Kocham być w tym miejscu, bo jest ono dla mnie w jakiś sposób ważne. To co prawda tylko teren z jednym drzewem ale i tak jest tu na prawdę pięknie. 
- Moja mama zawsze mówiła, że dobrzy ludzie po śmierci zamieniają się w gwiazdy, by świecić dla osób, które kochają. - mówi Louis a ja przyciągam go do siebie. - Myślisz, że jestem dobrym człowiekiem?
- Myślę, że jesteś najwspanialszym człowiekiem na całym świecie - mówię cicho zgodnie z prawdą. 
- Chciałbym móc świecić dla ciebie, kiedy odejdę - szepcze, a ja uśmiecham się pomimo tego, że dwa ostatnie słowa są jak nóż wbijany w moje słabe serce. - Dobranoc, Haz. 
- Dobranoc, Lou - odpowiadam cicho przykrywając nas kocem. 
Biorę leżącą obok kartkę, długopis, zapalam latarkę i przekreślam pierwszy punkt z listy. Odkładam wszystko i przytulam do siebie Louisa, składając na jego policzku delikatny pocałunek. To niewiarygodne, jak wielkim szczęściem jest dla mnie ten chłopak, ale niewiarygodne jest też to, jak bardzo boli fakt, że on wkrótce odejdzie, a ja nie będę mógł odejść z nim. 



_________________________________________

Mamy rozdział 1 :) 
Przepraszam, że dodaję o tak późnej godzinie, ale dopiero teraz mam czas na cokolwiek :/  Mam nadzieję, że Was nie zawiodłam i rozdział choć trochę Wam się podoba :) 
Bardzo dziękuję za komentarze, naprawdę są one cudowne, dziękuję :) 
Następny rozdział w sobotę (takie tylko przypomnienie ;)) xx

sobota, 20 września 2014

Prolog

 Cicha muzyka dobiegająca z radia jest jakimś rodzajem ukojenia po całym dniu pracy w warsztacie samochodowym. Nie lubię tam przebywać. Nigdy nie byłem typem faceta, który kocha mechanizm, auta czy inne tego typu rzeczy. Mój ojczym za to uwielbia prace przy samochodach i zatrudnił mnie tam bez mojej wiedzy. Cóż, nie miałem wyboru. Jedynym plusem jest to, że otrzymuję częste podwyżki przez co jestem w stanie utrzymać mieszkanie i kupować rzeczy niezbędne do życia. 
Jestem szczęśliwy, ale głównym tego powodem jest Louis, 21-latek, za którym mógłbym wskoczyć w ogień. Ten Niebieskooki, niewysoki brunet jest wszystkim, co mam. Jesteśmy parą ponad 2 lata, a poznaliśmy się zupełnie przypadkiem. Kiedy wieszałem ogłoszenia po ucieczce mojej kotki z domu, Louis wpadł na mnie jadąc na rowerze. Brzmi banalnie, ale tak właśnie było. Wylądowałem w szpitalu ze złamaną ręką, a on z rozciętym łukiem brwiowym. Nie jestem w stanie policzyć, ile razy mnie wtedy przepraszał, oczywiście wybaczyłem mu za pierwszym razem. Po krótkim czasie zostaliśmy przyjaciółmi, a kiedy byłem pewny swoich uczuć wyznałem mu miłość. Na szczęście Louis zamiast mnie zbluzgać, wyzwać czy po prostu uciec złączył nasze usta, za chwilę powtarzając 2 słowa wypowiedziane wcześniej przeze mnie.
W ten sposób moje życie stało się naprawdę szalone i wyjątkowo piękne. Nie spodziewałem się, że w tak młodym wieku ułożę sobie życie i będę wiedział, z kim chcę je spędzić.
 Nucąc moją ulubioną piosenkę uśmiecham się szczerze na wspomnienia o naszych początkach. Jej melodia tak idealnie pasuje do naszego życia. Siedzę jeszcze chwilę na kanapie wbijając wzrok w stojące na kominku zdjęcia, po czym idę w kierunku kuchni. Podchodzę do Louisa opartego o blat, delikatnie całując jego skroń. Chłopak właśnie robi kolacje i mogę się założyć, że jest to albo jajecznica, albo makaron z serem mozzarellą. 
- Pomóc? - pytam cicho kładąc dłonie na biodrach Louisa, a głowę w zagłębieniu jego szyi. 
-  Możesz pokroić cebulę - mówi, a ja wzdycham jedynie nie ruszając się z miejsca. - Pytałeś z grzeczności, prawda? 
Ten chłopak zna mnie chyba lepiej niż ja sam znam siebie. 
- Może? - rzucam i składam pocałunek na jego policzku. 
- Spadaj leniuchu! - Louis uderza mnie delikatnie łokciem. Chichoczę cicho nadal stojąc w tym samym miejscu. 
- Na którą masz jutro wizytę? - pytam. Louis wzdycha i wiem, że wolałby uniknąć tematu jutrzejszej wizyty w szpitalu. 
- Na dwunastą. Pójdziesz ze mną?
- Bardzo bym chciał, ale nie jestem pewny, czy dam radę się zwolnić. Wiesz, jaki mój ojczym jest uparty -mówię podchodząc do szafki i wyciągam z niej dwie pary sztućców.
- Oh, rozumiem.
- Obiecuję, że zrobię wszystko, by jutro tam z tobą być. 
- Boję się. - Słyszę słowa Louisa i widzę, jak brunet odkłada nóż i opiera się o blat spuszczając głowę. 
- Czego? - pytam.
- Tego, że jestem poważnie chory. Moje objawy nie są typowe dla grypy czy dla innej tego typu niegroźnej choroby. 
- Nie jesteś, wszystko będzie dobrze kochanie. - Podchodzę do chłopaka i obracam go w swoją stronę. Złączam nasze czoła i delikatnie wędruję opuszkiem palca po jego policzku. 
- Na pewno? - pyta, a ja kiwam głową. 
-Na pewno. 

***


Na szczęście udało mi się wziąć tego dnia wolne. Mój ojczym jest w wyjątkowo dobrym humorze, więc poszło to łatwiej niż myślałem. 
Siedzę w aucie przyglądając się jak Louis zapina pasy. 
- Dlaczego nie pozwolisz mi prowadzić? Przecież ty nie lubisz jeździć - mówi, a ja w myślach przyznaję mu rację, nienawidzę jeździć. 
- Bo nie - odpowiadam szybko kładąc ręce na kierownicy. 
- Świetny argument. - Kątem oka widzę, jak Louis przewraca oczami i robi wrażenie nadąsanego. 
- Nie potrzebuję tego argumentować, nie bo nie - powtarzam odpalając silnik. Louis otwiera usta by coś powiedzieć, ale po chwili rezygnuje krzyżując ręce na klatce piersiowej.
 Po piętnastu minutach drogi znajdujemy się w niedużym szpitalu. Budynek wygląda nieprzyjemnie, ale czy istnieje szpital, do którego chodziłoby się z uśmiechem? 
Wieszam nasze kurtki na wieszaku i siadam na drewnianym krześle obok Louisa. 
- Wszystko dobrze? - pytam patrząc na jego bladą twarz. Wygląda naprawdę źle, jakby ta paskudna grypa powoli rozchodziła się po całym jego organizmie. 
- Nie jestem pewien - odpowiada, a ja przyciągam go delikatnie w swoją stronę. Niebieskooki kładzie głowę na moim ramieniu i zaczyna bawić się palcami u mojej dłoni. Przyzwyczailiśmy się do zdziwienia ludzi i nie reagowaliśmy nawet na durne zaczepki z ich strony. Na szczęście tutaj jest niewiele osób i każda z nich zamiast piorunować nas wzrokiem patrzy na Louisa ze współczuciem i jestem im za to ogromnie wdzięczny. 
- Może chcesz coś do picia? - pytam, a gdy brunet kiwa głową wstaję i podchodzę do oddalonego od naszych miejsc o 5 metrów automatu. Wrzucam monetę i po chwili odbieram truskawkową wodę. Wracam na miejsce i widzę małego chłopca stojącego przed Louisem. Brunet uśmiecha się do dziecka i coś do niego mówi, a mały chłopiec za chwilę skacze klaszcząc w dłonie. Louis od zawsze kochał dzieci i widok jego z nimi był najpiękniejszym widokiem na świecie. Moim marzeniem jest stworzenie z nim szczęśliwej rodziny i mam nadzieję, że to marzenie się kiedyś spełni. Chłopak będzie idealnym ojcem, jestem tego pewien. 
- Justin, daj panu spokój - mówi wysoka kobieta podchodząc do dziecka. Bierze chłopca na ręce i uśmiecha się do Louisa. - Przepraszam pana ogromnie.
- Nie ma pani za co przepraszać. - Brunet odwzajemnia uśmiech. Za chwilę siadam obok niego podając mu wodę. 
- Ma pani uroczego synka - mówię, a kobieta uśmiecha się patrząc na maleństwo. 
- I bardzo nieznośnego -dopowiada łapiąc rączkę swojego synka. 
Za chwilę z sali wychodzi lekarz patrząc na Louisa i podchodzi do nas uśmiechając się przyjaźnie.
- Pan Tomlinson? - pyta. Louis kiwa głową. - W takim razie zapraszam do środka. 
- Mogę iść z nim? -zadaję pytanie i wstaję razem z Louisem. 
- Niestety nie. Mamy wyniki z poprzedniego leczenia i jest to prywatna sprawa, jedynie pacjentowi mogę przekazać informacje o jego stanie zdrowia, przykro mi. 
- Rozumiem - mówię i łapię dłoń Louisa, który miał zamiar już wejść do sali i przyciągam go do siebie. - Wszystko będzie dobrze. 
Całuje go delikatnie w czoło.
- Będziesz tutaj?
- Oczywiście. W tym samym miejscu, choćbym miał czekać całe wieki.
Chłopak uśmiecha się i za chwilę znika za drzwiami gabinetu. 
Siadam na krześle chowając twarz w dłonie. 
- Musi pan go bardzo kochać - słyszę i unoszę głowę. Blondynka uśmiecha się do mnie przyjaźnie siadając obok. - Wszystko będzie dobrze, proszę się nie martwić. 
- Mam nadzieję.
- Ann. - Kobieta podaje mi rękę, a ja za chwilę to odwzajemniam.
- Harry - przedstawiam się.
- A twój uroczy chłopak to...
- Louis.
- Nie martw się, Harry. Ja i Justin wierzymy, że wszystko będzie dobrze z Louisem, prawda Jus? 
- Plawda! - woła energicznie malec. Nie potrafię powstrzymać się od szczerego uśmiechu.
 10 minut na rozmowie z Ann mija niezwykle szybko. Dziewczyna jest naprawdę miłą i pogodną osobą. 
W pewnym momencie drzwi od gabinetu otwierają się i po chwili staje w nich Louis. Wygląda, jakby ktoś zabrał z niego całe szczęście. Szybko wstaje z krzesła podchodząc do niego i biorę go w ramiona. Spoglądam na lekarza, który patrzy na mnie ze współczuciem podczas, gdy ja nawet nie nam pojęcia dlaczego. Serce Louisa bije wyjątkowo szybko i gdy spoglądam mu w oczy widzę w nich całkowitą pustkę. 
- Louis? Wszystko okej? - pytam ale chłopak nawet na mnie nie patrzy. Jego wzrok jest całkowicie nieobecny. - Louis?
- M-możemy jechać do domu? - pyta cicho. Kiwam głową. 
Rzucam ostatnie spojrzenie na kobietę, która patrzy na nas z tym samym współczuciem w oczach. 
- Trzymajcie się - mówi, a ja cicho dziękuję machając jej krótko na pożegnanie, zabieram nasze kurtki z wieszaka i kieruję nas w stronę wyjścia ze szpitala. 
 Louis milczy przez całą drogę do domu. Nie reaguję na moje słowa, gesty, na nic. Co chwilę odwraca wzrok wpatrując się w szybę i widoki za nią. Nienawidzę kiedy milczy. Nienawidzę uczucia bezradności. Nienawidzę tego, że nawet nie umiem go pocieszyć, bo nie wiem jak. 
 Pomagam mu wysiąść z auta i wejść na górę po schodach. Zdejmuję jego kurtkę rzucając ją gdzieś na szafkę i kieruje go w stronę kanapy. Louis siada, a ja siadam obok niego łapiąc jego drobną dłoń. Widzę, jak pojedyncza łza spływa po jego policzku, ale szybko wycieram ją opuszkiem palca.
- Louis, co się dzieję? - pytam, ale nie otrzymuję odpowiedzi. - Louis, kochanie, proszę, powiedz mi. 
Czuję się ignorowany, ale nie mam zamiaru nawet unosić głosu na Louisa. Zdaję sobie sprawę, że coś jest nie tak. 
- Louis, co lekarz ci powiedział? Powiedz mi, proszę, skarbie. 
- Jestem chory. - Słyszę nagle. Głos bruneta jest cichy i spokojny. Kolejne łzy spływają po jego policzkach. 
- Wyzdrowiejesz, Louis - mówię i wiem, że wszystko będzie dobrze, chcę, by było dobrze. 
- Nie wyzdrowieję.
- Dasz radę, Lou. To pewnie jakaś grypa, albo...
- To nie grypa - przerywa mi tym razem nie uciekając wzrokiem. - To rak. Mam raka, rozumiesz? Z tego nie można wyzdrowieć. 
- C-co? - Nie mogę uwierzyć w słowa bruneta, to nie może być prawda. 
- Mam raka, Harry, i umrę za trzy miesiące. 


***



  Jestem bezsilny, a bezsilność to beznadziejne uczucie. Chciałbym coś zrobić, pomóc, ale nie umiem, nie mogę. Chciałbym móc cofnąć czas do dnia, w którym się poznaliśmy. Chciałbym spędzić z Tobą każdą chwilę, móc patrzeć na Ciebie przez każdą godzinę, słuchać Cię przez wszystkie minuty i być blisko w każdej sekundzie. Chciałbym wymazać każdą naszą kłótnie, każdą najmniejszą sprzeczkę. Oddałbym tak wiele za więcej czasu. 3 miesiące to bardzo mało, a miałem przecież być przy Tobie do końca świata. Ale wiesz? Będę. Będę z tobą do końca świata bo Ty nim jesteś. To Ty jesteś moim całym światem, Lou. Będę z Tobą do końca, obiecuję. Przecież wiesz, jak bardzo Cię kocham. Jesteś wszystkim, czego potrzebuję. Kocham Cię tak mocno, że aż boli. 
Przepraszam, jeśli zobaczysz mnie płaczącego. Nie płaczę przez Ciebie, kochanie, płaczę przez to, że Cię tracę, a tak bardzo nie chcę Cię tracić...


  Patrzę na śpiącego Louisa. Wygląda tak niewinnie, tak pięknie. Pomimo spuchniętych od łez oczu i mokrych policzków nadal jest piękny. Jest najpiękniejszy na całym świecie.
Trzymam jego drobną dłoń i splatam nasze palce. Tak idealnie do siebie pasują, niczym dwa puzzle. Całuję jego knykcie. Louis wydaje się być taki kruchy, taki delikatny. 
Kosmyk włosów opada na jego czoło, a ja poprawiam go znajdując dla niego miejsce gdzieś za uchem chłopaka. 
Próbuję powstrzymać się od płaczu, niestety na nic. Łzy spływają po moich policzkach, a oczy wydają się być zaszklone. Wstaje z łóżka i idę w stronę salonu. Nie chciałem obudzić Louisa moim szlochaniem. Klatka piersiowa boli mnie od spazmatycznego płaczu. Chowam głowę w dłoniach i chodzę po całym salonie. Cały się trzęsę. Moje serce zaczyna bić coraz szybciej. Upadam na podłogę i nie mam siły wstać. Dlaczego jestem taki słaby? 
Opieram plecy o ścianę i przyciągam do siebie kolana. Łzy nadal spływają po mojej twarzy, a ja nie potrafię się uspokoić. Tłumiłem w sobie cały ból podczas, gdy Louis płakał. To był pierwszy raz, gdy widziałem go w takim stanie. On naprawdę cierpiał, a ja tak bardzo tego nie chcę. Gdybym mógł wziąłbym cały jego ból na siebie. Nie chcę widzieć go w takim stanie. Nie chcę by krzyczał, że niedługo wszystko się skończy, że umrze. Nie chcę by zamykał się na dwie godziny w sypialni płacząc w poduszkę. Nie chcę widzieć, jak cierpi. Nigdy więcej nie chcę przeżyć tego, co przeżyłem zaledwie trzy godziny temu. Nie chcę, żeby Louis był w takim stanie, w jakim był trzy godziny temu. 
Czemu to wszystko tak bardzo boli?
- Harry? - słyszę i podnoszę głowę. Wycieram policzki, wstaję i powoli podchodzę do stojącego w przejściu z korytarza do salonu Louisa. Biorę go w swoje ramiona.
- Kocham cię, słoneczko. Tak bardzo cię kocham - mówię, a Louis wtula się w moje ciało. 
- Ja ciebie też kocham - odpowiada, a ja przyciągam go jeszcze bliżej, o ile to możliwe.- Przepraszam. 
- Nie przepraszaj, nie masz za co. -Całuję czubek głowy bruneta. 
Stoimy chwilę w ciszy, wtuleni w siebie. Słyszę bicie jego serca. Czuję, jak jego ciało drga i nie wiem, czy to przez chłód panujący w mieszkaniu, czy przez lęk. Nie chcę, żeby się bał. 
- Harry, kiedy zamknąłem się w sypialni zrobiłem listę - mówi i dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jaki jego głos jest słaby. 
- Jaką listę, Lou?
- Z rzeczami, które...które chcę...-jąka się a ja unoszę jego podbródek składając delikatny pocałunek na jego pięknych, cieniutkich ustach. 
- Spokojnie, powoli - mówię łapiąc jego trzęsące się dłonie. 
- Zrobiłem listę z rzeczami, które chcę zrobić zanim umrę. - mówi, a ja czuję, jak masa łez ciśnie mi się do oczu. - I chciałbym prosić cię o pomoc. Pomożesz mi? 
- Oczywiście, Lou. Zrobię wszystko, co będziesz chciał, obiecuję. - mówię ale decyzja chłopaka sprawia mi ogromny ból. Ta lista tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że wszystko rzeczywiście powoli się kończy, że go tracę, a to boli, najbardziej na świecie. 
Louis sięga do kieszeni spodni i po chwili podaje mi złożoną na cztery części kartkę. Rozkładam ją i powoli czytam każdy podkreślony punkt. Kiedy jestem przy trzech ostatnich wybucham płaczem. Przepraszam Louisa i idę do łazienki. Zamykam drzwi na zamek i opieram się o umywalkę patrząc w lustro. Moje policzki są całe mokre, a oczy zaszklone łzami. Płaczę, powtarzając w głowię treść trzech ostatnich punktów. Jestem taki bezsilny. Mam ochotę umrzeć, w tej chwili, w tej łazience.
Słyszę pukanie do drzwi i głos Louisa. Pyta, czy coś się stało. Ocieram łzy, ostatni raz zerkam na swoje odbicie w lustrze i wychodzę. Staję przed chłopakiem wbijając wzrok w podłogę. 
- Harry, wszystko dobrze? - zadaje pytanie ale ja nie jestem w stanie wydobyć z siebie żadnego słowa. - Harry? Proszę, powiedz coś. 
Nie patrząc na Louisa, odwracam się i idę w stronę sypialni. Kładę się na łóżku, a słona kropla ląduje na białej poduszce. To wszystko nie powinno aż tak boleć. 
Chłopak kładzie się obok, przytulając się do mnie, a ja nie potrafię tego nie odwzajemnić. Odwracam się w jego stronę i delikatnie przyciągam do swojej klatki piersiowej.  
- Płakałeś przez te trzy ostatnie punkty, prawda? -pyta Louis a ja jedynie kiwam głową. - Przepraszam, Harry, nie chciałem żeby były powodem twoich łez. Te trzy punkty są dla mnie bardzo ważne. Przepraszam. 
- Nie przepraszaj. Po prostu to dla mnie ogromnie trudne, cała ta sytuacja. To ja przepraszam-mówię cicho.
-Nie masz za co. Mi też nie było łatwo tego pisać, ale właśnie tego chcę, Harry. - mówi powoli, podczas gdy ja znów próbuję powstrzymać łzy. -Więc...pierwszy punkt to noc pod gołym niebem.
- W takim razie jutro będziemy zasypiać pod gwiazdami-uśmiecham się widząc iskierkę nadziei w oczach Louisa. Poprawiam poduszki pod naszymi głowami i przykrywam nas kołdrą. 
- Dziękuję, Haz - szepcze cicho. W odpowiedzi całuję go delikatnie w czoło po czym zasypiam i jestem niemal pewien, że on również. 


________________________________________

Heeej :) 
Jeśli to czytacie to znaczy, że przeczytaliście prolog za co ogromnie dziękuję :) Mam nadzieję, że choć trochę Wam się on podoba i postanowicie zaglądać tutaj gdy będą pojawiać się nowe rozdziały :) Proszę Was ogromnie o pozostawienie komentarzy, chciałabym poznać wasze opinie i ewentualnie coś zmienić. Są one również dużą motywacją dla mnie i samo czytanie ich sprawia mi przyjemność, nawet jeśli jest to krytyka (uzasadniona krytyka nie hejt). 


Jeśli chcecie być informowani o nowych rozdziałach po prostu napiszcie tutaj lub na twitterze (mój twitter @mycutelarreh) ;)

Rozdziały będę dodawać co sobotę (może się zdarzyć, że przełożę datę dodania ale poinformuję Was o tym wstawiając notkę) 

To chyba tyle :) 
Miłego weekendu xxx